piątek, 24 września 2010

ekoLOGIkA

Piękny poranek, a ja wspomagany lekką kawą na spacerku z siostrą, z którą podziwialiśmy jesień. Pięknie by było, gdyby jesień zawsze tak się złociła i czerwieniła, a słoneczko zaganiało termometry do wyświetlania wartości dwucyfrowej na plusie. I choć poranki już chłodne i mgliste, to nawet mi nie żal, bo za oknem co rano podziwiam piękną rosę. By osłodzić sobie życie i tęsknotę za wyjeżdżającą niedługo na studia siostrzyczką, zakupiłem w drodze powrotnej tradycyjny napój z wiele mówiącymi napisami pod kapslem, tudzież nakrętką. Ekologicznie jednak wybrałem to pierwsze, czyli kapsel na ekologicznej, szklanej butelce i do tego jeszcze dwie słodkości blisko związane z czekoladą, z których pierwsza "wyraża emocje", druga natomiast liczy, "po ilu się uśmiechnę". Uśmiechałem się od rana, nie było czego liczyć, ale kolejne kostki czekolady, nadziewanej wiśniowym czymś, zjadałem ze smakiem. A co powiedział kapselek, sami zobaczcie poniżej:

Jesień (już) trwa, rdzawych liści czas. Ale nie tylko.

środa, 22 września 2010

ProDeutsch

Piękny dzień, słońce świeci i w dodatku podobno dziś światowy dzień bez samochodu. Trzeba by się gdzieś przejść. Skontaktowałem się z Januszem i nieco później już przemierzaliśmy ulice naszej dzielnicy. Założenia spaceru obejmowały odwiedzenie dwóch sklepów i ofotografowanie tego, co zostało z naszego niegdyś pięknego dworca. Po drodze wiele historycznych, poniemieckich drobiazgów przykuwało nasza uwagę, a już zwłaszcza kilka schronów, których w naszej okolicy nie brakuje. Szkoda, że najczęściej są zamurowane, zalane wodą, lub najzwyczajniej zagracone ogromnymi górami śmieci.
Budynek niegdysiejszej gorzelni.
Zadumanie i niezadowolenie ze zniszczenia części dworca.
Nie mogło zabraknąć jednak akcentu kolejowego na szynach. SM31.

W drodze powrotnej zahaczyliśmy o kilka sklepów, gdzie nabyłem drogą kupna niezbędne kilka części, by skończyć w domu montaż zaawansowanej konstrukcji papierowo-drewniano-taśmoklejącej. Co to takiego? Otóż, ma wymiary około 120x120 cm i jest to mapa mojej okolicy z roku 1940. Jeśli wierzyć skali na mapie, jest dwa razy większa od oryginału. Co ważniejsze, jest na niej już mój dom, a całość jest w przystępnej formie w j. niemieckim. Teraz mogę poczuć się w domu niemal jak w jakimś bunkrze z czasów II Wojny Światowej. Zawieszenie ów mapy wiązało się też z logistycznym przemieszczeniem antyram. Ale dla chcącego...

Integracja papieru i drewna z udziałem kinetyki palca i odrobiny stali.
Na oko jest prosto względem poziomicy. Ściana mówi coś innego. Komu wierzyć?
Eine mapa und planung ;)

