niedziela, 31 marca 2013

Winter has come

Zima nadeszła, choć zdecydowanie spóźniona. Przekonały mnie smoki i tym sposobem dołączyłem do grona namiętnie oglądających Game of Thrones. Świat osadzony w tak bliskich mojemu sercu i wyobraźni czasach, gdy w legendach ganiały jeszcze wielkie, zionące ogniem gady, a jak najbardziej realni rycerze ganiali za tymi gadami. Do tego odrobina magii, kilka historycznych smaczków i nawet nie tak bardzo przeszkadzające drobne przekłamania o tym, czego ludzie nauczyli się wieki później. Oglądam, inspiruję się, a w wolnym czasie powstały już dwa takie bazgroły w minut kilka... Ciekawe, kto polegnie pierwszy - HBO w kręceniu sezonów (siedem, na wzór książkowego świata?), czy ja.

niedziela, 17 marca 2013

Słoneczniejszy brzeg

Kiedy w środę, 13ego marca wybrano nowego papieża, nie przypuszczałem, że po kilku dniach będę miał go odrobinę dość. Właściwie to nie jego, papieża Franciszka I, lecz reakcji internetu i mediów. Sam dałem się na początku ponieść radości, gdy usłyszałem jaką decyzję podęło konklawe po zaledwie piątym głosowaniu pisząc o tym na twitterze, jednak dziś, po kilku dniach, boję się otworzyć lodówki, by tam nie znaleźć przypadkiem kolejnej "sensacyjnej" wieści z pontyfikatu następcy św. Piotra. Wiadomości w całości poświęcone kolejnym wieściom z Watykanu, timeline na facebooku zasypany papieskim spamem...
Ale chwileczkę, sam przecież miałem wspaniałą możliwość odwiedzić 7 lat temu Rzym i Watykan. Może warto powspominać tamtą wizytę już nie w kontekście samego Papieża, a po prostu ogromnego miasta, do którego i mnie zawiodła jedna z dróg i enklawy, o której tak dziś głośno?
Do Wiecznego Miasta przylecieliśmy wieczorem, z jedną przesiadką i przygodami, bo nasze bagaże postanowiły polecieć dopiero kolejnym samolotem, który na szczęście z Paryża miał wystartować kilka minut po tym, jak sami znaleźliśmy się na włoskim lotnisku Fiumicino. Kiedy więc już byliśmy w komplecie - my i nasze walizki - ruszyliśmy szybką koleją miejską w stronę modernistycznego, największego nieprzelotowego dworca kolejowego Termini, który znajduje się już w samym centrum miasta. Zameldowaliśmy się w naszym hotelu, skąd wybraliśmy się na wieczorny spacer i lampkę prawdziwego, włoskiego wina...
Watykan zostawiliśmy sobie na dzień trzeci naszego pobytu. Niedziela zdawała się być idealną porą, by odwiedzić Stolicę Apostolską, a przy tym zobaczyć na żywo papieża Benedykta XVI w trakcie tradycyjnej audiencji i usłyszeć jak biedak męczy się mówiąc kilka zdań łamaną polszczyzną.  
 Tłumy, wszędzie tłumy. Maj, piękna pogoda i tłumy. Właściwie z samego Rzymu najbardziej pamiętam jeszcze tylko walające się wszędzie śmieci, jakby turyści czuli się w obowiązku, by pozostawić po sobie jakiś ślad w zamian za sterty niepotrzebnych pamiątek, które i tak wyprodukowano w Chinach. Nie mniej sama enklawa lśniła już czystością, co przy takich tabunach ludzi wydawało się wprost niemożliwe do zrealizowania. A może to dzięki szwajcarskim Gwardzistom, których spotkać można było niemal na każdym narożniku i w co drugiej wnęce?
Z wnętrza Bazyliki św. Piotra bardzo szybko uciekliśmy, bo na jej zwiedzanie pewnie potrzeba dobrych kilku dni. Przepych i ogrom budowli za razem razi i przytłacza - po wejściu nie wie się wręcz od czego zacząć, a wystarczy jeszcze trafić na Mszę celebrowaną przy jednym z ołtarzy, by zupełnie się zatracić w tym chaosie. Z nadzieją więc poszliśmy do krypt, gdzie rok wcześniej, w kwietniu 2005 roku, pochowano dziś już błogosławionego Jana Pawła II. 
Po uroczystościach beatyfikacyjnych 30 kwietnia 2011 roku trumna ze szczątkami Jana Pawła II została złożona w Kaplicy Świętego Sebastiana, tuż za słynną Pietą watykańską Michała Anioła - bodaj jedynego miejsca, które pamiętam z przepychu wnętrz Bazyliki. Tymczasem tam, pod ziemią, pozostało miejsce, gdzie wg. tradycji spoczywają szczątki Piotra Apostoła - pierwszego papieża - chronione kilkumilimetrowej grubości szkłem pancernym od całego tego zgiełku ludzi pełnych wiary, z modlitwą na ustach, czy zwykłych, hałaśliwych turystów.
To zabawne, że tych 7 lat temu posiadanie smartfona graniczyło z rzeczywistością znaną co najwyżej z Bonda, a "dobry", kompaktowy aparat posiadał zoom 3x i matrycę, która ledwo oddawała rzeczywistość widzianą przez maleńki wizjer. Tym bardziej znalezienie kogoś jeszcze, kto robił zdjęcia na pl. Świętego Piotra było całkiem niezłym wyzwaniem, a internet... marzenie!
Tak więc kończymy wycieczkę przez wspomnienia, które udało się wygrzebać ze znalezionych gdzieś w otchłani dysku zdjęć skromnym marzeniem, by jeszcze tam kiedyś wrócić, a przynajmniej, by tamtejsze słońce i wskazania termometrów znów zagościły u nas...

