sobota, 29 września 2012

Bless Night na Mariackiej

Katowice, ulica Mariacka. To miejsce w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy urosło do rangi prawdziwego serca Katowic - krwiobiegu, przez który niemal codzienne koncerty, imprezy, spektakle, flash-mob'y i wszelkiej maści inne eventy pompują tysiące ludzi, którzy chętnie tu zaglądają, tędy przechodzą, tu się zatrzymują.

piątek, 28 września 2012

Alternatywa

Ostatni piątek miesiąca długo był jakiś "bezpański", do czasu, gdy wypatrzyliśmy Rudzką Masę Krytyczną. Konflikt daty ze stolicą - Katowicami - był tu niestety nie do uniknięcia, jednak z czasem można było się z tym po cichu pogodzić, jak i po cichu umierała sama Masa w Katowicach. Tak urosła nam alternatywna impreza pro-rowerowa której bliskość i atmosfera przypadła nam na tyle do gustu, że wpisaliśmy ją na stałe do naszych skromnych kalendarzyków "od-piątku-do-piątkowych".
Wpisała się na tyle, że na pl. Wolności czekało na nas tym razem spore gremium rowerzystów, także z Gliwic. Gdy więc przetarliśmy z Piernikiem oczy ze zdumienia, ruszyliśmy pokaźnym peletonem i raźnym tempem w stronę Rudy Śląskiej - zgodnie z obietnicą do 40 km/h z wyjątkiem jednego zjazdu, gdzie kilkoro z nas niesionych ułańską fantazją postanowiło "dobić" przynajmniej do sześćdziesiątki... fajnie było, każdy złapał lekką zadyszkę, a przez to na miejscu zbiórki, pod rudzkim Magistratem, każdy uśmiechał się mimowolnie dwa razy bardziej, niż zwykle.
Na miejscu czekała na nas jeszcze większa ekipa z miast ościennych,  a mnie szybko złapał zaprzyjaźniony Roweroholik, który nerwowo poszukiwał ogromnego klucza imbusowego, gdyż rower Leny postanowił się nieco "rozluźnić". Ostatecznie właściwy klucz znaleźliśmy w ekwipunku bezdennych sakw Piernika i po krótkiej reperacji wszystko było już na miejscu i tego się trzymało.
Wystartowaliśmy dość żwawo, z każdą chwilą jednak się uspokajało i ostatecznie jechaliśmy obiecaną prędkością "dla każdego". Miło było sobie uciąć pogawędki z zacnym towarzystwem, szkoda tylko, że dopiero na ostatnich kilku kilometrach przypomniałem sobie, że wiozłem specjalnie aparat, by uwiecznić nieco przejazdu. Mimo to spróbowałem złapać resztki zachodzącego już słońca w matrycę i tym sposobem zebrałem kilkanaście zupełnie nieostrych zdjęć, wybór więc był bardzo niewielki. 
Masa zleciała jak zwykle nader szybko, a i powrót nie zapowiadał się leniwy. Zebrawszy ekipę "gliwicką" ruszyliśmy po kilku chwilach w drogę powrotną. Kilkorgu z nas wyraźnie zależało, by wrócić w miarę szybko, więc cyferki na liczniku częściej oscylowały wokół trzydziestki, niż mniejszych wartości. Jedynie złośliwe sygnalizacje zatrzymywały nas na chwilę przed skrzyżowaniami. W końcu rozciągnięty peleton podzielił się na dwa, z których jeden wybrał drogę na Sośnicę, a moja skromna ekipa ruszyła dalej ciągiem ul. Wolności. Całkiem sprawnie dotarliśmy do Gliwic, gdzie pożegnałem się z ekipą i przez chwilę jeszcze pokręciłem się samotnie.
Szybko zrobiło się na tyle zimno, że zacząłem myśleć o szybszym powrocie, co też wcieliłem w życie, gdy tylko napotkałem kolejny zamknięty już, mimo wczesnej pory, kiosk. Plany uzupełnienia zapasów o kilka gramów cukrów prostych wzięły w łeb, musiałem więc zebrać w sobie resztkę motywacji i tak czym prędzej pognałem z powrotem w stronę Zabrza, gdzie przy pierwszej okazji zjechałem z niepustoszejących głównych traktów na rzecz mniej uczęszczanych dróg. Dolina Bytomki przywitała mnie piękną mgłą, przez którą przejazd w całkowitych już ciemnościach i bez gwiazd nad głową był niezwykle ciekawym doświadczeniem, a klimatu dodała okazja do śmignięcia obok niczego niespodziewających się przechodniów. Wykorzystałem jeszcze okazję na kilka zdjęć nocnego miasta, które oczywiście w myśl całodniowej koniunktury się nie udały i już prosto do domu by czym prędzej zaopatrzyć się w kubek gorącej herbaty...