piątek, 17 września 2010

BMK

Chyba jakość tego bloga spadła, odkąd postanowiłem sobie zrobić "wolne" i nie opisać ostatniej Masy, tym bardziej, że przecież była to masa w moim mieście Zabrze. Z drugiej strony jakoś brakowało mi słów, żeby opisać policjantów, którzy zapewnili nas, że po pierwszym wykroczeniu z naszej strony sięgną po radia i wezwą posiłki. Ostatecznie od początku towarzyszył nam na ogonie jeden radiowóz na sygnale, a za niemal każdym zakrętem czaiły się kolejne zastępy "niebieskich". Poza tym ten piękny korek, który spowodowaliśmy tu i ówdzie dzięki naszej świetnej frekwencji. Najdłuższy liczył około 4 km i ciągnął się za nami, gdy dojeżdżaliśmy do ronda na Korfantego od strony os. Kopernika. Sznurek blaszaków kończył się gdzieś w połowie 11-ego Listopada.
Tyle wspomnień, dziś Bytom. Zebraliśmy się z Januszem, by dołączyć na pl. Teatralnym do ekipy z Gliwic, która dziś nie powaliła swoją licznością. Chwilę później, licząc z nami, jechaliśmy już czteroosobowym minipeletonem w kierunku Bytomskiego Rynku. Piękna pogoda budziła nasze wątpliwości, bo jakoś nigdy nam nie dopisywała na tej trasie, ale okazało się, że tym razem organizatorzy nie przygotowali dla nas żadnych pogodowych anomalii. Dotarliśmy grubo przed czasem, choć wcale się nie staraliśmy szaleć.
Masa, jak zwykle rozpoczęła się punktualnie, a zaprzyjaźnione liczarki szybko podały liczbę dnia: 168 uczestników. Tradycyjnie obstawa policji na czele i karetki na tyłach zapewniały nam bezpieczeństwo, choć nie obyło się bez nerwowych kierowców, którzy za wszelką cenę chcieli przepchać się między rowerzystami. Na sam koniec wyszła jeszcze zabawna sytuacja, gdy peleton rozjechał się nam w dwie różne strony i gdy pierwsza część czekała już na Rynku - mecie, druga jeszcze krążyła do celu. Ostatecznie jednak wszyscy dojechaliśmy bezpiecznie na witający nas lekkim mrokiem Rynek.



Trasa do domu wiodła już przez Miechowice z Danielem i Januszem. Główne ulice, ciągłe pochyłości i koleiny, ale na Rokitnicę dotarliśmy bardzo sprawnie. Tam, na pętli rozmawialiśmy jeszcze nieco o sprawach wielu i tak zeszło nam znów ponad godzinę. Jednak zimno wygrało i trzeba było się ruszyć, żeby nie obrosnąć w rosę. Pożegnaliśmy więc Daniela i sami pojechaliśmy czym prędzej i szybciej. Odprowadziłem Janusza i przejechałem jeszcze moją zaniedbaną ostatnio "rundę honorową" w oryginalnej wersji trasy, by zakończyć dzień.
W domu niestety złapał mnie straszny ból zęba, który widać przewiało wieczornym chłodem. Widać, czeka mnie wizyta na wygodnym fotelu w niewygodnej pozycji pacjenta gabinetu dentystycznego. Ałć...

czwartek, 9 września 2010

Kasprzycki Trio w Opolu

Genialny koncert mimo wszelkich przeciwności. Kiepskie światło uniemożliwiło zrobienie dobrych zdjęć, lokalizacja też nie była wymarzona, na domiar wszystkiego ospała, opolska publiczność. Z drugiej strony jednak Trio z Robertem Kasprzyckim na czele stało dziś na najwyższym poziomie i stopniowo poruszali kolejne głowy i ręce. 1:0 dla Artysty, który po wstępie "Parszywa dwunastka" sięgnął wpierw po najnowszy utwór, o którym tu i ówdzie sieją się już plotki, a następnie w swoim stylu i poczuciu humoru zagrał "coś, co wszyscy znają", a czego jednak właściwie nikt nie znał i nie spodziewał się. Tajemniczo, czy zbyt ogólnikowo? Chyba zwyczajnie powiem, że takie wydarzenia trzeba przeżyć, każdy na swój sposób, bo nie da się tego opisać...





środa, 8 września 2010

Zabrze-Mikulczyce, Dworzec PKP

Chciałbym napisać epicko, że dziś ostatni pociąg opuścił stację Zabrze-Mikulczce i po tym wydarzeniu dworcem zawładnęły koparka i ekipy rozbiórkowe. Niestety, nic takiego nie miało miejsca. Właściwie o samym wyburzaniu dworca dowiedziałem się przypadkiem i niezwłocznie postanowiłem tam pojechać i zobaczyć. Na miejscu okazało się, że wyburzono już znaczną część dawnej hali głównej wraz z drogą prowadzącą do podziemnych przejść. Po rozmowie z kierownikiem dowiedziałem się, że "na szczęście" wyburzeniu podlega jedynie dobudowana do budynku część, natomiast sam główny budynek pozostaje nie tyle ze względu na lokatorów, ile na jego wartość historyczną. W piątek planowany jest koniec prac, dlatego zamierzam jeszcze raz odwiedzić stary dworzec i uzupełnić relację o kilka historycznych faktów.

