niedziela, 15 września 2013

Bez Jacka

Drugi raz w życiu narzekałem na punktualność Kolei Śląskich, która na nic mi potrzebna w obliczu znów spóźnionej komunikacji autobusowej - nie ufaj autobusom linii 83 - nigdy więcej. Z godzinnym więc poślizgiem zameldowałem się w Tychach, które dopiero co spłynęły ulewnym deszczem i teraz niepewnie powracały do swoich leniwych, niedzielnych zajęć. Mieliśmy z Konradem zwyczajnie pogadać, a że przy okazji szykował się jakiś tam koncert w ramach festynu parafialnego, nie mogliśmy przejść obok tego obojętnie.

Zespół, na jaki trafiliśmy, skutecznie nas odstraszył, udaliśmy się więc przegrupować i powzdychać nad nabytkami miłego mości gospodarza - mikrofonami. Nie było jednak większego sensu siedzieć w domu, wróciliśmy więc sprawdzić, czy na scenie już po krzyku, a przy okazji dowiedzieliśmy się, że jeszcze jeden zespół występować powinien.
Grupa bez Jacka - bo o nich mowa, to wyjątkowo specyficzny twór, którego początki sięgają 1974 roku, gdy zespół nosił jeszcze nazwę Kant. Bracia Zbyszek, Jan i Jacek Stefańscy, oraz ich kolega Maksymilian Ziętek występowali razem 6 lat.  Na przełomie dekad Jan i Jacek wrócili do rodzinnego Gdańska, gdzie występowali jako Bracia Stefańscy a Zbyszek został na Kielecczyźnie. W 1983 roku w Gdańsku zginął Jacek  Stefański, pobity przez "nieznanych sprawców" (wpisany na helsińską listę ofiar Stanu Wojennego)  - to wydarzenie wywarło bardzo mocne piętno na całej grupie, która przybrała buntowniczą nazwę "Bez Jacka" i budując na bazie formacji KANT zespół w składzie: Zbigniew Stefański, Jan Stefański i Jarosław „Horacy” Chrząstek. Po paru miesiącach dołączył do zespołu Krzysztof „Lumbago” Górski.
I właśnie ta, doświadczona przez życie grupa zagościła dziś w Tychach. Pogodni panowie bez zbędnego gadania przystąpili do tworzenia muzyki, która wprawiała w głęboką zadumę i refleksję - nad kunsztem muzyków, nad tekstami wierszy Bolesława Leśmiana i lidera zespołu – Zbigniewa Stefańskiego i... nad wszystkim co tylko przez głowę przechodziło w natłoku ostatnio zabieganej codzienności. Koncert był wyjątkowo piękny, na wysokim poziomie i równy od początku do końca za co należą się wyrazy uznania. I cały zespół zagrał naprawdę świetnie, dlatego nie wyróżnię nikogo - ani fletu poziomego, ani gitary solowej, basowej, czy rytmicznej, dwunastostrunowej, co dodało koncertowi wyjątkowo głębokiego klimatu. A sentymentalną, jesienną nutę i wydźwięk wszystkich tekstów wzmogła jeszcze przykra wiadomość o śmierci Małgosi Zwierzchowskiej, której utwór zaśpiewali artyści jako swój wyraz czci dla niej.
Aż żal było wychodzić, by zdążyć na pociąg, który... tym razem grubo się spóźnił. Dobrze jednak, że był, a droga powrotna minęła wyjątkowo spokojnie, sennie i pod znakiem niespodziewanych spotkań - bo kto by się Agi spodziewał w nocnym 617. I jeszcze jedno - nie słuchajcie ich z płyty, posłuchajcie na żywo, bo... warto.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)