piątek, 1 czerwca 2012

Dziecinna radość


Gdy opuściłem dziś swoje biuro i dotarło do mnie w końcu która jest godzina, na myśl przyszło tyle epitetów, że gdyby je spisać, siedem części Harrego Poterra wydawałoby się błahą książeczką. Trzeba było rozciągnąć pozostałą mi godzinę czasu, by znaleźć się na gliwickim pl. Krakowskim. 5 telefonów i autobus później byłem już cudownym zrządzeniem okoliczności w domu, by jak najprędzej odziać się w coś rowerowego przegryzając w między czasie szybki wyrób zastępczo-obiadowy i pakując do torby "drugie danie". Tym sposobem w niespełna pół godziny od wyjścia z pracy byłem już na dwóch kołach i kręciłem możliwie najkrótszą trasą w stronę Gliwic. Ale czym by było życie rowerzysty bez takich atrakcji, jak wiatr w twarz, przelotne opady deszczu i wóz strażacki blokujący całą ulicę?  

O dziwo jednak zegarek okazał się teraz moim sprzymierzeńcem, więc w rekordowe 25 minut ze średnią 30,3 km/h wpadłem na kilka minut przed rozpoczęciem Gliwickiej Masy Krytycznej na tradycyjne miejsce startu. Mimo pogody na miejscu dzielna ekipa kilkudziesięciu pozytywnie zakręconych osób. A ja znów miałem okazję przejechać się na czymś nowym - authorze a'gangu, na którego kiedyś polowałem, jednak zniechęciła mnie zbyt mała rama. Wygląda na to, że słusznie, bo trafienie większej nadal graniczy z cudem, a nadto to dość delikatna konstrukcja jak na ramę do cięższego sportu. Zadumę jednak przerwał o. Dyrektor z workiem pełnym słodyczy poprawiając mi tym samym humor już do końca dnia.
  
Przejazd tradycyjnie już inną trasą, a bynajmniej nieco inną. Moim zdaniem bardzo fajnie, choć tym razem trasa szczególnie mi się nie podobała, ale zrzućmy winę na deszcz. Poza tym atmosfera dała zupełnie zapomnieć o tym, że zimno, mokro, czy cokolwiek przyziemnie innego. Po prostu można było sobie pogadać, a rozmowy wyjątkowo dobrze się dziś kleiły, że nie wiadomo kiedy i jak skończyła nam się trasa. Koniec wyjątkowo na Rynku, gdzie oczywiście rowerem wjeżdżać nie można, za sprawą tutejszego lokalu, który sponsorował upominki. Nic jednak za darmo, trzeba było wziąć udział w testach sprawnościowych. Ja jednak nie pokusiłem się o wspólną zabawę, bo wraz z Kubushem i Piernikiem mieliśmy w planie szybki powrót, co niniejszym od razu wcieliliśmy w życie kierując się w stronę Sośnicy i stamtąd już do naszych ciepłych domów...

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)