niedziela, 22 grudnia 2013

Teatr "A" - Agape, widowisko zimowe

Jest w Niemczech taka miejscowość, w której dzwony obwieszczające narodziny Emmanuela dzwonią dokładnie pięć minut później - tyle, ile ponoć zajmuje podróż z Ziemi do Nieba i z powrotem. Kresburg (niem. Creuzburg?), bo o nim mowa, jak wiele maleńkich i malowniczych miejscowości posiada swoją osobliwą legendę. Ta jednak legenda, choć wyjątkowo krótka, stała się wyjątkowo popularna, aż pewnego dnia trafiła na warsztat Teatru "A".

piątek, 20 grudnia 2013

Zapach

Dziś, gdy wielu z nas wraca na święta do rodzinnych domów, chciałbym zwrócić uwagę na pewien detal, z którym mamy do czynienia, a o którym często nawet nie myślimy – zapach.

wtorek, 10 grudnia 2013

Adršpašské skály - Adršpach

Od początku towarzyszą nam nazwiska tutejszych pionierów turystyki.
Podróże do naszych południowych sąsiadów wzbudzają u mnie ostatnio niemała mieszankę pozytywnych odczuć połączonych z głęboką fascynacją bliskości naszych kultur i języka. Dziś jednak nie miałem potrzeby łamać sobie języka ograniczając się jedynie do dobrý den i děkuji gdy otrzymałem małą ulotkę - przewodnik po Adszpraskich skałkach - znacznie większych i tajemniczych, niż polskie Błędne Skałki.

wtorek, 3 grudnia 2013

Po prostu czekaj

Rozpoczęliśmy kolejny Adwent - czas radosnego oczekiwania. Może więc warto się zatrzymać w biegu już przedświątecznych przygotowań do których  tak gorliwie zachęcają nas sklepowe wystawy? Może warto usiąść, wpatrzyć się w zapaloną dopiero pierwszą świecę i zogniskować nasze myśli na prawdziwej istocie tych przygotowywań? Czy umiemy w ogóle jeszcze czekać? Czy w dobie błyskawicznej komunikacji przez internet, samolotów pokonujących tysiące kilometrów w oka mgnieniu i przesyłek docierających do klienta w 24 godziny potrafimy jeszcze odnaleźć sens w czekaniu?

sobota, 16 listopada 2013

Gift od Allegro

Czasem mam jeszcze mylne wrażenie, że prawdziwym bloggerem w Polsce jest się dopiero wtedy, gdy otrzymuje się jakieś gadgety od różnych firm mających nadzieję, że w zamian skapnie coś pozytywnego na bloga. Prawdę mówiąc mnie tez kiedyś pociągało takie podejście do życia, bo kto nie lubi prezentów? Tymczasem jednak ani mój blog nazbyt popularny nie jest, ani na facebooku nie mam setek obserwujących, czy w końcu na twitterze nie mam setek śledzących

poniedziałek, 11 listopada 2013

Mariańska Górka/Górka Maryi

Mariańska Górka to wzgórze oddalone o 1,8 km na wschód od Kłodzka ostatnimi czasy częściej znane jako Górka Maryi, lub dla starszych po niemiecku Spittelberg. Ma zaledwie 353 m n.p.m. a wdrapanie się na jej szczyt to czysta, kilkuminutowa przyjemność, zwłaszcza, po kolejnym dłużącym się tygodniu, gdy nie wychylało się nazbyt nosa poza mury domostwa.
Widok ze szczytu.

poniedziałek, 28 października 2013

Młynów

To miejsce wpadło mi w oko już w trakcie pielgrzymki do Barda. Wczoraj natrafiła się okazja, żeby przyjrzeć się z bliska dwóm kominom, które samotnie wygrzewały się w słońcu u podnóża niemal pionowej skarpy. Coś, co z daleko wydawało się wyjątkowo malownicze dziś okazało się z bliska jeszcze bardziej intrygujące, choć dostać się tam wpierw wcale nie było łatwo...

niedziela, 27 października 2013

Jesień najpiękniejsza jest w górach

Kłodzko, gdyby nie uwzględniać codziennych trudności ze wstawaniem, jest całkiem sympatycznym miejscem. Malowniczo położone nad Nysą, otoczone górami, z licznymi zabytkami i nieodkrytymi tajemnicami zdaje się brzmieć jak hasła z pierwszego lepszego katalogu turystycznego. Tymczasem to miasto właśnie takie jest i choć samo w sobie nie posiada na tyle atrakcji, by zwiedzać je dłużej, niż dzień, to gdyby wsiąść na rower, okazuje się, że jest idealnym punktem "A" z którego można podróżować do punktu "B" i nawet dalej. Dziś grzechem byłoby nie wykorzystać niemal letniej jeszcze pogody pod koniec października, wsiadłem więc na rower i niewiele myśląc ruszyłem zostawionymi przez siebie kilkanaście dni temu śladami na drodze do Barda.

