czwartek, 29 lipca 2010

Spacer w południe

Muszę przyznać, że rozleniwiłem się. Spacer w południe był dziś zdecydowanie tym, czego trzeba było mi. Móc zrobić kilka kroków, by nie widzieć już szarych cegieł i zatłoczonych samochodami ulic, to niewątpliwie urok mojej okolicy, którą postanowiłem dziś zobaczyć w nowym świetle. Przede wszystkim rzadko wybieram się gdziekolwiek w samo południe. Dziś jednak po kilku deszczowych dniach wydało mi się to najlepszym rozwiązaniem, zwłaszcza, że niebo zza horyzontu groziło czymś bardziej granatowym. Ostatecznie cały dzień jednak utrzymała się słoneczna pogoda, a po niebie gnały jedynie baranki z gatunku cumulus i stratus w niegroźnych dla słonecznego pasterza stadkach. Dalej już zamienię literki stukane na klawiaturze w bardziej sensowne zbiorowiska pikseli, które są dziełem mojego telefonu, a postarają się opowiedzieć moją wędrówkę. Resztę zostawiam waszej wyobraźni, w której tylko podpowiem, niech nie zabraknie zapachu mokrych łąk i pól i rozmaitych słodkich, kwiecistych zapachów.

Dużo więcej wody, w której można dostrzec niebo...

Tędy chyba nie prędko znów będę mógł przejść "suchą stopą"

W oddali, niczym zabawka, TEM2 i dwa wagoniki.

Zastanawiam się, kiedy zieleń przejmie zaniedbany kawałek asfaltu.

Groźne niebiosa nad złotym polem.

Droga donikąd tak naprawdę wiedzie wszędzie.

Stały takie samotne, więc potowarzyszyłem im.

Owoce znakiem nadchodzącej jesieni?

(w)akacje...

Na koniec dedykacja: dla autorki listu z notki o Święcie, która już nie jest dla mnie anonimowa :)

wtorek, 27 lipca 2010

Carrantuohill

Ta propozycja myślę jest już znana większości mieszkańców Zabrza. Grupa CARRANTUOHILL niejednokrotnie gościła już na Zabrzańskich scenach i po raz kolejny pojawi się właśnie u nas.

"Grupa CARRANTUOHILL istnieje od 1987 roku. Wykonuje zarówno tradycyjną muzykę celtycką rodem z Irlandii i Szkocji, jak i własne opracowania aranżacyjne oparte na "celtyckich korzeniach". Wykorzystuje przy tym bardzo stylowe instrumentarium (skrzypce, uilleann pipes, bouzuki, cittern, bodhran, flety, tin whistles, akordeon, mandolina, gitara akustyczna) poszerzając brzmienie o instrumenty perkusyjne, klawiszowe oraz gitarę basową.




CARRANTUOHILL wielokrotnie gościł w IRLANDII. W 1994 roku jako uczestnik warsztatów muzycznych South Sligo Summer School w Sligo, prowadzonych przez najlepszych znawców i wykonawców muzyki irlandzkiej. Później kolejno w 1997, 1999 i 2004 roku koncertując m.in. na jednym z największych irlandzkich festiwali - "Cork Folk Festival" oraz w słynnym "Fox`s Pubie" czy też w "St`Anns Church" w Dublinie. Irlandzkie koncerty Carrantuohill odbywały się również w Galway oraz w lipcu 2005 roku na jednym z największych - festiwalu "Dancing with Lunasa" w malowniczym zamku w Kinnitty. W Irlandii powstawały też liczne teledyski zespołu.

W 1998 roku CARRANTUOHILL koncertował w USA na osobiste zaproszenie Czesława Miłosza tworząc muzyczną oprawę Międzynarodowego Festiwalu Poetyckiego w Claremont McKenna College w Kalifornii.

Od 2004r. jest gościem festiwalu "Roches de Celtiques" w Rochetaillee we Francji. Popularność zespołu właśnie w tym kraju wzrosła do tego stopnia, że powstał management zespołu we Francji. Zespół miał już okazję wystąpić na koncertach w Lyonie, Chambles, St.Etienne, St.Victor, Villard de Lans, Caloire. Powstała również strona internetowa widowiska "Touch of Ireland".

