środa, 29 lutego 2012

Krótko - bo testowo

Właściwie mógłbym obyć się bez postu, jednak tych 27 kilometrów dziś wpadło, niech więc już będzie: wraz z Piernikiem chcieliśmy jak najwcześniej wyrwać się na koła, jednak gdy on skończył wcześniej uczelnię, ja dałem wyciągnąć się na "małe" zakupy i tak ruszyliśmy na dziesięć minut przed planowaną godziną zamiast godzinę wcześniej. Ale nie ma tego złego, jak to mawiają, bo rowerzyście i tak zawsze wiatr w twarz.
Dziś jednak wyjątkowo nie wiało zupełnie nic, choć wracając z pracy odnotowałem z goła inną sytuację. Oboje pomyśleliśmy o odwiedzeniu afterowej miejscówki na makoszowskiej hałdzie, więc pozostał tylko dobór trasy, który przypadł mnie. Prawdę mówiąc już wcześniej sobie coś nakreśliłem, zatem przez os. Kopernika i Maciejów, a później już Sośnica, gdzie zastał nas nieoczekiwanie znak C-13/16 "Droga dla pieszych i kierujących rowerami jednośladowymi". Czyli zrobiła się kolejna ścieżka, a właściwie szlak rowerowy. Wada jednak była taka, że o błocie nikt wcześniej nie pomyślał i jak było, tak jest nadal... 
My nie chcąc się dziś brudzić powzięliśmy zmianę kierunku i chwilę później już mknęliśmy drogą powrotną, dla urozmaicenia zupełnie inną, niż przyjechaliśmy. Dorysowaliśmy sobie też w naszej wirtualnej mapie kierunek "koniec Leśnej" i tak nazbierało się dziś tych ładnych kilometrów.
A ponieważ był to zupełny debiut nowych podzespołów, muszę powiedzieć, że zdały na 5 z małym minusem, bo jestem niemal zachwycony. Przerzutki wyregulowane "na sucho" działały perfekcyjnie, a dopracować muszę jedynie ułożenie manetek. Hamulce też działają jak marzenie i trzeba się chwilę przyzwyczaić do ich kultury pracy. Tarcza z przodu chwilę "dzwoniła", ale szybko jej przeszło. No i kupiona dziś spinka i smar do łańcucha też spełniają swoje zadanie. Teraz już nic, tylko jeździć :)

wtorek, 28 lutego 2012

Upgrade do 1.2

Nadmiar czasu spędzanego w domu przy kiepskiej pogodzie na coś trzeba jednak spożytkować. A ponieważ w niedzielę dotarł do mnie ostatni element mojej zbieranej od dłuższego czasu układanki, pomyślałem, że najbliższe kilka wieczorów mogę poświęcić teraz na złożenie tego wszystkiego w całość. O czym jednak tak właściwie mowa? O długo oczekiwanym ulepszeniu mojego podstawowego roweru - Morfiny. Ponieważ niemal od początku miałem problemy z hamulcami, było oczywiste, że to je pierwsze wymienię. Nie do końca jednak oczywiste było to, że od razu na hydrauliczne.
Znawcy tematu jednak od razu wyczują pewien problem - mój rower oryginalnie posiada klamko-manetki, stąd wymiana samych klamek nie wchodziła w grę - musiałem więc od razu wymieniać też przerzutki, które tak się świetnie składa, miałem zamiar zmienić przy pierwszej okazji. Shimano ma głupią tendencję do uderzania w tylny trójkąt ramy co nie było zbyt miłe dla obu stron i dla mnie w sumie też. Wybór padł więc na osprzęt grupy SRAM, który jest solidny, sprawdzony, polecany i pozbawiony ów wady.
Gdy więc zebrałem wszystkie części, rozpocząłem transplantację, którą zakończyłem dziś. Przy okazji jeszcze doceniłem fakt posiadania drugiego roweru, gdy trzeba było szybko wyskoczyć do Kubusha po skuwacz do łańcucha, bo wcześniej jakoś nawet nie pomyślałem, że może być potrzebny. Mimo konieczności zdejmowania chwytów z kierownicy, wszystko przebiegło dość sprawnie. Regulacja hamulców i przerzutek też obyła się bez najmniejszych problemów, może poza skracaniem jednego pancerza. Ale tak poza tym poszło jak z płatka.
Zatem najaktualniejsza konfiguracja Morfiny wygląda teraz następująco:

