Kiedy w środę, 13ego marca wybrano nowego papieża, nie przypuszczałem, że po kilku dniach będę miał go odrobinę dość. Właściwie to nie jego, papieża Franciszka I, lecz reakcji internetu i mediów. Sam dałem się na początku ponieść radości, gdy usłyszałem jaką decyzję podęło konklawe po zaledwie piątym głosowaniu pisząc o tym na twitterze, jednak dziś, po kilku dniach, boję się otworzyć lodówki, by tam nie znaleźć przypadkiem kolejnej "sensacyjnej" wieści z pontyfikatu następcy św. Piotra. Wiadomości w całości poświęcone kolejnym wieściom z Watykanu, timeline na facebooku zasypany papieskim spamem...
Ale chwileczkę, sam przecież miałem wspaniałą możliwość odwiedzić 7 lat temu Rzym i Watykan. Może warto powspominać tamtą wizytę już nie w kontekście samego Papieża, a po prostu ogromnego miasta, do którego i mnie zawiodła jedna z dróg i enklawy, o której tak dziś głośno?
Do Wiecznego Miasta przylecieliśmy wieczorem, z jedną przesiadką i przygodami, bo nasze bagaże postanowiły polecieć dopiero kolejnym samolotem, który na szczęście z Paryża miał wystartować kilka minut po tym, jak sami znaleźliśmy się na włoskim lotnisku Fiumicino. Kiedy więc już byliśmy w komplecie - my i nasze walizki - ruszyliśmy szybką koleją miejską w stronę modernistycznego, największego nieprzelotowego dworca kolejowego Termini, który znajduje się już w samym centrum miasta. Zameldowaliśmy się w naszym hotelu, skąd wybraliśmy się na wieczorny spacer i lampkę prawdziwego, włoskiego wina...
Watykan zostawiliśmy sobie na dzień trzeci naszego pobytu. Niedziela zdawała się być idealną porą, by odwiedzić Stolicę Apostolską, a przy tym zobaczyć na żywo papieża Benedykta XVI w trakcie tradycyjnej audiencji i usłyszeć jak biedak męczy się mówiąc kilka zdań łamaną polszczyzną.
Tłumy, wszędzie tłumy. Maj, piękna pogoda i tłumy. Właściwie z samego Rzymu najbardziej pamiętam jeszcze tylko walające się wszędzie śmieci, jakby turyści czuli się w obowiązku, by pozostawić po sobie jakiś ślad w zamian za sterty niepotrzebnych pamiątek, które i tak wyprodukowano w Chinach. Nie mniej sama enklawa lśniła już czystością, co przy takich tabunach ludzi wydawało się wprost niemożliwe do zrealizowania. A może to dzięki szwajcarskim Gwardzistom, których spotkać można było niemal na każdym narożniku i w co drugiej wnęce?
Z wnętrza Bazyliki św. Piotra bardzo szybko uciekliśmy, bo na jej zwiedzanie pewnie potrzeba dobrych kilku dni. Przepych i ogrom budowli za razem razi i przytłacza - po wejściu nie wie się wręcz od czego zacząć, a wystarczy jeszcze trafić na Mszę celebrowaną przy jednym z ołtarzy, by zupełnie się zatracić w tym chaosie. Z nadzieją więc poszliśmy do krypt, gdzie rok wcześniej, w kwietniu 2005 roku, pochowano dziś już błogosławionego Jana Pawła II.
Po uroczystościach beatyfikacyjnych 30 kwietnia 2011 roku trumna ze szczątkami Jana Pawła II została złożona w Kaplicy Świętego Sebastiana, tuż za słynną Pietą watykańską Michała Anioła - bodaj jedynego miejsca, które pamiętam z przepychu wnętrz Bazyliki. Tymczasem tam, pod ziemią, pozostało miejsce, gdzie wg. tradycji spoczywają szczątki Piotra Apostoła - pierwszego papieża - chronione kilkumilimetrowej grubości szkłem pancernym od całego tego zgiełku ludzi pełnych wiary, z modlitwą na ustach, czy zwykłych, hałaśliwych turystów.
To zabawne, że tych 7 lat temu posiadanie smartfona graniczyło z rzeczywistością znaną co najwyżej z Bonda, a "dobry", kompaktowy aparat posiadał zoom 3x i matrycę, która ledwo oddawała rzeczywistość widzianą przez maleńki wizjer. Tym bardziej znalezienie kogoś jeszcze, kto robił zdjęcia na pl. Świętego Piotra było całkiem niezłym wyzwaniem, a internet... marzenie!
Tak więc kończymy wycieczkę przez wspomnienia, które udało się wygrzebać ze znalezionych gdzieś w otchłani dysku zdjęć skromnym marzeniem, by jeszcze tam kiedyś wrócić, a przynajmniej, by tamtejsze słońce i wskazania termometrów znów zagościły u nas...
Ach, przywróciłeś mi tym wpisem trochę wspomnień, dzięki :) Swoją wizytę w Rzymie bardzo miło wspominam, aczkolwiek przez 4 dni pobytu chcieliśmy zwiedzić jak najwięcej i przez to tempo było może nieco zbyt wysokie... ;)
OdpowiedzUsuńMnie Bazylika może nie tyle raziła, co rodziła we mnie co chwilę pytanie "jak oni to w tamtych czasach zbudowali?". Jej ogrom faktycznie robi wrażenie.
Fajnie, że trafiliście na prawdziwe włoskie wino. My mieliśmy nadzieję trafić na tzw. "prawdziwą włoską pizzę i spaghetti". Niestety nie mieliśmy tyle szczęścia, bo moja pizza była niewystarczająco odgrzaną imitacją tej potrawy z ogromnym plastrem szynki na środku, a spaghetti charakteryzowało się dziwnie wyglądającym zmielonym mięsem i wszechobecnym tłuszczem. No cóż, nie wyszło ;)
Trzymam kciuki za te wskazania termometrów i pozdrawiam :)
Oj tak, też dumałem jak oni to kiedyś zbudowali, że później od ciągłych dodatków i upiększania jeszcze to nie runęło - nie wiem, czy wiesz, ale kolumny bazyliki drążono żeby uzyskać wnęki na kolejne "kapliczki" i między innymi słynna Pieta znajduje się w jednej z takich wnęk.
UsuńResztę pobytu we Włoszech spędziłem we włoskiej rodzinie, gdzie codziennie była "pasta", więc tego i pizzy w każdym wolnym czasie miałem bardzo szybko dość ;)
A po włoskie wino i pizzę najlepiej zajść nieco dalej od centrum do jednej z małych kawiarenek, których są setki w każdym parterze urokliwych kamienic - nad jedną z takich właśnie mieliśmy hotel, więc doskonale się to zgrało.
O kolumnach nie wiedziałem, ciekawe :) Właśnie na zjedzenie czegoś z takiego "niepozornego" miejsca mieliśmy ochotę. Niestety źle trafiliśmy ;)
Usuń