sobota, 9 czerwca 2012

Na Kole ku Familokom

„Niemcy godajom, że my som Poloki. Poloki godajom, że my som Niemce, a tak po prowdzie to my som Ślonzoki, a przede wszystkim ludzie.”
 ~ Cholonek, czyli Dobry Pan Bóg z gliny -  Janosch (Horst Eckert)

W sobotni poranek za sprawą Zabrzańskiej Masy Krytycznej spotkały się kolejny raz dwie różne rzeczywistości. Wcześniej już znad książek wyrwaliśmy bibliotekarzy, a dziś pracowników muzeum za sprawą reklamowanego nawet już tutaj przeze mnie rajdu "Na Kole ku Familokom". I mimo wczesnej, jak na dzień wolny w środku długiego weekendu, pory a nawet niesprzyjającej aury, pod Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu zebrały się niemal trzy ćwierci setki rowerzystów. Wszyscy spragnieni zwiedzania czterech miejsc, które właściwie każdy z nas dobrze zna i zapewne nieraz przechodzi obok nie zastanawiając się nad ich historią.
Pierwszym odwiedzonym przez nas osiedlem jest Kolonia B w dzielnicy Zaborze. Osiedle w najgorszej kondycji obecnie jest ledwo swoim cieniem z lat początku i rozwoju, który zawdzięczało powstaniu w tym rejonie kopalni Królowa Luiza Wschód. Już w 1869 roku zapadła decyzja o budowie osiedla dla pracujących przy budowie szybów i samej kopalni Królowa Luiza. Dzięki przychylnym przepisom, które oddawały grunt w zamian za wybudowanie na nim budynków mieszkalnych w ciągu czterech lat powstała "Kolonia B" licząca w 1873 r. 157 domów położonych przy 11 nowych ulicach. Osiedle szybko stało się niemal samowystarczalne, a na jego obszarze znajdowało się  pięć restauracji i pięć wytwórni alkoholu, apteka oraz browar. Działały też szkoły, a dla w ducha w większości ewangelickiego wyznania mieszkańców powstał w 1905 roku, ewangelicki neogotycki jednowieżowy kościół "Królowej Luizy", został zburzony w 65 lat później w wyniku szkód górniczych spowodowanych wydobywaniem węgla zalegającego pod kolonią w latach 70. minionego wieku. Wtedy też rozpoczęło się wyburzanie kolejnych domów, a dziś z  osiedla pozostały jedynie pojedyncze budynków i dawny układ ulic. 

Zaczyna padać deszcz, a peleton rusza dawną Kronprinzenstrasse (Wolności) w kolejne miejsce - bodaj najbardziej charakterystyczną część Zabrza - Zandkę, czyli osiedle patronackie największych dobrodziejów naszego miasta, rodziny Donnersmarck. Ciekawa jest już sama etymologia nazwy osiedla, które pierwotnie było nierozerwalnie złączone z Donnersmarckhütte. Sandkolonie, czyli Kolonie Piaskowe, bo osiedle zostało wybudowane na pokładach piasku, do których nawet dziś łatwo sięgnąć, gdyż znajdują się często nawet mniej niż metr pod ziemią.
Osiedle już w fazie projektowania podzielono na dwie części: zachodnia – usytuowana wzdłuż ul. Stalmacha przeznaczona była dla urzędników,  której budynki w większości zaprojektował Arnold Hartmann . Wschodnia część osiedla przeznaczona była dla robotników. Pierwsze pięć domów powstało już w 1904 roku, a jeszcze przed wybuchem I wojny światowej przy ulicach Krakusa i Bończyka stało łącznie 17 domów, przeważnie z 12 mieszkaniami każdy (po cztery na jednej kondygnacji).

Będąc na Zandce grzechem byłoby jednak nie odwiedzić dwóch bardzo charakterystycznych miejsc. Pierwsze z nich znajduje się przy ul. Cmentarnej. W 1927 roku około dwunastu pracowników Huty Donnersmarcka postawiło tam w ciągu 24 dni roboczych dom wzorcowy, którego ściany zewnętrzne wykonano ze stalowych płyt. Fenomenem jest już sam pomysł zbudowania budynku ze stali, a nieodkrytą do dziś tajemnicą jest technika, którą połączono same ściany. Budynek posiada dwie kondygnacje, na każdej po dwa mieszkania z kuchnią i dwoma pokojami każde. Toalety urządzono na półpiętrach. Budynek  znalazł się w ofercie samej Huty jako ostatni produkt w jej katalogu, trudno jednak dziś dociec, czy poza  w sumie pięcioma zabrzańskimi Stalowymi Domami powstały jeszcze one w innych częściach świata.

Drugie miejsce wywołuje ślinotok pasjonatów fotografii, poszukiwaczy zaginionych skarbów i botaników. Wszystkie te odmienne profesje spotykają się na Cmentarzu Żydowskim - bodaj najbardziej urzekającym miejscu w całym Zabrzu. Kirkut został założony w 1872 roku, gdy w Zabrzu powstała gmina żydowska. Dotychczas najbliższe kirkuty znajdowały się w Bytomiu i Gliwicach. Działka na cmentarz została podarowana gminie żydowskiej przez księcia Guido Henckela Donnersmarcka.
Cmentarz funkcjonował w latach 1872-1954, a w 14 kwaterach pochowanych zostało ponad 678 osób. Najstarszymi nagrobkami stanowią nagrobki Moritza Adlera oraz Johanny Friedmann, którzy zmarli w 1872 roku. Na cmentarzu zachowało się około 500 nagrobków. Obecnie opiekę nad cmentarzem sprawuje od 1989 Społeczny Komitet Opieki nad Cmentarzem Żydowskim w Zabrzu, który co roku w Święto Zmarłych organizuje kwestę na rzecz cmentarza. Ciekawostką jest też niewiarygodna różnorodność roślinności - na terenie cmentarza rośnie 266 drzew 13 gatunków, a większość z nich oplata bluszcz, który tak upodobał sobie to miejsce, że nie rośnie nigdzie indziej.  