W 2007r. zespół otrzymał najbardziej prestiżową nagrodę Polskiego Przemysłu Fonograficznego - FRYDERYKA 2006 w kategorii Album Roku Etno - Folk za płytę "SESSION NATURAL IRISH & JAZZ".

Również tego roku zespół wystąpił na jednym z najbardziej znanych i największych w Europie celtyckich festiwali - Guinness Irish Festiwal w Sion w Szwajcarii.


CARRANTUOHILL zrealizował dotąd blisko 2000 koncertów w kraju i za granicą. Ważniejsze z nich to:
Teatr Nowy - Zabrze (2006) - "Serce za Serce" z widowiskiem "Touch of Ireland"
Teatr Muzyczny - Gliwice (2006) - Premiera przedstawienia "Touch of Ireland "
Dom Muzyki i Tańca - Zabrze (2005) - "Serce za Serce" z Zespołem Pieśni i Tańca "ŚLĄSK"
Teatr Wielki - Warszawa (2000) - Koncert Wielkanocny
Sala Kongresowa - Warszawa (2003)- koncert promujący płytę "INIS"
Teatr ROMA - Warszawa (2005) - koncert "St.Patrick`s Day" (z udz.Anny Dymnej i Joel`a Hanna)
Studio radiowe PR3 im. Agnieszki Osieckiej - Warszawa (2000 i 2003) - koncerty "live"
Moscow Tour - (1994) - trasa po moskiewskich pubach z marką Guinness
St.Patrick Week in Germany - (1994) - trasa koncertowa z irlandzkim muzykiem Bobem Balesem
Rose of Tralee - Hannover (1994); (wybór MISS Irlandii)
Halloween Tour in Germany - (1994)
festiwal "Roches de Celtiques" w Rochetaillee we Francji - (2004, 2005, 2006, 2007)
festiwal "Colours of Ostrava" w Czechach - (2003 i 2004)
Piknik Country - Mrągowo (1992 i 1994)

Osobny rozdział w karierze grupy stanowią koncerty na scenie "Przystanku Woodstock", z którym zespół jest związany od jego pierwszej edycji, a od 2002 roku występuje dodatkowo w roli współorganizatora Folkowej Sceny tego największego w Europie festiwalu.
Grupa otrzymała z rąk Jurka Owsiaka prestiżową nagrodę Złotego Bączka za najlepsze "kręcenie publicznością" podczas Przystanku Woodstock w 1998 roku.
CARRANTUOHILL miał zaszczyt reprezentować Polskę również na festiwalu Euro Woodstock w Budapeszcie (1995).

CARRANTUOHILL ma na swym koncie wiele wspólnych występów z uznanymi artystami. W 1997 roku odbył trasę koncertową ze szkocką grupą The Battlefield Band. Zespół występował również z Maire Breatnach, Sands Family, Deaf Shepheard, Geraldine McGowan & Friends oraz Midnigth Court. Na tej samej scenie zespół spotkał się również z wirtuozem irlandzkich ullieann pipes Liam`em O`Flynn`em oraz czołowym gitarzystą Arty McGlyn`em. Z legendarnym Jackie Daly`m CARRANTUOHILL spotkał się w irlandzkim Cork, zaś w Kinnitty dzielił scenę z wybitnym Donall`em Lunny i John`em Carty.
Wielkim Gościem zespołu był również Midge URE (ex Ultravox, twórca LIVE AID), który uświetnił koncert promujący płytę INIS w warszawskiej Sali Kongresowej.
Polscy artyści, z którymi CARRANTUOHILL dotąd realizował wspólne projekty: Anna Maria JOPEK, Anita LIPNICKA, FIOLKA Najdenowicz, Stanisław SOJKA, Paweł KUKIZ, Kuba BADACH, Robert KASPRZYCKI, Urszula DUDZIAK, Wojciech KAROLAK, Tomasz SZUKALSKI, Marek RADULI, Krzysztof ŚCIERAŃSKI, Bernard MASELI, Zespół Pieśni i Tańca ŚLĄSK.