poniedziałek, 4 marca 2013

Pierwszy pomuch wiosny

Zima na chwilę zapomniała o naszym fragmencie Europy centralnej, dzięki czemu na niebie pierwszy raz od niezliczonych godzin i dni zagościł wspaniały błękit, a przedwiosenne słońce muskając termometry sprawiło, że nagle jakby znów bardziej chce się żyć. Więc gdy tylko skończyłem pracę, nie mogłem nie wskoczyć na rowerowe siodełko, by chłonąć to radosne piękno wszystkimi zmysłami zwiedzając najbliższą, przemysłową okolicę.
Pierwszy krótki postój wypadł nieopodal szybu "Gigant", który dumnie wychyla się znad okolicznych drzew. Już na pierwszy rzut oka widać, że wieża doczekała się odmalowania barierek, co tchnęło w nią jakby nowego ducha i daje nadzieję, że mimo wszystko wspaniała i dość unikalna konstrukcja, postoi tu jeszcze długo. Ale nic, ruszamy dalej, w kierunku koksowni Jadwiga. Swoją drogą, "Gigant" niegdyś należał do kompleksu kopalni "Jadwiga", ale o historii samego szybu wspomnę jeszcze za chwilę.
"Jadwiga" leży kilkaset metrów od "Giganta", a po drodze można jeszcze wypatrzeć dwa kolejne szyby: wentylacyjny, wdechowy szyb "Mikołaj", oraz szyb "Staszic" należący do działającej obecnie kopalni Siltech. Niedaleko także znajdował się jeszcze trzeci szyb - "Południowy", byłej kopalni Preussen, a później Miechowice. O tym miejscu niedawno zrobiło się dość głośno za sprawą znajdujących się rzekomo na jego dnie skarbów ukrytych przez uciekających w 1944 roku Nazistów. Tam właśnie ma spoczywać skarb Hansa Franka, według innych może tam być nawet 15 ton złota, dzieła sztuki czy bezcenne dokumenty. Obecnie kopalnia Siltech prowadzi prace mające na celu włączenie pól wydobywczych z nieistniejącej  kopalni  Miechowice właśnie, stąd też rozdmuchano temat skarbów.
Szyb Południowy ma tajemnicze dzieje, co tylko dodatkowo podsyca mgiełkę sensacji. Został zbudowany w latach 1911-17 i służył jako peryferyjny szyb wentylacyjny kopalni Preussen. W 1934 roku w kopalni wybuchł wielki pożar i szyb zamknięto. Przypomniano sobie o nim nagle dziesięć lat później, zimą 1944 roku. Pracowała przy nim specjalnie sprowadzona z Zagłębia Ruhry firma. Krążyły opowieści, że prowadzono ciężkie roboty na poziomie 370, a nawet na głębokości 520 metrów, co wydaje się jednak niezbyt prawdopodobne. W styczniu 1944 roku na dnie szybu podobno umieszczono skrzynie przywiezione ciężarówkami, a szyb wysadzono w powietrze. Wejścia zabetonowano. Nic jednak póki co nie znaleziono, a ile prawdy w opowieściach, nie mnie oceniać...
Wróćmy jednak z odmętów historii na powierzchnię i zatrzymajmy się znów na chwilę, tym razem przy samej "Jadwidze". Zakład został uruchomiony już w 1884 roku przy Hucie Borsiga w Zabrzu i niemal bez przerwy funkcjonuje po dziś. W trakcie I Wojny Światowej oraz w latach następnych aż do 1929 roku zdolności produkcyjne koksowni wynosiły 750 ton koksu na dobę. Później nastąpiła pierwsza modernizacja zakładu w ramach której m.in. wybudowano nową baterię oraz wyremontowano oddział węglopochodnych dzięki czemu w koksowni oprócz gazu koksowniczego zaczęto produkować: siarczan amonu, wodę amoniakalną, benzol, toluen, ksylen i naftalen. W wyniku zmian organizacyjnych przekształcono zakład w spółkę "Borsig Kokswerke".