W śród kropel deszczu nieustannie spadających nam na głowy przejeżdżamy na trzecie osiedle patronackie, tym razem jakby na uboczu, jakby zapomniane, a tak bardzo typowo śląskie w swojej architekturze. Biskupice to najstarsza z dzielnic Zabrza, a pierwsze ślady osadnictwa prehistorycznego odnalezione nad Bytomką sięgają epoki kamiennej ~ 10.000 lat p.n.e. (sic!). Natomiast pierwsza wzmianka w czasach historycznych "okolica Biskupic" wzmiankowana jest w bulli papieża z 1155 roku. Naszym celem są jednak lata 1863-1871, w których to wybudowano Osiedle Borsiga (niem: Siedlung Borsigwerk), czyli po prostu Bozywerk. Obecnie osiedle należy do najbardziej unikatowych założeń patronackich na Górnym Śląsku przede wszystkim za sprawą geometrycznego układu, który na myśl przywodzi wojskowe koszary. Dzięki temu całe osiedle jest bardzo symetryczne, harmonijne i właściwie nie sposób się w nim zgubić. Na ówczesne czasy standard wszystkich mieszkań był bardzo wysoki: średnio 55 metrów kwadratowych,  kuchnia i maksymalnie nawet 3 izby, na klatce schodowej znajdowały się ubikacje i dostęp do bieżącej wody. Całe osiedle składało się z ponad 50 dwupiętrowych wykonanych tradycyjnie z czerwonej cegły familoków. Północna część osiedla, powyżej ul. Okrzei charakteryzowała się lepszym standardem i inną formą, gdyż przeznaczona była dla pracowników wyższego szczebla. W północnej i środkowej części osiedla znajdują się zabytkowe, prawie stuletnie aleje kasztanowców.
Sami mieszkańcy jednak co rusz odkrywają coś nowego na własnym osiedlu. Warto wspomnieć, że podobnie jak Kolonia B, osiedle posiadało własną szkołę, domy dla nauczycieli, park, salę gimnastyczną oraz kaplicę ewangelicka - o której do niedawna nawet sami mieszkańcy nie wiedzieli. Dziś kaplica usytuowana w budynku dawnej szkoły jest już w rękach miasta  i trwają starania, by miasto przejęło cały budynek, który jest obecnie poprzez Skarb Państwa w rękach... bytomskiej wspólnoty mieszkaniowej. 

Ostatni przystanek notujemy w Rokitnicy. Myślę, że nikomu się nie narażę stwierdzeniem, że jest to najpiękniejsze spośród odwiedzonych dziś osiedli - Osiedle Ballestrema  określana kiedyś jako najnowocześniejsze osiedle Europy. Wybudowano je w latach 1905 - 1935 na zlecenie ówczesnego właściciela kopalni "Castellengo" - Franza Xavera von Ballestrema. Projekt nawiązywał do koncepcji XIX-wiecznego architekta Ebenzera Howarda "miasto - ogród". W myśl tego założenia miało powstać wygodne i przyjazne osiedle otoczone zielenią, które idealnie komponowało się z uzdrowiskowymi aspiracjami ówczesnej Rokitnicy. Zresztą mało kto wie o tym, że istniały tu szlaki spacerowe, kilka malowniczych stawów, wypożyczalnia kajaków czy nawet skocznia narciarska (sic!), a dla wygody  robotników dojeżdżających do pobliskiej kopalni zbudowano nawet ścieżki rowerowe. Prawdziwym przejawem nowoczesności tamtych lat były ubikacje z bieżącą wodą.  
Nawiązujące do bawarskiego stylu budynki otaczały ogrody z komórkami gospodarczymi, a całość stwarzała wrażenie wiejskich domków. Na terenie osiedla znajduje się siedem typów jedno lub dwukondygnacyjnych domów, z których każdy prezentuje odmienną architekturę, jedna całość wpisuje się w jeden ten sam harmonijny styl. W tym samym tonie powstały także cztery stalowe domy stojące  parami na przeciw siebie i na pierwszy rzut oka niczym nie różniące się od pozostałych. Jedynie lekkie ślady rdzy zdradzają, że ściany powstały tutaj ze stalowych płyt. 
 
Tym samym dotrwaliście drodzy czytelnicy do końca kolejnej sporej dawki historii o Zabrzu. Mam nadzieję, że o ile niektórym z Was nie udało się się wybrać z nami, teraz nieco nadrobiliście historii i pożałujecie jeszcze bardziej, że mimo deszczu nie pojechaliście z nami na kole ku familokom i ich ciekawych dziejach.

1 komentarz :

  1. Ja żałuję bardzo! niestety daleko mieszkam...na borsiwergu mieszkała moja mama:) bardzo ciekawy wpis!

    Pozdrawiam Serdecznie
    Rafał Tylenda

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)