sobota, 12 października 2013

Bardo - na pielgrzymkowym szlaku

W końcu coś, co lubię, w reszcie upragniony przejaw ruchu. Pielgrzymka do Barda zwana Epilogiem, która jednocześnie podsumowuje pielgrzymkowy sezon 2013 ziemi Kłodzkiej. A mnie przypadło zadanie bojowe, to jest zorganizowanie ogniska gdzieś w połowie trasy, czyli sama przyjemność. Dzień wcześniej przygotowaliśmy więc drewno i pojechaliśmy z o. Augustynem na upatrzoną miejscówkę i po kilku chwilach dwóch facetów w wojskowych mundurach przy świetle latarek zakamuflowało trzy skrzynie, co musiało wyglądać nadzwyczaj niecodziennie. Później podjechaliśmy jeszcze naszym busem pod bardzki klasztor i ruszyliśmy już pieszo na pkp - bus miał jutro się przydać do zabrania nas i całego pielgrzymkowego sprzętu z powrotem. Tylko nie wiedzieć czemu miejscowi omijali nas szerokim łukiem - czyżby bali się łysego i brodatego ojca i mnie odzianych w wojskowe ciuchy, z arafatkami na szyjach, nożami w kieszeniach i siekierą w plecaku? Cóż, pozory mylą...

niedziela, 22 września 2013

Herum Glaz


Wokół Kłodzka, tak roboczo nazwałem swoją pierwszą wyprawę poza klasztorne mury. Tak, od piątku mieszkam w kłodzkim klasztorze należąc do franciszkańskiej wspólnoty. Pomińmy jednak kwestie wyboru nowej/starej drogi życia i skupmy się na tym, że przywiozłem tu ze sobą rower, a właściwie Morfinę przywiózł mój współbrat Tomasz już tydzień wcześniej. Dwa razy w tygodniu natomiast możemy zupełnie pełnoprawnie opuścić mury klasztoru na tak zwaną przechadzkę, w ramach której wybrałem właśnie rower.

niedziela, 15 września 2013

Bez Jacka

Drugi raz w życiu narzekałem na punktualność Kolei Śląskich, która na nic mi potrzebna w obliczu znów spóźnionej komunikacji autobusowej - nie ufaj autobusom linii 83 - nigdy więcej. Z godzinnym więc poślizgiem zameldowałem się w Tychach, które dopiero co spłynęły ulewnym deszczem i teraz niepewnie powracały do swoich leniwych, niedzielnych zajęć. Mieliśmy z Konradem zwyczajnie pogadać, a że przy okazji szykował się jakiś tam koncert w ramach festynu parafialnego, nie mogliśmy przejść obok tego obojętnie.

niedziela, 1 września 2013

Nie chciejcie ojczyzny, która was nic nie kosztuje...

Kwestia patriotyzmu w dzisiejszym świecie, który przecież dopiero co w minionym stuleciu przeżył dwie Wojny Światowe i do dziś wciąż stoi na krawędzi kolejnych wojen wydaje się dziwnie zapomniana i jakby nieistotna. Jest jednak w roku kilka takich dni, w których patriotami powinniśmy się poczuć, utożsamiając się z polskością bardziej, niż podczas jakiś ważnych meczy naszej, za przeproszeniem, Kadry Narodowej, kiedy w oknach i na budynkach zawisają biało-czerwone barwy.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Proszę o chwilę (nie)uwagi

Chwila Nieuwagi - zespół, który intryguje już samą nazwą, a co dopiero muzyką. Miałem przyjemność niejako "odkryć" ten zespół w pełni świadomie dopiero dwa miesiące temu, w Opolu, gdy pojechałem z Konradem do tamtejszego amfiteatru na koncert "W stronę Krainy Łagodności". Wtedy kupili publikę jakże prostą i piękną aranżacją i tekstami. Dzięki temu dziś nie zastanawiałem się nawet chwili, czy chce mi się ponownie jechać na ich koncert. Ponownie z Konradem i jeszcze Albertem dla towarzystwa, którego bez problemu udało się nakłonić do towarzyszenia nam w tej eskapadzie.

sobota, 24 sierpnia 2013

Wroclove - miłość utęskniona

Kocham to miasto, choć tak rzadko do niego zaglądam - ogromne, hałaśliwe, zatłoczone i... zawsze szare - takie bynajmniej zawsze się wydawało. Dziś pierwszy raz uśmiechnęło się do mnie słońce gdy wysiadłem z Czerwonego Wozu wraz z Agą i Jankiem. Czyste szaleństwo - przyjechać tu samochodem i nie zabłądzić podczas gdy zwykle włóczyłem się tu pieszo i zawsze w swoisty sposób pozwalałem prowadzić się intuicji, która lubiła wieść mnie w różne zakamarki, by ostatecznie wybrnąć i trafić tam, gdzie chciałem. Poniekąd taki plan miałem i na dziś, zaś moi towarzysze postanowili wypróbować sieć wypożyczalni rowerów, więc umówiliśmy się na powrót około 20 i ruszyliśmy każdy w swoją stronę.