Seamus Heaney - irlandzki poeta, laureat Nagrody Nobla w 1995 r. - po kilku spotkaniach z zespołem, stwierdził: "...nieoczekiwanie poczułem się jak w domu podczas spotkania z zespołem Carrantuohill, polskimi muzykami grającymi irlandzkiego jiga i reela w takim stylu i z takim szelmostwem, że nawet Irlandczycy nie zrobiliby tego lepiej."."

źródło: http://www.carrantuohill.art.pl/

Start: 14 sierpnia 2010 - 20:00 obok stadionu Górnika Zabrze.

sobota, 24 lipca 2010

ŚWIĘTO MŁODZIEŻY A.D. 2010

Dużo by opowiadać po tym tygodniu. Święto Młodzieży na Górce. Cudowna atmosfera, modlitwa, prowadzenie śpiewów i nieszpór w kaplicy i zabawa, na koncercie Regau i Illuminandi pod sceną w pogo. Dziesiątki, jeśli nie setki znajomych, drugie tyle nowych znajomych, współbracia Franciszkanie, moje zaangażowanie i pomoc w organizacji tego wszystkiego, oklaski na koniec, podziękowania, autografy, całusy, serdeczne przytulanie a nawet jeden list miłosny... Gdyby zsumować, to kilka dobrych godzin przygotowywać i sprzątania przed i po Mszach Świętych, za które dziękuję wszystkim z LSO, oraz naszym głównodowodzącym braciom: Leonowi i Tyberiuszowi. Chyba tyle samo godzin prostowania moich włosów, za które dziękuję tutaj Kasi i mojej Siostrze za dziś, oraz Olenie, mojej specjalistce od stylistyki włosów. Nawet blisko czterogodzinne Jam session na hallu głównym z gitarą i śpiewem, za które dziękuję Konradowi, Dawidowi, Kubie, "Aniołkom Serafina", jak to nazwał nasze towarzyszki śpiewu Konrad, o. Zacheuszowi, który mimo licznych zajęć potrafił usiąść i zaśpiewać z nami. 
Zwariowany tydzień, z którego wróciłem raptem godzinę temu, niewyspany, głodny i pozytywnie zmęczony wpadam w szarą rzeczywistość szukania pracy z ogromnym bagażem pozytywnego nastawienia, sił i komfortu psychicznego i duchowego. Nawrócony na nowo...

Ponownie zapraszam po więcej na: http://www.swietomlodziezy.pl/  (relacje, zdjęcia, filmy, konferencje i piosenki scholi i sam admin jeden wie, co jeszcze).

Pokój i dobro! 

poniedziałek, 19 lipca 2010

Święto Młodzieży

W najbliższym czasie, czyli właściwie przez cały ten tydzień jestem na Górze św. Anny. Święto Młodzieży. Udało się, dzięki małemu cudowi przyjechałem tutaj i teraz mogę się zaangażować w nie. Zapraszam na codzienne relacje, co prawda nie na moim blogu, ale również za moją sprawą, na stronie ŚM:  http://www.swietomlodziezy.pl/

Pokój i dobro!
Pax et bonum!

piątek, 16 lipca 2010

koncert Video

Wśród wielu propozycji tego lata, staram się wybierać te, które są moim zdaniem najciekawsze, co najczęściej oznacza, że pokrywa się z moim gustem muzycznym. Dziś kolejna propozycja:

"Zespół VIDEO istnieje blisko dwa lata i ma na swoim koncie debiutancki album "Video Gra" (marzec 2008), z którego pochodzą przeboje "Bella", kontrowersyjny "Oglądaj tv", przebój lata 2008 - "Idę na plażę", duet z Anią Wyszkoni "Soft" oraz ostatni - "Będzie piekło".

W 2008 roku grupa wystąpiła na dwóch festiwalach: Top Trendy (z piosenką "Idę na plażę"), gdzie zdobyła Nagrodę Dziennikarzy oraz na Sopot Festival z piosenką "Soft" i gościnnym udziałem Ani Wyszkoni. Ten romantyczny, ale i pełen rockowej energii utwór stał się jednym z największych przebojów 2008 roku.