Od ul. Zwrotniczej.
Z nasypu.
Z głównego holu została tylko ściana.
Otwarte przejścia podziemne na perony.
Dość niechętnie udaliśmy się z Januszem w dalszą drogę. Postanowiliśmy się zwyczajnie powłóczyć po okolicy i jakoś odreagować niknącą w naszych oczach budowlę, która stanowiła niegdyś symbol i dumę naszej dzielnicy, a dawniej gminy Mikulczyce/Klausberg.
Pojechaliśmy na hałdę, czyli miejsce, które już od dawna niknie na naszych oczach, mimo to, ma się dość dobrze. Spojrzenie z dystansu na ukochane miasto i podmuchy świeżego powietrza nie skłaniały bynajmniej do refleksji. Nawet zdjęcia wychodziły jakoś niechętnie, a próby rozbawienia się nawzajem spełzły na niczym.

Bez komentarza.
A kto zgadnie gdzie to jest? "Chodnikowe klimaty"
Zjechaliśmy więc z wolna zwiedzając okolicę, błądząc po okolicach os. Młodego Górnika i ostatecznie lądując pod Koksownią Jadwiga. Tam upolowałem uciekającą mi zawsze ST43 w malowaniu CLT Logistic, ale kiepskie światło i nadciągające coraz ciemniejsze chmury zagoniły nas z powrotem do domów.

W końcu upolowana. 

wtorek, 7 września 2010

Tajemnicze poszukiwania

Śladami Sztolni Czarnego Pstrąga.
Od samego rana pieściło dziś delikatnymi promieniami słońce późnego lata. Rower, to zdecydowany pewniak na dziś, pomyślałem. Oczywiście, gdy chcesz gdzieś jechać, to najczęściej nie ma z kim, a jakoś jedna odmowa zniechęciła mnie, by pytać dalej. Przebolałem do obiadu w domu, ale później już postanowiłem, że przynajmniej sam pooddycham świeżym powietrzem na jakimś odludziu w stylu śląskich gór (hałd), wielkiej łąki, czy innego lasu, których przecież nie brakuje w zasięgu rowerokilometrogodzin.
Ledwo ruszyłem koła i już miałem telefon. No pięknie, drugi raz dziś pomyślałem, pewnie mam wrócić do domu w jakieś pilnej sprawie, czy inne nieszczęście. Jednak, jak się okazało chwilę później, stało się raczej szczęście, a właściwie zostało zaplanowane, bo za kilkadziesiąt minut miałem już z kim mknąć na rowerach. Powziąłem więc trasę na najbliższe minuty, by dotrzeć na pętlę w Rokitnicy w umówioną porę. Szałsza i główną drogą przez Grzybowice, skrót działkami i dojechałem na pętlę z zegarmistrzowską punktualnością.
Nadjechał i Daniel, sprawca telefonu, który po upewnieniu się, że nie mam większego zamysłu na najbliższe kilometry, opowiedział mi o tajemniczej Bramie Gwareckiej. Upewniłem się tylko, że to nie daleko, a za razem daleko od centrów miast i już raźno sunęliśmy naprzód w kierunku Ptakowic. Oczywiście, gdy wszystko piękne, coś musi zawieść. Co tym razem? Dojechaliśmy w pobliże celu i Daniel zaprezentował swoją minimapę w wersji GPS 0.1. Kartka pomaziana zgrabnie długopisem w jedynie dla Daniela zrozumiały sposób miała nas zaprowadzić do ostatecznego celu - Bramy. Cóż by to jednak było, gdyby nie dojazd błotem wśród przepięknych okoliczności przyrody. Piękne, soczyście zielone łąki, gęste skupiska drzew i jakże kochające nas wysokie krzaki i pokrzywy. Nie zrażając się jednak przemierzaliśmy kolejne metry leśnych gąszczy szukając i szukając. Ostatecznie, po chyba ponad godzinnym szukaniu poddaliśmy się. Jedynie raźnie płynąca woda zdawała śmiać się nam w twarz i swym śmiechem zachęcała jedynie komary, by nam towarzyszyły.
Dalej już zdecydowanie gryźliśmy oponami nieco stabilniejszy, choć niekoniecznie równiejszy asfalt a celem wynagrodzenia sobie nieudanych poszukiwań pojechaliśmy do Sztolni Czarnego Pstrąga. Tam spędziliśmy chwilę czytając wszelkie tablice z nadzieją, że może jednak znajdziemy coś o poszukiwanej Bramie, która przecież dawniej była elementem infrastruktury Sztolni. Nieco zawiedzeni pojechaliśmy jeszcze pod szyb zabytkowej Kopalni Srebra, do której niegdyś sztolnia wiodła, ale otaczający nas z wolna mrok ponaglał, by dłużej się już nie rozczulać i jechać dalej, w kierunku naszych domostw.

