niedziela, 16 grudnia 2012

To był dobry dzień

Kraków - miasto, które omijało mnie szerokim łukiem, a i ja nic zrobić z tym za bardzo nie umiałem. Nadarzyła się jednak w końcu okazja i pretekst, by odwiedzić odległy Gród Kraka. Powodem nie mogłoby być nic innego, jak koncert Roberta Kasprzyckiego, który póki co jest jedynym artystom, który jest w stanie wywlec mnie poza Górnośląski Okręg Przemysłowy w poszukiwaniu muzycznych wrażeń w wersji live (no może nie jedynym, ale zdecydowanym faworytem w klasyfikacji przebytych w ślad za nim kilometrów na pewno).
Zanim jednak koncert, trzeba było przemierzyć tych nieco ponad sto kilometrów, a po małym rekonesansie najlepszą opcją okazał się właściwie bezkonkurencyjny Katowicki Ekspres Bus. Dwa razy szybszy od połączenia kolejowego (1h 40m zamiast ponad 3 godzin), znacznie tańszy (promocyjne 18 PLN, co dziesiąty przejazd gratis), wygodny, klimatyzowany, z darmowym wifi i prądem w gniazdku. A do tego odjeżdżał z mojego Zabrza i zatrzymywał się w ścisłym centrum Krakowa, jak więc nie skorzystać?
Do celu dotarłem punktualnie po kilku rozdziałach książki. Wysiadłem zatem kierując się własnym instynktem i nie bardzo mając pojęcie, gdzie powinienem tak naprawdę iść. Bez problemu jednak odnalazłem się wśród strzępów wspomnień na krakowskich uliczkach idąc prosto w stronę Rynku wśród niezrażonych mżącym deszczem tłumów turystów, studentów i może sporadycznie mieszkańców. Tak naprawdę chyba spotkać w Krakowie mieszkańca niesposobna - każdy skądś przyjechał i dokądś zmierza przystawszy ewentualnie na chwilę wśród zabytkowych murów kamienic. 
Upewniłem się, że na Brackiej także pada deszcz, a krakowski przedświąteczny jarmark niewiele różni się od wyprzedaży sklepów "wszystko po ileś tam złotych" z dopisanym co najmniej jednym zerem więcej przed przecinkiem. Warto do listy "upewnień się" dodać także odnalezienie "Vis-a-vis", zza którego szyb goście niespokojnie zerkali na zatłoczony rynek, zerknięcie do "Piwnicy pod Baranami" i jeszcze także znalezione w wersach słuchanych utworów "Pod Jaszczurami". Przeżycie niemal jakby znaleźć się środku fabuły książki, tyle, że to wiersze i piosenki strącone z piedestału stały się nagle rzeczywiste i na wyciągnięcie ręki i dokładnie takie, jak w wyobraźni.
Czas jednak naglił, zmrok powoli zapadał, a delikatnie przystrojony w przedświąteczne ozdoby Kraków nie do końca sprostał wspomnieniom, sięgnąłem więc po niezawodny telefon, który w mig znalazł na mapie kolejne legendarne miejsce - Wolę Duchacką. A szczęście chciało, że na miejscu przywitał mnie serdeczny gospodarz miejsca - Maksymilian Szelęgiewicz upewniając "tak, to tutaj", a chwilę później pojawiła się i Pani Ménagerie. Garstka fanów zaczęła przybywać nieco później, częstowana ciepłą herbatą i ciastkami na przywitanie w iście domowej atmosferze, a artysta wciąż jeszcze ćwiczył za zamkniętymi drzwiami sali. Czasu jednak nie marnowaliśmy, wszak fanowstwo z całej Polski zjeżdża się właśnie raz w roku na ten wyjątkowy koncert, była zatem okazja, by poznać się z niektórymi face to face, a nie tylko przez forum, czy portal twarzoksiążkowy.
Wieczorny koncert rozpoczął się z klasycznym opóźnieniem, które zapewne miało tylko wzbudzić w nas jeszcze więcej pozytywnych i niecierpliwych emocji. Gdy więc drzwi zostały otwarte, każdy ochoczo zajął miejsce i zerkał na scenę, gdzie czekały już dwie gitary. Chwilę później przywitał nas Maks, którego uprzedził na scenie już Pan Robert. Rozpoczęła się wyjątkowa uczta dla ucha, której scenariusz demokratycznie wybrali fani stosownego wydarzenia na facebooku, gdzie mogli zapisywać swoje propozycje. Nie ukrywam, że sam też dopisałem się do tej listy, a z moich cichych faworytów artysta zagrał właściwie komplet, łącznie z tymi, o których nawet nie wspomniałem. Może być coś jeszcze na potwierdzenie wyjątkowości tego koncertu?
Mała sala była wręcz wyśmienicie nagłośniona, dobrze oświetlona i tak naprawdę jak nigdy nie miałem najmniejszego powodu, by na cokolwiek marudzić, jak na polaka przystało. Repertuar za sprawą głosu ludu był bardzo zróżnicowany, bardzo unikatowy i premierowy. Obok utworów, które przewijają się na koncertach i płytowych wydawnictwach pojawiły się elementy powstającego wciąż trzeciego krążka. Solowy charakter wpłynął także na technikę gry, która była pełna technicznych wstawek wydobywając pełnię możliwości z obu gitar. Tu także warto nadmienić, że w instrumentarium pojawiło się unikatowe już jumbo irlandzkie -  Lowden O32, które dziś zastępowało tradycyjnego Furcha OM25SR. To nadało dźwiękom jeszcze bardziej wyjątkowy charakter, ale o tym jeszcze za chwilę. tymczasem krótka fotograficzna impresja wraz z krótkim jeszcze komentarzem.
Delikatniejsze dźwięki wydobywał z siebie wyjątkowo fotogeniczny Godin.
 Maks dziś w świetle monitora dzielnie czuwał nad dziesiątkami fascynujących suwaków, pokręteł, przycisków i plątaninie niekończących się kabli.
 Pani Agata oczywiście czuwała nad wszystkim i dokumentowała, dzięki czemu na koniec wpisu mogę dodać jeden utwór z tego koncertu.
 Robert Kasprzycki słynie wręcz ze śpiewania z zamkniętymi oczyma i rozmarzoną twarzą, czasem jednak w przerwie na zapowiedź zerka na wsłuchaną publikę.
 A to właśnie ów głęboka zaduma nad śpiewanym tekstem.
Nikogo, a już na pewno nie siebie, nie muszę utwierdzać w przekonaniu, że było warto. Po koncercie więc zaczekałem nieco, by móc porozmawiać jeszcze chwilę z obydwojgiem panów. W efekcie zyskałem niewiarygodną przyjemność i prawdziwy zaszczyt, by zagrać chwilę na tej nowej, wspaniałej gitarze! Rąk nie umyję chyba do końca roku ;-) Irlandzki instrument ma wspaniałą głębię i bogactwo brzmienia, jest do tego bardzo głośny mimo dość kompaktowych rozmiarów. Widać, że jest wykonany ręcznie i z największą dbałością o szczegóły i wart swojej ceny. Po prostu piękny instrument.
Odwiedziłem także miejsce, gdzie zespół miewa swoje próby słuchając opowiedzianej pokrótce opowieści o Woli Duchackiej i jej bogatej historii i współczesnych zmaganiach z polskimi realiami. Temat to bardzo ciekawy i rozległy, co niewątpliwie zaowocuje kolejną wizytą, w cieplejsze miesiące i być może na dłużej, niż tylko jeden koncert. Warto poznawać tak ciekawe miejsca i ich historię, a moi czytelnicy już wiedzą, że ze mnie lokalny patriota, któremu nie straszne także odleglejsze eskapady w nurt dawnych dziejów.