Muzyka Video to nowoczesny, gitarowy rock z pełnymi szczerości i dobrego humoru tekstami wokalisty Wojtka Łuszczykiewicza. Ten charyzmatyczny frontman potrafi swoją szczerością i błyskotliwością porwać tłumy, co regularnie udowadnia podczas koncertów, których Video gra bardzo dużo i podczas których, jak mawiają starzy i obłąkani Indianie - nie bierze jeńców.

VIDEO tworzą: Zee Zee Woo, Jamaica, Funky Koval , Budyń, Daniel Love."


źródło: http://www.video.art.pl/

Start: 31 lipca 2010 - 20:00 obok stadionu Górnika Zabrze.

sobota, 10 lipca 2010

dwa tysie

Warto było ostatnie kilka dni dziergać drobne kilometry, żeby doczekać tej chwili. Licznik wskazał swoje i moje pierwsze dwa tysiące kilometrów w tym sezonie. Cieszę się niezmiernie, ale rodzi się tu pytanie, co dalej? No właśnie, rower coraz bardziej odmawia posłuszeństwa psując się tu i ówdzie mniej, lub bardziej za sprawą mojego użytkowania, lub innych niespodzianek producenta gratis. Warto by też znaleźć w końcu pracę, ustatkować się i "dorosnąć" że tak to nazwę. Dotąd jeszcze nie dotarła mnie ta wiadomość, że przecież nie dostałem się do szkoły, a edukacyjnego planu B nie ma i nie będzie, jak na razie. Owszem, myślę o jakiś studiach, choćby zaocznie, ale trudno w tym wszystkim znaleźć coś, co by mnie interesowało bardziej, niż reszta. A praca? Zrobiłem pierwszy krok rejestrując się w PUPie. Teraz wypada zrobić następny: odświeżyć swoje CV i przejść się z tym niechcianym przez firmy spamem po okolicy bliższej a później dalszej. Ktoś wie, gdzie mogą chcieć kogoś od reklamy, lub grafiki komputerowej? I tym optymistycznym pytaniem zakończę, bo choć miało być rowerowo i pod znakiem kilometrów, to jednak upływający przy tym przez palce czas też domagał się zatrzymania i przemyślenia.
Pozdrawiam czytelników, zwłaszcza Ewkę, która domagała się co prawda więcej, niż pozdrowień, ale na dziś musi jej wystarczyć tyle... Pokój i dobro, jak to mawiają bracia w brązie.

czwartek, 8 lipca 2010

Krajoznawczo

Wczoraj dużo czytałem i prawie nic nie jeździłem, dziś więc postanowiłem odwrócić te proporcje, tym bardziej, że doczytałem się miejsc, których nie znałem. Niby znam swoje miasto dość dobrze, ale zawsze widać można poznać lepiej.
Wpierw ruszyłem "na rozgrzewkę" na mój ulubiony wiadukt, oczywiście jadąc przez stawy, by nie było za prosto. Tam upolowałem dwa przejeżdżające w przeciwne strony składy osobowe. Z podbudowanym "kolejowym ego" pojechałem odwiedzić Janusza, który od jakiegoś czasu jet uziemiony w domu, a właściwie jego obrębie. Posiedzieliśmy na ławce, pogadaliśmy, zjedliśmy kilka czereśni prosto z drzewa. Spotkanie zakończył telefon, na który czekałem i chwilę później znów byłem w drodze.

Wpierw powolutku jechał wyremontowany Elektryczny Zespół Trakcyjny EN57

A z drugiej strony nadjeżdżał osobowy skład na haku EU 07
Plan wycieczki obejmował dziś przede wszystkim Cmentarz Jeńców Radzieckich, w okolicy os. Janek. Dotychczas miałem okazję jeździć tamtejszymi ścieżkami wielokrotnie, jednak nigdy nie trafiłem na to specyficzne miejsce. Cmentarz, jak przeczytałem, jest utrzymywany głównie przez życzliwych ludzi, miasto raczej niezbyt dobrze o nim pamięta. Szkoda tylko, że ogrodzenie zostało zjedzone przez mrówki złomiarki. Wokół został tylko goły beton. Na końcu ścieżki znajduje się tablica pamiątkowa, a na betonowym cokole z pewnością było coś jeszcze, pewnie czerwona gwiazda, podobnie jak na pomniku w mojej dzielnicy, która pewnego dnia zniknęła z racji na swoją symbolikę.