Nawet jeśli zamknięte, to przecież piękne.
Trasę zakończyliśmy pod siecią zaprzyjaźnionych sklepów "Zielony Płaz", skąd zaopatrzeni w nasz ulubiony, owocowy i bezalkoholowy trunek pomaszerowaliśmy na ławeczkę. Nie udało się. Ale do trzech razy sztuka. Bibielę też za trzecim razem dopiero odkryłeś do końca. No nic, to do następnego razu. Do piątku. Do Masy. I tak wymieniwszy równoważniki zdań, zwane inaczej skrótami myślowymi, pojechaliśmy już każdy w stronę swojego domu.

niedziela, 5 września 2010

Śląska Masa w Bytomiu

Miasto Bytom i tamtejszy sklep rowerowy działają ostatnio co raz prężniej i z większym rozmachem. Miesiąc temu zorganizowali I Zabrzańską Masę Krytyczną, a dziś, w niedzielne przedpołudnie ruszyła Śląska Masa. I to jak ruszyła - ponad 180 osób. Aż głupio się przyznać, że w kamizelkach GMK przyjechaliśmy tylko czterej. Ale może jakość się dziś liczyła? Właściwie, to nie dziwie się tym, którzy zrezygnowali patrząc z rana za okno.
Ja się nie zraziłem i przyjechałem wpierw na pl. Teatralny, by stamtąd z Gliwickim peletonem powoli ruszyć do Bytomia. Dojechaliśmy dużo przed czasem, a i tak już się działo. Sama masa była dość spektakularna, biorąc pod uwagę ilość użytkowników jednośladów. Nawet wielka, nadmuchana meta, niczym na wyścigach tour de. Całą trasę zabezpieczała dziś policja, i trzeba przyznać, że robili to bardzo dobrze, a my czuliśmy się bezpiecznie nie bojąc się, że jakiś szalony kierowca w pośpiechu może nam wjechać w peleton.
Przejazd odbył się bez przeszkód, a po nim nastąpiło wielkie liczenie uczestników, którzy ustawili się koło za kołem i otoczyli ponad połowę rynku. Było też emocjonujące losowanie nagród, rozdawanie gadgetów i inne atrakcje skierowane zwłaszcza do najmłodszych. W trakcie losowania złapał nas też deszcz, który na szczęście szybko minął, ale nadchodzące chmury nie zapowiadały już ulgowego potraktowania, dlatego do domów wróciliśmy wielkim, czerwonym wanem. Podziękowania dla kierowcy :)

piątek, 3 września 2010

Pełnoletnia GMK

I tak kolejny raz piszę z telefonu notkę na bloga. Właściwie nie wiem czemu, równie dobrze mogłem posiedzieć chwilę dłużej i napisać ją z komputera.
Masa odbyła się pierwszy raz z udziałem i pomocą Straży Miejskiej. Idą zmiany, to widać. Trudno jeszcze ocenić czy na dobre czy złe. Ale taka ludzka natura, ze wszystko się zmienić musi.
Jak nigdy nie wiem, co jeszcze dopisać. Niby można opisać kolejny raz przejazd ta samą trasę na Masę i z powrotem, tylko czy chce się to komuś znów czytać?
Może dziś dodam tylko, ze idzie sobie powoli majestatycznymi krokami Pani Jesień i swoim chłodnym oddechem mgły upiększa drogę do domu. Piękne, acz zimne doznania. Powrót przez Biskupice, samemu, na nieoświetlonej drodze, która znika gdzieś za mgłą - bezcenny dreszczyk i czar.