sobota, 17 sierpnia 2013

Pasjans na dwóch

 Złote nuty spadają na rynek i dokoła muzyki jest w bród...
Andrzej Sikorowski i Grzegorz Turnau to duet, którego od początku nie rozumiałem. A jednak, jak się okazuje, Kraków lubi łączyć w zaskakujący sposób. I tym sposobem powstała wielokulturowa mieszanka łagodna, ale o wyraźnym i głębokim smaku, z nutką greckiej oliwy - podanej na plaży w Zanzibaru.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Doścignione marzenia

Jura - cel wielu westchnień, nieosiągalne dotąd marzenie i rowerowa mrzonka, która w jednej chwili stała się tak realna, że nie zastanawiałem się nawet sekundę, gdy Daniel zaproponował mi wspólny wyjazd w tą malowniczą krainę, którą dotychczas oglądałem z nieukrywaną zazdrością jedynie na jego blogu. Chłodne kalkulacje kilometrów jednak z czasem zdały się cudownie zbliżyć tą niemal magiczną krainę, z której ledwie mgliste wspomnienie uchowało się w mojej pamięci z czasów jakże młodzieńczych, szkolnych i nie do końca świadomych. I nic to, że od dawna nie siedziałem w siodle więcej, niż godzinkę, dwie - ruszyliśmy - i to jak!

piątek, 9 sierpnia 2013

37.

Wstyd się przyznać, ale.. nie było mnie na urodzinowym przejeździe Zabrzańskiej Masy Krytycznej. A wszystko "dzięki" mojej pracy, w której mimo wszelkich starań musiałem najzwyczajniej być i czekać do samego końca, przez co musiałem się pożegnać z myślą o barwnym peletonie rowerzystów mknących przez miasto. Na szczęście gdy wybrzmiał już ostatni gwizdek na parkiecie i mogłem powoli myśleć o opuszczeniu biura, wpakowałem rower do Granatowej Strzały i ruszyłem w stronę Ogrodu Botanicznego, gdzie tym razem wytyczono metę przejazdu. Wpadłem na teren imprezy pieszo czując się jak z wizytą na jakieś obcej planecie. Na szczęście atmosfera dopisywała, mimo, że impreza powoli się kończyła. No i oczywiście musiała dopaść mnie kamera...

czwartek, 25 lipca 2013

Teatr A - Tobiasz

Przeglądałem swojego bloga i miałem nie lada zagwozdkę - wszak doskonale pamiętam, że spektakl Tobiasz miałem przyjemność już oglądać. Jak się jednak okazało, tylko o nim wspomniałem, nie zgłębiając się zanadto w szczegóły. Dziś będzie więc znacznie więcej, zwłaszcza, że miejsce do obserwacji poczynań aktorów miałem więcej niż przednie - na granicy sceny i kulis.

Znajdź pomysł na siebie

I właśnie szukanie pomysłu na siebie, swoje życie i swoją szeroko rozumianą przyszłość aż po życie wieczne było dzisiejszym tematem przewodnim, którego podjął się znany  (znów) już z mojego blogu zespół - Full Power Spirit. Temat jak rzeka, a czas ucieka, wieczność czeka - jak mawiał Janek Bosko i jak zwykł przypominać nam rozgadany Mirosław Kirczuk, czyli Miras, który przez dwie kolejne konferencje nawijał do mikrofonu powoli rozwijając kolejne wątki ubarwiane historiami z własnego życia, lub przerywane kolejnymi utworami FPS wykonanymi oczywiście jak najbardziej w wersji live - od mikserów, po wokal i beat-box. Ale żeby tak łatwo nie było, trzeba było postawić sobie aż trzy ważne pytania, na które wspólnymi siłami wypadałoby już poszukać odpowiedzi, skoro podjęliśmy trud przyjazdu na Święto Młodzieży, udziału w nim i wysłuchaniu naszych gości.