Została tylko brama, a nad nią ponury napis: "Cmentarz jeńców radzieckich".

Pamiątkowa tablica, wygląda dość współcześnie.
Ciąg dalszy wycieczki krajo, a właściwie miasto-znawczej poprowadził w niemal drugi koniec parku/lasu, zaskakując drugi raz. Niby znam tę drogę, jeździłem tamtędy nie raz, a tu proszę. Drzewa bronią swoich tajemnic. Tymczasem ja już kiedyś nosiłem się z zamiarem zlokalizowania i sfotografowania ów obiektu, tymczasem nie spodziewałem się, że jest tak blisko. No dobrze, chodzi mi o wieżę ciśnień. Jakoś mam do nich wielki sentyment, wiele się o nich naczytałem, kilka już opisałem na moim blogu, ale wciąż czuję niedosyt i chęć dotarcia do tych, których mi brakuje.

Ukryta obok dość ruchliwych ścieżek pozostaje w większości niedostrzeżona.

Wieża znajduje się w dzielnicy Gliwice-Sośnica, zbudowana została na przełomie 1916 i 1917 roku, zgodnie z sugestiami Richarda Kleinau. Posiada prostą i masywną, ceglaną konstrukcję. Podstawa ma około 10 metrów średnicy, sama wieża natomiast ma 30 metrów wysokości. Wewnątrz pozostały jedynie dwa żelbetowe podesty całkowicie ogołocone z instalacji i schodów. Według dostępnych mi informacji wieża nie spełniła swojej funkcji, którą miało być zaopatrywanie w wodę rozrastający się kompleks kopalni "Sośnica". Docelowo wieża miała uniezależnić kopalnię od niewystarczającej sieci wodociągowej z Zaborza. Wodę czerpano z odkrytego źródła głębinowego poprzez studnię głęboką na 27 metrów i o średnicy 800 milimetrów. Poprzez szereg filtrów pompowano wodę wpierw do dolnego zbiornika wieży o pojemności 6-8 m³, a następnie do drugiego, który już zaopatrywał sieć wodociągową. Oszacowana wydajność źródła wynosiła 100 litrów/minutę, co niestety nie wystarczało potrzebom kopalni, a nadmierne czerpanie wody powodowało jej zamulenie. Ostatecznie problem rozwiązano poprzez budowę nowego wodociągu z Zaborza, a wieża straciła swoje znaczenie.

środa, 7 lipca 2010

Biomet niekorzystny

Jak już sam tytuł wskazuje, niezbyt dobrze się dziś czuję. To jednak nie usprawiedliwia lenistwa, więc wybrałem się na rower, żeby przynajmniej nawdychać nieco świeższego powietrza, zamiast picia kawy "na obudzenie".
Błądząc tak kołami po asfalcie zawiało mnie na stawy, gdzie chwilę przycupnąłem podziwiając pełnię lata, które momentami coraz bardziej przypomina już jesień. Uprzykrzający życie wiatr targał trzcinami i nawet woda zdawała się jedynie dla zasady z lenistwa ledwo, bo ledwo falować. Pojechałem więc dalej, na ulubiony wiadukt, przed którym zatrzymał mnie zamknięty szlaban. Sięgnąłem po telefon, by uwiecznić samotną TEM2 i chwilę później byłem już po drugiej stronie przejazdu z wolna staczając się w stronę hałdy, o której ostatnio wiele słyszałem, celem weryfikacji plotek. Przejechałem i stwierdziłem jedynie, że ciężki sprzęt przejechał tam kilka razy, ale w sumie nic się nie zmieniło, a hałdy ni przybyło ni ubyło. Podjechałem jeszcze dalej, nad "betoniok", czyli po kopalniany osadnik, a stamtąd w stronę os. Kopernika, które przejechałem już nieco szybciej z uwagi na niepokojące chmury. Ostatecznie nic z nich nie spadło, ale wystarczyło, bym wrócił, częściowo trasą "rundki honorowej" do domu. I tak minęło kilka chwil z popołudnia.