Rocznik:
Rama:
Rozmiar:
Widelec:
Przerzutka przednia:
Przerzutka tylna:
Korba:
Środek suportu:
Kaseta:
Łańcuch:
Pedały:
Piasta przednia:
Piasta tylna:
Obręcze:
Opony:
Manetki:
Dźwignie hamulca:
Hamulec przedni:
Hamulec tylny:
Tarcza przednia:
Tarcza tylna:
Kierownica:
Mostek:
Siodełko:
Sztyca:
Koszyk na bidon:
Koszyk na bidon:
Licznik:
Lampa przód:
Lampa tył:
Błotnik przód
Błotnik tył
Wyposażenie dodatkowe: 
2011
Giant AluxX, aluminiowa, technologia Fluid Form
L/21"
SR Suntour XCT V2, skok 100mm, blokada skoku
Shimano FD-C50
SRAM x3 (krótki wózek)
Truvativ IsoFlow 3.0, 42/32/22, korby 170/175mm
RPM cartridge
Shimano CS-HG40, 11-32, 8 biegów
KMC Z51
Shimano PD-M520
Formula Disc 32x100
Formula Disc 32x135
Amigo CR18, aluminiowe, dwuścienne, 26x32, F/V
Kenda K-849, 26x1.95''
SRAM x4
AVID Elixir 1
AVID Elixir 1
AVID Elixir 1
AVID 185 mm
AVID 160 mm
Giant A3, aluminiowa, 25.4-620
Giant A3, aluminiowy, 25.4, 90-120mm
Giant MTB Performance
iant A3, aluminiowa, 30.9x350
Tranz X components alu
BBB black mat
profex
Author A-Flat
no name
SKS Equipment - Shockboard
SKS Equipment - x3 TRA-DRY
trąbka, torba podsiodłowa, bagażnik na sztycy, torba na bagażnik, odblaski na kołach (po dwa na koło), neopren na tylnym widelcu i bajeranckie nakrętki na wentyle z przejściem presta/samochodowy  

Wiosno - jestem gotów!

piątek, 24 lutego 2012

Dziesięć dni

Tak, mea culpa że nie piszę od dłuższego czasu, jednak de facto nie ma nawet o czym sensownym i godnym tego bloga. Rower czeka na lepszą pogodę, bo o ile ostatnio zapowiadane chuchanie dało dziś 8,9ºC, ale od rana siąpiło takie drobne i mokre "coś", co skutecznie przekreśliło ewentualne pomysły na weekendowe już popołudnie. Koniec końców ustaliliśmy z Piernikiem, że nawet jeśli warunki są kiepskie na ognisko, to można zrobić rozeznanie co do miejscówki. Wypad udał się o tyle, o ile w planie było niewiele nad spalenie tego, co leżało w obrębie paleniska, a w czym pomogły niezawodne zbędne notatki z przedmiotów, których nazw lepiej nie wypowiadać na głos - niech lepiej zostaną na papierze i palą się jak najlepiej. Na upartego upiekłem też symboliczną kiełbaskę, a cały nasz pobyt trwał niewiele ponad jedną butelko-jednostkę czasu na głowę. Całe więc popołudnie miało wymiar czysto symboliczny.
Żeby jednak drogich czytelników nie utwierdzać w przekonaniu, że przez ostatnie 10 dni nie robiłem dosłownie nic, poza odpieranie ataku zimy traktując ją "z glana", załączę linki do miejsc, które co uważniejsi już odkryli, a myślę, że innym także mogą przypaść do gustu. Tematyka rozległa jak cała tundra i tajga na Syberii, zacznijmy więc:

Przede wszystkim facebook - kto go dziś nie posiada, ten żyje jakby mniej, a tak przynajmniej twierdzi grono entuzjastów, do którego bynajmniej nie należę ja sam. Czasem jednak warto zaprzeczać sobie, zatem "zZabrza" posiada tam swój profil - "lajkowanie" mile widziane."

"Anielska Kuźnia Serafina" to projekt, który dokumentuje moje poczynania w dziedzinie modelarstwa, zwłaszcza w skali właściwej, czyli H0. Póki co niewiele się tam dzieje, jednak im gorsza pogoda, tym więcej...