środa, 24 lipca 2013

Trzecia Godzina Dnia

Powoli zaczynam się zapętlać w stwierdzeniach, że kolejny zespół, o którym chciałbym napisać kilka słów, już gościł na kartach mojego bloga. Tak właśnie jest i z dzisiejszym, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że mój muzyczny gust powoli się ustabilizował, albo z drugiej strony, na polskich scenach zaczyna wiać nudą. Na szczęście tylko to pierwsze jest prawdą i o żadnej monotonii nie ma tu mowy. Dzisiejszego wieczoru zapowiadała się świetna zabawa i z całą pewnością nie miałem zamiaru spędzić tego czasu w innym miejscu, niż pod sceną.

sobota, 29 czerwca 2013

W stronę Krainy Łagodności

By trafić tego wieczoru do Amfiteatru wystarczyło dołączyć się do licznych przechodniów, którzy nieświadomie organizowali się w całkiem pokaźny tłum, z czego wszyscy zdali sobie sprawę pod drzwiami wiodącymi na widownię. Odebrałem kopertę opatrzoną swoim nazwiskiem i teraz już tylko minuty dzieliły nas od wejścia na widownię, którego póki co strzegło kilku rosłych ochroniarzy. Gdy więc drzwi się otwarły, przepychanek nie dało się uniknąć i co ciekawe, najlepiej na tym wychodziły osoby starsze - czyżby większe doświadczenie? Na szczęście na pustej widowni nie było problemu ze znalezieniem dogodnego miejsca z widokiem na scenę i... co najmniej pół tuzina odzianych w żółte polo stróżów porządku i ładu, którzy za cel wyższy wzięli sobie gnębienie każdego posiadacza aparatu fotograficznego, lub, nie daj boże, kamery. Na szczęście siódmy rząd, sam środek sektoru, był już poza jego zasięgiem, można było więc spokojnie ustawić parametry zdjęć i czekać na pierwszy występ.

Oplskie detale

Województwo Opolskie od zawsze budzi w mojej głowie jakieś pozytywne skojarzenia, jakby było polskim przedsmakiem tego, co za zachodnią granicą. Jakby słońce świeciło jakoś cieplej i jaśniej, wszędzie jakby czyściej, schludniej, więcej zieleni łąk i złota pól, a do tego te fantastyczne moim zdaniem dwujęzyczne tablice informujące nas o miejscowości, w jakiej się znajdujemy. Dziś nadarzyła się okazja do wizyty w samym sercu, stolicy województwa, gdzie wieczorem czekał nas niezapomniany koncert. Nim jednak usiedliśmy na widowni legendarnego już, opolskiego Amfiteatru, oddaliśmy się kocim wędrówkom po mieście, które przywitało nas nieczynnymi w weekendy parkomatami i na przekór ostatnim dniom błękitnym niebem.

sobota, 8 czerwca 2013

Industriada trzecia

Święto Szlaku Zabytków Techniki, czyli coraz popularniejsza z roku na rok Industriada na stałe wpisała się w mój kalendarz wydarzeń, których odpuścić nie mam zamiaru. Tym razem miałem przyjemność wrócić na ten fantastyczny szlak na dwóch kołach, co po ubiegłorocznym włóczeniu się komunikacją miejską było naprawdę świetną opcją, zwłaszcza, że pogoda zapowiadała się wyśmienicie. 

piątek, 7 czerwca 2013

Gliwice też są odjazdowe

O tym, że siedzący na co dzień w cieniu wysokich regałów bibliotekarzach pisałem całkiem niedawno, dziś jednak znów na ulicach zrobiło się pomarańczowo. Wszystko za sprawą gliwickich bibliotekarzy, którzy rzutem na taśmę zaangażowali się w ogólnopolską akcję "Odjazdowy Bibliotekarz" we współpracy z niezawodną Gliwicką Masą Krytyczną. Ruszyłem więc samotnie w stronę placu Krakowskiego, gdzie już na długo przed startem zebrała się całkiem spora gromadka miłośników książek i/lub dwuśladów.

sobota, 1 czerwca 2013

Na kole ku... zabrzańskie wieże

Tylu rowerzystów Pstrowski od roku nie widział.
Na kole jechaliśmy już ku zabrzańskim familokom, a późną jesienią ku światłu. Dziś kontynuując myśl zwiedzania miasta na rowerze obraliśmy za temat przewodni wieże - jeden z najbardziej charakterystycznych motywów na śląskim horyzoncie. Nie zabrakło oczywiście deszczu, choć początki wydawały się obiecujące...

Coś nie po kolei

Pierwszy dzień czerwca, "Dzień dziecka", choć pogoda za oknem przypomina raczej niezdecydowaną, wczesną jesień. Ołowiane chmury przecina co chwila przebłysk słońca, by za chwilę znów zawiał chłodny wiatr przypominając, że termometr wskazuje z ledwością 16°C w środku dnia. Dziś jednak o innych czarnych obłokach i przebłyskach, czyli kilka słów własnego zdania na temat "programu naprawczego" w Kolejach Śląskich.
17 lutego 2010 Samorząd Województwa Śląskiego powołał do życia nową spółkę, która miała rozwiązać problem, z którym od jakiegoś czasu zmagał się cały kraj - niedomaganiu wpierw PKP, a później pomniejszych spółek, na jakie podzielono tego państwowego molocha. Prawdziwy jednak debiut nastąpił 1-ego października 2011. Spółka posiadała własne osiem szynowych zespołów trakcyjnych ELF i cztery FLIRT-y. Powiało nowoczesnością, punktualnością i zapachem książek w ramach akcji "pociąg do czytania".