Jak to gdzieś dziś przeczytałem: "rasta ciopąg". 
Nawet trawa zdaje się dziś szara z obawy przed deszczem.

niedziela, 4 lipca 2010

Masą na GśA

Dziś zaczęło się brutalnie wcześnie, ale właściwie to dobrze czasem wstać o takiej porze. Po kiepsko przespanej nocy zawył ze zdwojoną siłą, bo od dawna nie używany, budzik. 4:45 dla niektórych może być środkiem nocy, a innych już czasem by udać się do pracy, ale dziś nie zapominajmy jest niedziela.
Spakowałem dzień wcześniej przygotowane (zamrożone) napoje, zrobiłem kanapki i wsiadłem na rower, bo przecież nie wstałem tak wcześnie jedynie dla pięknego wschodu słońca. Miejsce ustawki było pod dawną Operetką, więc trzeba było zdrowo przebierać nóżkami, a i zimno dodatkowo motywowało. Za to światła systematycznie demotywowały czerwienią, a zegarek tykał. Ostatecznie udało się dotrzeć na miejsce i na czas ze średnią prędkością przelotową ponad 27 km/h.
Zebrała się nas ośmio osobowa ekipa, która była poniekąd esencją, bądź wersją instant Masy Gliwickiej i Bytomskiej. Uformowaliśmy zgrabny peleton i już chwilę później parliśmy naprzód z prędkością wahającą się w okolicach 30 km/h. Podczas trasy zrobiliśmy dwie przerwy celem zrzucenia balastu w formie płynnej z naszych organizmów. Choć celem była sama Góra św. Anny, to wpierw pojechaliśmy nico za nią, by zobaczyć elektrownię wodną w Januszkowicach (Zbieg okoliczności, że wtedy rozmawialiśmy z Januszem przez telefon). Ostatecznie jednak masa betonu i znikająca gdzieś częściowo woda nie wywarły na nas wielkiego wrażenia, a jedynie intrygowały nas czerwone, ukryte za szybkami, przyciski. - Co się stanie jak nacisnę?!. - Wyłączysz wodę!.
Szczyt Góry zdobyliśmy dość szybko, każdy swoim tempem, a najwolniejszy oczywiście byłem ja. Za to w drugą stronę ciężar mojej ramy dał mi przewagę, ale o tym za chwilę. Zabozowaliśmy się tradycyjnie w amfiteatrze, ale ja nie omieszkałem zjechać niżej w terenie, co wywołało powszechne zdziwienie i zastanowienie, że rowerem z marketu nie boję się tak jeździć. Później był jeszcze osobisty krótki wypad do Domu Pielgrzyma odwiedzić znajomych i zaprzyjaźnionych Franciszkanów.
Powrót nastał nieoczekiwanie szybko, za sprawą naglącej potrzeby spełnienia obywatelskiego obowiązku zagłosowania w wyborach. Zjazd z Górki zaowocował nowym rekordem prędkości, który dla mnie od dziś wynosić będzie 61,9 km/h i pewnie prędko się nie zmieni. Dalej wracać nie było już tak przyjemnie, bo kilometry ciążyły na nogach i tempo stawało się uciążliwe, przynajmniej dla mnie. Na szczęście zanotowaliśmy nico dłuższy postój w Pławniowicach i ostatecznie dotarliśmy na pl. Krakowski. Odsiedzieliśmy chwilę, podsumowaliśmy wyprawę i uścisnęliśmy sobie dłonie na pożegnanie. Czteroosobowe Gliwice udało się w swoja stronę, a my, dwójka z Bytomia i dwójka Zabrzan, razem skierowaliśmy nasze koła w stronę Zabrza. Tam każdy odjechał w swoją stronę i tak zakończyło się wspólne rowerowanie, a mnie pozostało dać z siebie wszystko na ostatnich kilometrach w drodze do domu. O dziwo bez większego problemu wjechałem na wzniesienie od pl. Teatralnego w stronę Mikulczyc i niesiony tym zwycięstwem sunąłem dalej naprzód. Dotarłem do domu ustanawiając kolejny rekord: 152,56 km to zdecydowanie najwięcej, ile przejechałem jednego dnia. I tej poprzeczki też chyba prędko nie przeskoczę, by ją podnieść. A do magicznych dwóch tysięcy na liczniku została już tylko setka z małym ogonkiem.
Oczywiście po krótkiej kąpieli i ogarnięciu się, odpowiednim ubraniu itd. udałem się zagłosować i nie byłem jedynym, któremu tak późno się przypomniało... A miało być apolitycznie na blogu. Ale chyba nadal jest, prawda?