Aby ochronić obiekty przemysłowe przed nalotami bombowymi w czasie II Wojny Światowej na terenie koksowni „Jadwiga” utworzono obóz jeńców alianckich. Nie uchroniło to jednak zakładu przed trzyletnim przestojem, bowiem w styczniu 1945 roku, gdy zbliżał się front, w czasie wycofywania się niemieckiej armii, koksownia została zatrzymana. Uruchomiono ją ponownie w 1948 roku jako zakład jedno-bateryjny o zdolności produkcyjnej 264 tys. ton koksu rocznie. Do roku 1968 w koksowni uruchomiono dwie nowe baterie z których jedna, typu "ja-65" wg projektu "Koksoprojekt" nadal funkcjonuje.
Po chwili zadumy nad obłokami kłębiącymi się wokół koksowni wróciłem ponownie pod "Giganta", który obecnie należy do Centralnego Zakładu Odwadniania Kopalń i pełni ważną rolę w regulacji systemów wodnych, głównie obszarów bytomskich i kopalni "Bobrek", "Centrum" oraz północną część "Bielszowic" - dawnej "Królowej Luizy".
Szyb pełnił funkcję wydobywczą i obsługiwały go dwie maszyny - przedział północny maszyna produkcji szwajcarskiej, a południowy maszyna produkcji polsko-czeskiej - obie o mocy prawdopodobnie około 1,6 MW. Posiadał dwa przedziały wyposażone w  skipo-klatki o ładowności 10 ton i piętrem w razie potrzeby transportu ludzi na powierzchnię. "Gigant" ma obecnie 875 metrów głębokości, najniższy jednak chodnik ulokowany był na głębokości 825 metrów - stamtąd można było jednak zjechać na poziom 1160 metrów szybikiem Ślepy VII, lub zejść upadową, która w celach badawczych z poziomu 1160 m schodziła jeszcze do głębokości prawie 1300 metrów.
Po chwili zastanowienia postanowiłem ruszyć w stronę granicy Zabrza i Bytomia, gdzie w środku lasu wspaniałą architekturą imponował niegdyś szyb "Zachodni" nieistniejącej KWK Miechowice. Historia kopalni sięga 1899 roku, kiedy zapadła decyzja o jej budowie. Rok później wskutek połączenie kilku pól górniczych własności Franciszka Huberta von Tiele-Winckler powstała  "Preussen". Wydobycie węgla rozpoczęto w 1902 roku startując w trudnej rywalizacji o konkurencyjność na trudnym rynku, ponieważ w najbliższej okolicy kopalnie rosły jak przysłowiowe grzyby po deszczu, a wielu przedsiębiorców widziało w tej gałęzi przemysłu sposób na dość szybkie uzupełnienie swojego budżetu.
 Kopalnia rozwijała się z godnym podziwu rozmachem i bardzo szybko fedrowała już na poziomach 210, 370 i 520 metrów wydobywając tylko z tych trzech poziomów 107 tys. ton węgla, a już trwały prace nad osiągnięciem poziomu 720 dzięki szybowi jednemu z szybów głównych - M II. Takie działania, oraz sprowadzenie na dół nowoczesnych maszyn spalinowych przyśpieszyło potrzebę dobrej wentylacji chodników poprzez budowę nowego szybu. Budynek maszyny wyciągowej, oraz cechownia powstały już w 1905 roku, jednak samą studnię szybu zaczęto głębić dopiero w 1906 roku. Dwa lata później, 11 stycznia osiągnięto zaledwie 122,6 metra. Status szybu wentylacyjnego uzyskano dopiero w 1909 roku, gdy osiągnięto 257 metrów, natomiast sam szyb zagłębiono jeszcze do 370 metrów.  