czwartek, 30 maja 2013

Bądź jak Jezus

Prawdę mówiąc nie przejąłem się nazbyt, gdy Konrad jakiś czas temu zadzwonił i powiedział "stary, będzie koncert, przyjeżdżaj". Jeśli jednak on coś rekomenduje, na pewno nie będzie to słabe, bez namysłu więc zanotowałem w kalendarzu: czwartkowe popołudnie koncert w Mysłowicach. Dopiero później dotarło do mnie na co się piszę...

sobota, 18 maja 2013

Komary everywhere!

Gdy człowiek z pracy do domu na weekend się spieszy, na pewno nie zdąży zgodnie z planem. Podobnie i ja - wyszedłem z pracy później, niż zakładał plan, przez co uciekł mi autobus, który miał mnie zabrać do Tarnowskich Gór. Nie ma jednak tego złego, jak się okazało, bo Johnny i Kubush też złapali opóźnienie na trasie i nie zdążyliby zgarnąć mnie z dworca bez zbędnej gonitwy z czasem. Swoją drogą Ci dwaj wariaci już od rana ganiali po lesie i uzbierało im się już ponad 20 kilometrów, a przed nami jeszcze niemal dziesięć było. 

piątek, 10 maja 2013

Pomarańczowa rewolucja bibliotekarzy

Raz w roku, w ramach przedłużonego świętowania "Dnia Bibliotekarza", który wypada dokładnie ósmego maja, odbywa się ogólnopolska, szalona akcja "Odjazdowy Bibliotekarz". Dla tych, którzy nie mieli przyjemności uczestniczyć w pierwszej edycji już śpieszę z wyjaśnieniem, że bibliotekarze gdzieś w Polsce wpadli na pokręcony pomysł, by wyjść spomiędzy pachnących papierem i kurzem półek i regałów na zewnątrz i przewietrzyć swoje osowiałe umysły. A że rower nadaje się do tego najlepiej, pomysł sam się wymyślił i tak powstało ekstremalne połączenie bibliotekarz-rowerzysta.

środa, 1 maja 2013

Jest czas

Pół przytomny zmęczeniem z dnia poprzedniego zwlokłem się z łóżka o nieprzyzwoicie wczesnej porze, by doprowadzić się do stanu używalności, wchłonąć szybkie śniadanie i zarzucić na plecy plecak z ekwipunkiem - tak, po dniu na rowerze przyszedł czas rozprostować nogi na górskich szlakach i przekonać się, co jest bardziej męczące. Plan aktywnego wypoczynku po wczorajszym, kwietniowym prologu, dziś wskakuje na właściwe tory majowego weekendu, który przywitał nas całonocną ulewą i poranną mżawką dającą nadzieję na pogodny dzień - cóż za naiwna nadzieja.

wtorek, 30 kwietnia 2013

Z wiatrem i pod wiatr

Nie oszukujmy się, każdy ma takie miejsce, do którego lubi wracać na przekór temu, jakby daleko ono nie było. Dla mnie to szczególne miejsce leży mniej więcej 60 kilometrów od domu, na wysokości 400 metrów nad poziomem morza, czyli jak nie trudno się domyśleć jest to Góra św. Anny. A tak się składa, że w głowie miałem kilka spraw, które wymagały przemyśleń i "babcinej pomocy" św. Anny, postanowiłem więc niezależnie od przeciwności w końcu Ją odwiedzić. Spakowałem więc w kieszenie swoje problemy i prośby bliskich, a do sakwy bardziej przyziemną strawę i niezbędnik tego, co na rowerze przydać się może.

wtorek, 23 kwietnia 2013

O krok od celu

Dwa lata to spory kawałek czasu, w którym nie jedna rzecz potrafi ulec destruktywnemu wpływowi otoczenia. W przypadku mojego roweru - Morfiny - awarii ulegały kolejne elementy tej skomplikowanej układanki, a pierwsze i najbardziej awaryjne od zawsze były dętki. Dużo by tu wspominać, że pierwszego kapcia złapałem już pierwszego dnia, gdy wsiadłem na zupełnie nowy rower, zaledwie kilkaset metrów od domu. Później kolejno posłuszeństwa odmówiły hamulce, które zastąpiły hydrauliczne, na początku zaś roku linka przedniej przerzutki, która przed wymianą trzymała się już na dwóch ostatnich włosach.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Zdążyć na maj