sobota, 22 września 2012

Marzenia do spełnienia

 Na niektóre dni czeka się zdecydowanie zbyt długo, a gdy nagle się zbliżają, czas umyka nieproporcjonalnie szybko. Tak było i tym razem, gdy spokojny posiadałem już bilety i niecierpliwie zerkałem w kalendarz, czas jakby z gumy dłużył się, bo nagle okazało się, że już jest wyczekiwany piątek. Umówiony więc z Julitą i Konradem wsiadłem w autobus do Katowic, miejsca naszego spotkania i wspólnego spędzenia wieczoru na niepowtarzalnym koncercie.

środa, 5 września 2012

Psia karma

Minimalistyczny i wieloznaczny tytuł przygody, która poukładała się tradycyjnie zupełnie spontanicznie, choć pierwotne plany zakładały podbój Tychów po raz kolejny w tym sezonie. Czas jednak nie pozwolił wybrać się do tego pięknego miasta, wraz z Kubushem więc wybraliśmy się w absurdalną misje, do której celu droga znacznie pokryła się z tą w kierunku porzuconych tyskich szlaków. Zanim jednak ruszyliśmy, nie obyło się bez niespodzianek, z których każda kolejna zjadała nam cenny czas. Przyjechałem do Kubusha niemal punktualnie, więc zgodnie z prawem Murphy'ego zepsuć musiało się coś innego. Tym razem na placu boju poległa aktualizacja map w Kubushowym GPSie. Miało być nowe i piękne, tymczasem trzeba było czekać aż wgra się poprzednia działająca mapa. Ze sporym więc poślizgiem ruszyliśmy...
 Nie ujechaliśmy za daleko, bo gdy tylko wjechaliśmy na niebieski rowerowy szlak (mnie trafia), okazało się, że tak naprawdę nie wiemy dokąd jedziemy. I znów kilkanaście minut przeczesywania map, by w końcu znaleźć nasz cel i wyznaczyć ku niemu jak najbardziej leśną trasę. Ruszyliśmy ponownie i już chwilę później znów problem, czyli budowa DTŚ, która uniemożliwiła przeprawienie się na drugą stronę lasu. Wycofaliśmy się więc na asfalt i teraz już bez niespodzianek ruszyliśmy dalej, w stronę Halemby. Przy pierwszej okazji nawierzchnię bitumiczną zmieniliśmy na wydeptane ścieżki i całkiem sprawnie dotarliśmy do wspomnianej dzielnicy Rudy Śląskiej, z której dalej skierowaliśmy się lasami do Katowic.
Dalsza droga była miejscami wręcz bajeczna - piękne lasy sosnowe, skarpy i kamienie niczym na Jurze i... powalone drzewa zagradzające co kilka kilometrów drogę, czyli leśników sposób na wariatów na quadach. Na szczęście rower posiada tylko dwa koła i w dodatku znacznie większe, wiec takie przeszkody nie były nam nazbyt straszne. W końcu wyjechaliśmy z lasu przecinając szlak kolejowy i... Kubush podsumował dzień nieszczęść dziurą w dętce. Szybka wymiana, a w międzyczasie polowanie na przejeżdżający pociąg. 
Do celu dotarliśmy znacznie później niż zakładał pierwotny plan, ale kto by się tym przejmował? Ważne, że Mona i Szanti będą miały swoją karmę - bo właśnie po to szarpnęliśmy się na tą wyprawę. Tak więc zmieniliśmy "złą karmę" na "psią karmę" i już bez nieszczęść ruszyliśmy w drogę powrotną. Co prawda zmrok dopadał nas nazbyt szybko, jednak zmiana okularów i załączenie oświetlenia wyeliminowało ten problem, a dopadający nas chłód zlikwidowała kolejna warstwa odzieży. Tak przygotowani mogliśmy bezpiecznie wracać - znów lasem, który nocą ma jeszcze więcej uroku.

niedziela, 2 września 2012

Śniadanie oddzał zamiejscowy

Wstawszy skoro  niedzielny  blady świt spakowałem skromną torbę zastępującą mi na co dzień sakwy i ruszyłem podziwiać poranek na wyludnionych ulicach mojej dzielnicy oczekując na przyjazd Kubusha. Postanowiliśmy urwać się na kilka chwil od codzienności i przemierzyć nieco kilometrów leśnymi duktami, a całość skwitować śniadaniem na łonie natury.