W 1910 roku ostatecznie oddano cały kompleks wyposażony w kołowrót wyciągowy, kompresor o napędzie elektrycznym i wentylator produkcji przedsiębiorstwa Capell, oraz wybudowano specjalny dom dla dozoru. Co ciekawe już od momentu zapadnięcia decyzji o budowie dyskusyjna była kwestia jego lokalizacji. Ostatecznie jednak szyb pełnił swoją funkcję dość długo, bo dopiero w 1967 roku powstał jeszcze bardziej wysunięty na zachód szyb "Ignacy", który miał przejąć wszystkie funkcje swojego poprzednika i jednocześnie umożliwić dostęp do zachodnich pokładów węgla. Od tego czasu "Zachodni" szybko tracił na znaczeniu, bo oprócz wentylacji "Ignacy" zapewniał także zaopatrzenie w materiały i jazdę ludzi aż do poziomu 620,  a stamtąd przekopem "Kamienna" można było się dostać do poziomu 720. Powstało także 650 metrów przekopu łączącego podszybie "Ignacego" z szybikiem XII,  którym odbywał się transport materiałów, oraz jazda ludzi.
W latach 70' zapadła decyzja o przepaleniu liny w szybie "Zachodnim" pieczętując w ten sposób ponad pół wieku pracy szybu. Dziś, czego zupełnie nie widać, budynek maszynowni i nadszybia są objęte ochroną prawną... 
Niechętny powrót do domu przez Rokitnicę i Grzybowice zaowocował przejazdem przez zachodnie rubieże mojej dzielnicy - Mikulczyc, czyli przejazdem obok późnobarokowego dworku, a właściwie tego, co po nim pozostało po pożarze w ubiegłym roku. Smutny widok na sterczące kikuty dwóch kominów zza prowizorycznego ogrodzenia wpędzają w zadumę nad znikającymi w zastraszająco szybkim tempie kolejnych wartościowych zabytków, oraz pędzącą lawinę kolejnych budowanych marketów, którymi raczej nie będziemy się mogli pochwalić przed naszymi dziećmi za kilka lat.
Od jakiegoś czasu zabierałem się do rzetelnego opisania tego miejsca - od średniowiecznego Grodziska, przed właśnie dworek, po gorzelnię i zabudowę PGRu. Dziś jednak przedwcześnie muszę pozostawić przynajmniej ślad po swojej wizycie w tym miejscu krótkim opisem, a ten warto zacząć od 1306 roku, skąd pochodzi pierwsza wzmianka o Mikulczycach, a właścicielami majątków były kolejno rodziny Ziemięckich - do XVI wieku, następnie Wołczyńskich i Doleczków. I właśnie ta ostatnia rodzina przyczyniła się do wybudowania na przełomie XVIII i XIX wieku posiadłości, które po 1830 roku przejęła tarnogórsko-świerklaniecka linia rodziny Henckel von Donnersmarck, która pozostała właścicielem pałacyku aż do końca drugiej Wojny Światowej.
Po drugiej wojnie światowej posiadłość znacjonalizowano i przekazano w zarząd Państwowemu Gospodarstwu Rolnemu, a w dworze urządzono między innymi biura przedsiębiorstwa, po upadku zaś PGR-u kompleks folwarku wraz z dworkiem przejęła Agencja Nieruchomości Rolnych Skarbu Państwa. W 2010 roku teren trafił w ręce prywatnego inwestora, który zaczął od cichego wyburzania kolejnych budynków: wpierw zabudowy gospodarczej, następnie gorzelni, by ostatecznie zrównać z ziemią zabudowę mieszkalną pozostawiając pusty plac, na którym ostały się jedynie zabytkowa kuźnia i dworek - oba wpisane na listę zabytków, dzięki czemu chronione, choć nieudolnie, polskim prawem (zespół pałacowy: pałac, park, czworak, kuźnia wpisane do rejestru 31 lipca 1975 roku, nr rej.: A-1214/75).
A tak wyglądała gorzelnia i pałac w tle jeszcze w lutym, 2011 roku...