"To był dobry dzień, taki, co zdarza się czasem" nuciłem cicho wracając łamiącym stereotyp brudnego i spóźnionego PKP Elfem Kolei Śląskich. Przyjemna podróż w wiosennym słońcu z miejsca, w którym się dziś obudziłem, do swojej codzienności, która wcale nie wydawała się dziś tak szara i przytłaczająca, jak zwykle. Wiosna za oknem i w sercu, takie duchowe katharsis w skali makro, które od poniedziałku będzie już tylko miłym wspomnieniem.

piątek, 12 kwietnia 2013

I znów się kręci

Poranny deszcz wg. naszego zamówienia zmienił się szybko w słoneczne i wyjątkowo ciepłe, piątkowe popołudnie - tak, Zabrzańska Masa Krytyczna tym razem mocno się postarała, co niewątpliwie przełożyło się na piękną frekwencję, czyli niemal pół setki uśmiechniętych rowerzystów. Wraz więc z Agą i Jankiem ruszyliśmy na pl. Wolności przywitać się z tym zacnym gronem i chwilę później ruszyć ze wszystkimi w niemałym peletonie ciesząc się fantastyczną pogodą i doborowym towarzystwem. Zresztą, co tu dużo się rozpisywać - koniecznie przyjedźcie za miesiąc sami się przekonać, jak przyjemnie można się bawić zwyczajnie jadąc głównymi ulicami miasta gdy nad bezpieczeństwem czuwają zabrzańscy policjanci.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Kolej na wiosnę

Wiosna nie potrafi się zdecydować, czy nadejść, czy nie, postanowiłem więc wziąć sprawy w swoje ręce. Znaleźć kogoś chętnego do wspólnego, krótkiego wypadu po okolicy było wyjątkowo trudno, ostatecznie jednak Janek uległ namowom i ruszył się, by solidarnie brnąc przez błotniste ścieżki odnaleźć jakiś dowód na to, że kalendarz faktycznie nie kłamie i jest już kwiecień, a nie późny listopad lub luty.
Pobliskie stawy przywitały nas głębokim błotem i podtopionymi łąkami, na które z góry łypał zdezorientowany bocian, który co jakiś czas energicznie przekładał kolejne gałązki w swoim gnieździe. My natomiast dobrnęliśmy jakoś do asfaltu i ruszyliśmy w stronę wiaduktu, a później dalej, przez Biskupice w stronę koksowni Jadwiga i tamtejszego dużego przejazdu kolejowego, gdzie spędziliśmy kolejne kilkanaście minut, których niech podsumuje kilka kiepskich zdjęć z telefonu...
"Prosiaczek" ET22-2011 w barwach PKP Cargo

Bardzo ciekawy skład: ST44-1203 (Cargo), 3E/1M-368 (barwy DLA Wrocław, wypoż. przez Kolprem), TEM2-034 (Kolprem) - cała trójca "na chodzie", czyli spalinowóz, elektrowóz i spalinowóz. Pierwszy raz widzę taki układ ciągnący pełne węglarki.

SA138-005C (Newag 220M/221M, barwy Kolei Śląskich - relacja Bytom-Gliwice)

Klasyka gatunku - "Gagarin" M62-1292 w klasycznych barwach Rail Polska

piątek, 5 kwietnia 2013

Gdzie jest wiosna?

"Wiosna" to słowo, które z coraz większym wytęsknieniem powtarza coraz większe grono osób, a już chyba najczęściej grono miłośników dwóch kółek, którym pozostaje na pocieszenie oglądać w niedzielę wyścig Paris - Roubaix. Na szczęście jest jeszcze w miesiącu kilka pretekstów, by nawet w najgorszą pogodę porwać się na szaleństwo i wsiąść na rower. Dziś był właśnie taki pretekst - Gliwicka Masa Krytyczna. Umówiłem się zatem z Piernikiem by odkurzyć nasze jednoślady i upstrzyć je odrobiną pośniegowego błota.
Start nie należał do przyjemnych, bo okazało się, że z moich dętek systematycznie znika powietrze, czego przyczyny jeszcze nie znalazłem. Wypad zaczął się więc od pompowania kółek tak, by móc dojechać na pierwszą stację benzynową i tam już osiągnąć pożądane minimum 3,5 atmosfery. Następny przystanek zaledwie kilometr dalej, by odebrać od Kubusha kilka drobiazgów, o których więcej innym razem, by chwilę później ruszyć już z kopyta w stronę Gliwic zgarniając po drodze Skuda. 
Na miejsce dotarliśmy z bezpiecznym zapasem czasu dzięki całkiem przyzwoitej prędkości jaką rozwijaliśmy jadąc dla odmiany głównymi arteriami miasta. Na pl. Krakowskim czekało już całkiem sporo rowerowych zapaleńców, przywitaliśmy się wiec z wszystkimi po czym ruszyliśmy ponad dwudziestoosobowym peletonem w nietypową dla odmiany trasę wokół Gliwic.
Świetna atmosfera towarzyszyła nam przez cały przejazd, a nawet dłużej, gdy po przyjeździe urządziliśmy sobie jeszcze krótką bitwę na śnieżki. I niech mi ktokolwiek powie, że nie warto było wyrwać się na chwilę z domu na rower...
Zdjęcia dzięki uprzejmości Goofy'ego.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Od cywilizacji uciec na chwilę