Elektrownia wodna w Januszkowicach 
Cała ekipa, jeszcze na Górze św. Anny. 
Wyglądam na zmęczonego? Gliwice, pl. Krakowski po powrocie.
Zdjęcie by Tori. Podziękowania za zdjęcia dla Nax'a!

piątek, 2 lipca 2010

Gliwicka Masa

Jaka pogoda dziś była, to chyba nikomu mówić nie trzeba. Z nieba lał się skwar, a słupki rtęci, przynajmniej u mnie, wspinały się 33 kreski powyżej zera. Mimo to, trzeba spełnić swój już niemal obowiązek i dotrzeć jakoś do Gliwic na kolejną Masę Krytyczną. Popołudniem więc obraliśmy z Januszem kurs na szyb Maciej celem uprzedniego zaopatrzenia się w wodę na drogę i mniej, lub bardziej powoli zaczęliśmy się przemieszczać w stronę centrum sąsiedniego miasta. Oczywiście byliśmy nieco przed czasem, jednak wybraliśmy się jeszcze na rynek, gdzie zrobiwszy majestatyczne "kółko", pojechaliśmy już na cel celów, czyli plac Krakowski. Ku naszemu zaskoczeniu ekipa już się zbierała, więc tylko dołączyliśmy powiększając zgromadzenie rowerów i ich miłośników.
Masa opływała dziś w różne atrakcje, zwłaszcza jeśli chodzi o usterki związane z kontaktem z nawierzchnią. Nikt na szczęście nie całował się z asfaltem, ale gumy były dwie nim jeszcze ruszyliśmy. Na szczęście szybko poszły w ruch łatki i zapasowe dętki ujawniając nowe niespodzianki, o których pewnie doczytacie jeszcze na zaprzyjaźnionym blogu Janusza.
Fakt, faktem jednak w końcu nadszedł czas, by ruszyć. Niestety tym razem drogi jakoś smutnie puste, zapewne za sprawą upału i samych wakacji. A nas, rowerzystów/masowiczów również tym razem niezbyt wielu (dokładne dane będą na stronie GMK). Przejazd bez większych ekscesów, standardowa trasa i przemiłe towarzystwo sprawiło jednak, że masa miała swój klimat i urok.
Po zakończonej masie trzeba było wracać, na szczęście pogoda, a właściwie temperatura coraz bardziej sprzyjała. Zaskakująco wysoka prędkość przelotowa na trasie Gliwice-Zabrze mało nie zaowocowała większym karambolem, na szczęście ofiar wśród ludzi nie było, a ucierpiał rower Janusza. My jednak wtedy jeszcze nieświadomi skali zniszczeń podjechaliśmy do parku za Pstrowskim podziwiać chwilę wodne akrobacje fontanny i atakujących ją butelkami małych dzieci. Tym razem jednak nie było tłumów kąpiących się wręcz w fontannie, więc aż miło było chwilę posiedzieć.
Powrót już odbył się bez większych zakłóceń i atrakcji, nie licząc pustych ulic i skrzyżowań, na których, o zgrozo, nie trzeba było czekać, aż będzie można przejechać. Tradycyjnie niemal wpadłem jeszcze na chwilę do Janusza celem skopiowania zdjęć, jednak wcześniej przyjrzeliśmy się jego rowerowi. Niestety tylne koło nie należy już do tych idealnych, a hak przerzutek wymagał nieco "poprawek".
Dzień zakończył się oczywiście "rundą honorową" w jedynie mi wiadomym celu, który znów nie został osiągnięty. W pełnym oświetleniu, bo cóż, dni znów zaczynają się kurczyć i ubywać. Ech, jak ten czas szybko biegnie... Nieubłaganie.





Album na Picasa:


2010-07-02 Gliwicka Masa Krytyczna