"Słowa Anioła zwanego Serafinem" to z kolei eksperymentalne opowiadanie o tematyce... właściwie jeszcze nie do końca wiadomo jakiej. Garść magii, śmierci, walk i zapachu palonej wioski to dopiero początek. Kolejne rozdziały pojawiają się sukcesywnie i w losowych odstępach czasu, wraz z natchnieniem autora, czyli mnie.

Photoblog to kolejne miejsce, w którym nikt by się mnie nie spodziewał - i słusznie. Dlatego właśnie jestem już i tam. Znów zjawisko losowości - za równo w kwestii samych wpisów, jak i zdjęć. Do tego nutka przypraw z własnego życia codziennego i wychodzi niezły bigos.

Dla miłośników mikroblogów, czy po prostu "ćwierkania" - docelowo miało to być rozwinięcie mojego bloga, ostatnimi czasy jednak wyindywidualizowało się to w zupełnie nowy kanał świadomości i komunikatywności.

Na koniec muzyczny akcent w tym zestawieniu, czyli dla odważnych, by zerknąć w moją pokręconą jak lot trzmiela playlistę. Można się porównać, znaleźć coś inspirującego, w ostateczności zaprosić do znajomych.

wtorek, 14 lutego 2012

Przestój Zimowy

Kolejny raz musiałbym zacząć od sytuacji meteo i jakże istotnym doborze odpowiedniego ciuchu do ów sytuacji, by mieć tak zwany komfort cieplny. Pomińmy więc to wszystko i zaufajmy instynktowi, nie wpadając z rozpędu w poślizg na pierwszym zakręcie. Tym razem gleby na szczęście nie było, a i później, przez spłoszoną sarnę, udało się ponownie uniknąć bliskiego przyglądania się lodowej skorupie ukrytej pod kilkoma płatkami śniegu. Jednak co dwie opony to nie cztery i kolejna okazja do nagłego przyziemienia wydaje się nieuchronna. Ja jednak uparcie brnę dalej, choć przekroczone ponad tysiąckrotnie normy zanieczyszczeń w powietrzu sprawiają, że nawet na pełnych wdechach brakuje powietrza. Jednak ostatnia godzina ledwo słonecznego i znacznie cieplejszego niż ostatnie dnia przekonała mnie, że warto było dziś wyjść na rower. Brakowało mi tego ruchu jak właśnie tlenu w powietrzu, nawet jeśli świat zastałem we wszystkich odcieniach szarości...

piątek, 10 lutego 2012

i Znów Masa Krytyczna

Moje ulubione zjawisko rowerowe to Masa Krytyczna. Tydzień temu marzliśmy nieco w rekordowych jak na piątki mrozach, dziś było o kilka stopni lepiej, choć przy takim minusie już nie robi to na mnie ani wrażenia, ani jakiejkolwiek różnicy. Odziałem się więc bardzo podobnie, jak ostatnio, i lekko spóźniony wyjechałem przed swoje domostwo, gdzie czekał już Janek i Piernik, a z zatuszowanym przez śnieg piskiem opon chwilę później dołączył Daniel - moje spóźnienie więc jednak miało dobre skutki. Daniel oczywiście na nowej maszynce wyposażonej już zgodnie z wiodącymi wzorcami i standardami do których poniekąd i ja i Janek zmierzamy. Ale bez gadania, bo trzeba jechać i się przede wszystkim ruszać, gdy nie słońce i spiekota, a mróz nagli.
Na pl. Wolności niemal tradycyjnie meldujemy się pierwsi a samotnie czekać nie trzeba było nawet długo i grono zapaleńców, nie tylko na rowerach, powoli i sukcesywnie rosło, choć nie było to zbyt imponujące grono. Ostatecznie zebrało się nas ośmiu chłopa, a kibicowały nam jeszcze dwie niewiasty - Ania i Gusiek, oraz Kubush i w zasadzie też niewiasta, acz czworonóg , której jako jedynej pogoda bardzo się podobała - husky Mona. Ruszyliśmy i już na pl. Teatralnym dołączył do nas dawno nie widziany Goofy na swoim zimowym wehikule wagi ciężkiej - żółtej łodzi, złomku, czy jak kto lubi po prostu zimówce. Ekipa pozwoliła, więc spokojnie jechaliśmy żwawiej i niestety bez obstawy, bo ta tradycyjnie już zaspała i dogoniła nas dopiero przed zjazdem na al. Korfantego. Niebiescy jednak nadrobili na mecie, gdzie czekały jeszcze trzy radiowozy.
Po krótkich pogawędkach zebraliśmy się podjechać jeszcze do Kubusha, a później już w miarę sprawnie do ciepłych domów, choć tym razem trzeba przyznać, że dwanaście kresek poniżej zera nie dokuczało za bardzo. Tak wiec drugi dopiero rowerowy wypad w tym miesiącu został "odhaczony" i o ile pogoda się nie poprawi, to raczej nie zapowiada się, żeby w tym miesiącu wpadło jeszcze nieco atrakcyjnych kilometrów. Pozostaje tylko chuchać w termometr z nadzieją, że mu się ostanie póki co bliżej zera...