Gdy znajomym zaczynają w domu płakać dzieci, a przynajmniej jedna maleńka i urocza istota, a innym czas ogranicza rytm powrotów z pracy z jednej i rozsądna godzina położenia się spać z drugiej strony, trzeba ratować się szybkimi spacero-marszami i śladowymi ilościami tego, co się lubi. Zatem dziś wybraliśmy się na intensywny spacer do lasu pod pretekstem wyprowadzenia Mony - husky Kubusha.
Zebraliśmy więc cały nasz minimalistyczny "survival pack", czyli kuchenki z demobilu, kubek, wodę i pakiet deserowy z francuskiej racji żywnościowej, aby choć dziesięć minut móc cieszyć się absolutnym brakiem cywilizacji i możliwie niewielką ilością telefonów ze świata zewnętrznego. Telefonów jednak uniknąć się nie dało, a przejaw cywilizacji słychać było z oddali, nie mniej pójście w ślad za sarnami zaowocowało znalezieniem naprawdę dobrego miejsca do obserwacji niemal całego lasu wokół, samemu będąc dobrze ukrytym przed wzrokiem nieproszonych gości.
Od lewej:  ESBIT, kuchenka Armii Szwajcarskiej, oraz mikro z francuskiej racji.
Rozłożyliśmy nasz minimalistyczny sprzęt i testowo postanowiliśmy zmierzyć czas, jaki zajmie doprowadzenie wody do wrzątku na trzech różnych kuchenkach w wersjach minimum. Bezsprzecznym faworytem byłaby tu kuchenka gazowa, my jednak celowo jej nie zabraliśmy.
Wygrała więc żelowa kuchenka polowa Armii Szwajcarskiej z wynikiem około 5 minut. Z ciekawszych obserwacji: tak, metalowa puszka też się nagrzewa, oraz tak, jest niestabilna gdy zapada się w śniegu, oraz tak, w ogóle jest niestabilna.
Drugie miejsce przypadło kuchence polowej Kocher ESBIT BW z paliwem stałym w formie tabletek, sztuk dwie. Tu wielkim atutem jest kompaktowy rozmiar - cała konstrukcja złożona, z dwudziestoma tabletkami wewnątrz jest wielkości paczki papierosów. Konstrukcja jest też bardzo stabilna.
Ostatnie zaś miejsce przypadło konstrukcji z francuskiej racji żywnościowej - wygiętej blaszce, która pozostaje już w tej formie "na zawsze", przez co zajmuje sporo miejsca, a krawędziami zaczepia o wszystko wokół. Zapalona tabletka paliwa stałego sprawiła, że konstrukcja zapadła się w śniegu, a roztopiony śnieg zgasił paliwo - trzeba było się ratować ustawieniem konstrukcji gdzieś wyżej.
Wnioskiem pobocznym była wyższość kubka "za cztery złote" ze stali nierdzewnej nad aluminiowym, który odprowadzał ciepło szybciej, niż kuchenka była w stanie je wytworzyć, przez co woda z ledwością się zagotowała. Bogatsi o te wnioski ruszyliśmy żwawo ku siedzibom ludzkim, płaczącym dzieciom, dzwoniącym telefonom i hałasem ulic snując kolejne plany kolejnej, przynajmniej godzinnej eskapadzie z dala od cywilizacji.

niedziela, 31 marca 2013

Winter has come

Zima nadeszła, choć zdecydowanie spóźniona. Przekonały mnie smoki i tym sposobem dołączyłem do grona namiętnie oglądających Game of Thrones. Świat osadzony w tak bliskich mojemu sercu i wyobraźni czasach, gdy w legendach ganiały jeszcze wielkie, zionące ogniem gady, a jak najbardziej realni rycerze ganiali za tymi gadami. Do tego odrobina magii, kilka historycznych smaczków i nawet nie tak bardzo przeszkadzające drobne przekłamania o tym, czego ludzie nauczyli się wieki później. Oglądam, inspiruję się, a w wolnym czasie powstały już dwa takie bazgroły w minut kilka... Ciekawe, kto polegnie pierwszy - HBO w kręceniu sezonów (siedem, na wzór książkowego świata?), czy ja.

