sobota, 12 października 2013

Bardo - na pielgrzymkowym szlaku

W końcu coś, co lubię, w reszcie upragniony przejaw ruchu. Pielgrzymka do Barda zwana Epilogiem, która jednocześnie podsumowuje pielgrzymkowy sezon 2013 ziemi Kłodzkiej. A mnie przypadło zadanie bojowe, to jest zorganizowanie ogniska gdzieś w połowie trasy, czyli sama przyjemność. Dzień wcześniej przygotowaliśmy więc drewno i pojechaliśmy z o. Augustynem na upatrzoną miejscówkę i po kilku chwilach dwóch facetów w wojskowych mundurach przy świetle latarek zakamuflowało trzy skrzynie, co musiało wyglądać nadzwyczaj niecodziennie. Później podjechaliśmy jeszcze naszym busem pod bardzki klasztor i ruszyliśmy już pieszo na pkp - bus miał jutro się przydać do zabrania nas i całego pielgrzymkowego sprzętu z powrotem. Tylko nie wiedzieć czemu miejscowi omijali nas szerokim łukiem - czyżby bali się łysego i brodatego ojca i mnie odzianych w wojskowe ciuchy, z arafatkami na szyjach, nożami w kieszeniach i siekierą w plecaku? Cóż, pozory mylą...

Następnego dnia, gdy mgła już niemal zupełnie zeszła, ruszyła pielgrzymka, a przed nią ja - samotny marsz na miejscówkę bardzo dobrze mi zrobił i szybko zyskałem sporą przewagę nad ciągnącym za plecami pielgrzymkowym peletonem, także ostatecznie na miejscu byłem niemal pół godziny prędzej. Od razu zabrałem się za przygotowanie stosu drewna gotowego tylko do przyłożenia ognia, co przy lekkim wietrze powinno rozpalić ogień w mgnieniu oka. Później z piłą i morą ruszyłem na poszukiwania patyków, by około 60 osobowa grupa pielgrzymów miała na czym przygotować sobie kiełbaski. A gdy wszystko było już niemal gotowe, usłyszałem zbliżającą się grupę, która coś tam radośnie dla mnie śpiewała i machała z malowniczo zbiegającej w dół drogi, która łukiem okalała naszą miejscówkę. Podłożyłem ogień i chwilę później wszyscy już uśmiechnięci siedzieliśmy przy ogniu.
 Po dozie beztroski trzeba było ruszyć dalej, zebraliśmy więc swoje "zabawki", zgasiliśmy ognisko i wyruszyliśmy w dalszą trasę, na której przypadło mi pomagać w służbie porządkowej i zabezpieczanie tyłu peletonu, co po doświadczeniach z Masą Krytyczną było zajęciem wręcz dla mnie stworzonym. Tym sposobem dotarliśmy więc do Barda bezpiecznie, cali, uśmiechnięci i odrobinę zmęczeni, także po ponad dwugodzinnej uroczystej Mszy Świętej przyjemnie było usiąść na busie i nie martwić się drogą powrotną spowitymi już wieczornym mrokiem górskimi ścieżkami.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)