piątek, 3 lutego 2012

Najszybsza Masa na Świecie!

Poranek przywitał mnie ponownie temperaturą bliską -20ºC. No nie może być - pomyślałem - dziś przecież Masa w Gliwicach... Po południu było 6ºC więcej, co jednak dziś nie robiło zupełnie żadnej różnicy. Przez ostatni tydzień przywykłem zresztą, że różnice temperatur między tym co za oknem, a tym co mam w ciepłym biurze czy pokoju sięgają aż 45ºC. Zatem odziałem się w spodnie narciarskie, polar i narciarską kurtkę. Kominiarka, okulary, kask, coś jeszcze na szyję i po dwie pary skarpet i rękawic musiały dziś zdać swój egzamin w warunkach iście arktycznych. Rower w sumie też nie miał łatwego zadania, jednak był na to dobrze przygotowany - umyty, wszystko dokręcone i smarowane.
Około 17:00 podjechałem po Janka i razem zajechaliśmy jeszcze do bankowej, metalowej kapliczki - ciekawe co pomyślał sobie operator monitoringu. Ja jednak potrzebowałem trzech króli w poczet zamówionych przez Skuda części, z których część już dotarła i dziś miała być do odbioru przy okazji GMK. Później już standardowo ruszyliśmy przez os. Kopernika i obok domostwa Kubusha, by upewnić się, czy ktoś tam jednak na nas nie czeka. Nie czekał, więc pognaliśmy w miarę sprawnie i szybko z racji kiepskiego czasu w stronę Gliwic.
 Jak widać po samym dojeździe dorobiłem się już zacnej lodowej brody na mojej kominiarce, która świetnie spełniała przy okazji swoje zadanie i skutecznie chroniła przed zimnem. Na pl. Krakowskim krążył tylko Darek, jednak w chwilę później zaczęli dojeżdżać kolejni zapaleni bikerzy i tak nazbierało się nas ostatecznie dziesięć duszyczek z całego serca pragnących już jechać. Trochu to za mało było, jednak policjanci stwierdzili, że nas eskortują o ile pojedziemy sprawnie i szybko. I pojechaliśmy... naprawdę szybko, wręcz odważę się stwierdzić, że była to najszybsza Masa na świecie!
 40 km/h pod górkę dla frajdy, a w sumie średnia mocno przekraczała dwudziestkę. Do tego każdemu dopisywał humor i co rusz chwaliliśmy się co komu zamarzło: Jankowi przerzutka, mnie i Chemikowi amor, Kirze hydrauliki a Skudowi światło w przedniej lampce ;)
Przejazd nie trwał więc zbyt długo, a pożegnania też nie były zbyt wylewne i czułe - po prostu "narka bo zimno" i już  gnaliśmy lekko zmęczeni z Jankiem w stronę naszych upragnionych, ciepłych domów. Zamienialiśmy się kilka razy prowadzeniem, żeby każdy z nas mógł chwilę odsapnąć, po jechanie na przedzie było bardziej męczące niż zwykle - zimno, lekko wiało i... zimno! Z Jankiem też nie żegnaliśmy się nawet wiedząc, że i tak szybko znów się widzimy. "To na razie" i wyprzedziłem całą resztką sił Janka i przemknąłem przez najniebezpieczniejsze w okolicy skrzyżowanie a później lekkim poślizgiem wpasowałem się w zakręt na swoją uliczkę płosząc jakiś przechodniów i kolejnym efektownym poślizgiem skończyłem dzisiejszą przejażdżkę pod bramą swojej willi. 33 km w takim mrozie? Zwariowałem do reszty!
I jeszcze "wyhodowałem" sobie prócz brody taki sopel...