niedziela, 17 marca 2013

Słoneczniejszy brzeg

Kiedy w środę, 13ego marca wybrano nowego papieża, nie przypuszczałem, że po kilku dniach będę miał go odrobinę dość. Właściwie to nie jego, papieża Franciszka I, lecz reakcji internetu i mediów. Sam dałem się na początku ponieść radości, gdy usłyszałem jaką decyzję podęło konklawe po zaledwie piątym głosowaniu pisząc o tym na twitterze, jednak dziś, po kilku dniach, boję się otworzyć lodówki, by tam nie znaleźć przypadkiem kolejnej "sensacyjnej" wieści z pontyfikatu następcy św. Piotra. Wiadomości w całości poświęcone kolejnym wieściom z Watykanu, timeline na facebooku zasypany papieskim spamem...
Ale chwileczkę, sam przecież miałem wspaniałą możliwość odwiedzić 7 lat temu Rzym i Watykan. Może warto powspominać tamtą wizytę już nie w kontekście samego Papieża, a po prostu ogromnego miasta, do którego i mnie zawiodła jedna z dróg i enklawy, o której tak dziś głośno?
Do Wiecznego Miasta przylecieliśmy wieczorem, z jedną przesiadką i przygodami, bo nasze bagaże postanowiły polecieć dopiero kolejnym samolotem, który na szczęście z Paryża miał wystartować kilka minut po tym, jak sami znaleźliśmy się na włoskim lotnisku Fiumicino. Kiedy więc już byliśmy w komplecie - my i nasze walizki - ruszyliśmy szybką koleją miejską w stronę modernistycznego, największego nieprzelotowego dworca kolejowego Termini, który znajduje się już w samym centrum miasta. Zameldowaliśmy się w naszym hotelu, skąd wybraliśmy się na wieczorny spacer i lampkę prawdziwego, włoskiego wina...
Watykan zostawiliśmy sobie na dzień trzeci naszego pobytu. Niedziela zdawała się być idealną porą, by odwiedzić Stolicę Apostolską, a przy tym zobaczyć na żywo papieża Benedykta XVI w trakcie tradycyjnej audiencji i usłyszeć jak biedak męczy się mówiąc kilka zdań łamaną polszczyzną.  
 Tłumy, wszędzie tłumy. Maj, piękna pogoda i tłumy. Właściwie z samego Rzymu najbardziej pamiętam jeszcze tylko walające się wszędzie śmieci, jakby turyści czuli się w obowiązku, by pozostawić po sobie jakiś ślad w zamian za sterty niepotrzebnych pamiątek, które i tak wyprodukowano w Chinach. Nie mniej sama enklawa lśniła już czystością, co przy takich tabunach ludzi wydawało się wprost niemożliwe do zrealizowania. A może to dzięki szwajcarskim Gwardzistom, których spotkać można było niemal na każdym narożniku i w co drugiej wnęce?
Z wnętrza Bazyliki św. Piotra bardzo szybko uciekliśmy, bo na jej zwiedzanie pewnie potrzeba dobrych kilku dni. Przepych i ogrom budowli za razem razi i przytłacza - po wejściu nie wie się wręcz od czego zacząć, a wystarczy jeszcze trafić na Mszę celebrowaną przy jednym z ołtarzy, by zupełnie się zatracić w tym chaosie. Z nadzieją więc poszliśmy do krypt, gdzie rok wcześniej, w kwietniu 2005 roku, pochowano dziś już błogosławionego Jana Pawła II. 
Po uroczystościach beatyfikacyjnych 30 kwietnia 2011 roku trumna ze szczątkami Jana Pawła II została złożona w Kaplicy Świętego Sebastiana, tuż za słynną Pietą watykańską Michała Anioła - bodaj jedynego miejsca, które pamiętam z przepychu wnętrz Bazyliki. Tymczasem tam, pod ziemią, pozostało miejsce, gdzie wg. tradycji spoczywają szczątki Piotra Apostoła - pierwszego papieża - chronione kilkumilimetrowej grubości szkłem pancernym od całego tego zgiełku ludzi pełnych wiary, z modlitwą na ustach, czy zwykłych, hałaśliwych turystów.
To zabawne, że tych 7 lat temu posiadanie smartfona graniczyło z rzeczywistością znaną co najwyżej z Bonda, a "dobry", kompaktowy aparat posiadał zoom 3x i matrycę, która ledwo oddawała rzeczywistość widzianą przez maleńki wizjer. Tym bardziej znalezienie kogoś jeszcze, kto robił zdjęcia na pl. Świętego Piotra było całkiem niezłym wyzwaniem, a internet... marzenie!
Tak więc kończymy wycieczkę przez wspomnienia, które udało się wygrzebać ze znalezionych gdzieś w otchłani dysku zdjęć skromnym marzeniem, by jeszcze tam kiedyś wrócić, a przynajmniej, by tamtejsze słońce i wskazania termometrów znów zagościły u nas...