Na koniec obiecane nagranie, które w duchu zerkających już spod kilku jeszcze nie zerwanych kartek kalendarza, Świąt Bożego Narodzenia, będzie jak najbardziej na miejscu. Do życzeń jak najbardziej się dołączam cicho śpiewając w refrenie...

8 komentarzy :

  1. "Rąk nie umyję chyba do końca roku ;-)"
    hahahaha (piernikowy smiech)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jednak umyj rączki Serafinie... mogłeś zarazić się smutnymi melodiami ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. smutne, ale piękne, a do tego kilka radosnych także zostało - żal zmyć tyle wspaniałych nut :)

      ~pozdrawiam

      Usuń
    2. radosne pieśni na Woli... koniec świata, koniec świata. I to tydzień przed terminem :0

      Usuń
    3. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin dla tak sympatycznego Koziorożca :) 28, wow! też jestem z 28 (tylko z innego miesiąca)
      serdeczności.sara :)

      Usuń
    4. Dziękuję serdecznie i pozdrawiam wprost z Góry św. Anny

      Usuń
  3. Ach ten Kraków, niby zwykłe miasto, a jednak przyciąga. Zastanawiam się jak to możliwe, że dziś łatwiej dojechać tam busem, niż pociągiem. Niby fajnie, ale jak w takiej sytuacji zaciągnąć tam rower? Może przy uśmiechu dla kierowcy udałoby się go wsadzić do bagażnika, bo na trasie pojawiają się wozy Tourismo z bagażnikami na dwa metry wysokości. Mam nadzieję, że KEB przetrwa próbę czasu i nadal będzie świadczył usługi na tej trasie na wiosnę - wtedy może skuszę się na taki trip.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozmawiałem telefonicznie z przedstawicielką KEB i już od stycznia mają zwiększyć ilość połączeń na tej trasie. Wygląda na to, że firma ma przyszłość.
      Gdyby jeszcze można było zabrać rower... byłoby chyba idealnie.

      Pozdrawiam

      Usuń

Śmiało, zostaw komentarz :)