Przeglądałem swojego bloga i miałem nie lada zagwozdkę - wszak doskonale pamiętam, że spektakl Tobiasz miałem przyjemność już oglądać. Jak się jednak okazało, tylko o nim wspomniałem, nie zgłębiając się zanadto w szczegóły. Dziś będzie więc znacznie więcej, zwłaszcza, że miejsce do obserwacji poczynań aktorów miałem więcej niż przednie - na granicy sceny i kulis.
By jednak dobrze wszystko zrozumieć, wypadałoby poznać historię biblijnego Tobiasza, na której kanwie powstał nie lada kabaret, kryminał, komedia romantyczna i dobry musical za razem. Przenosząc się jednak wpierw na karty Biblii dowiadujemy się, że Tobiaszów było dwóch: ojciec i syn, choć też tak nie do końca podobno - ojciec to właściwie Tobit - krótsza forma tego samego imienia. Tobit, pobożny żyd, który traci wzrok i załamany pragnie umrzeć. Przypomina sobie jednak o długu u swojego krewnego, Raguela, który winien mu był aż 10 talentów srebra. Szybko wygooglowałem, że to 10 x 34,2 kg srebra, które w ówczesnych czasach warte było mniej więcej 66 060,00 współczesnych dolarów. I odtąd zaczyna się to, co można było zobaczyć już na scenie:
Tobit
posyła zatem swojego syna Tobiasza do Medii, by ten odebrał dług, a w tej barwnej podróży decyduje się towarzyszyć mu podający się za innego, dalekiego krewnego rodziny, Azariasz.
Szybko dowiadujemy się, że wykreowany na scenie Tobiasz to odrobinę tchórzliwy maminsynek, który wpada w panikę już z powodu głodu, bo "mamusia nie zapakowała kanapek". Na szczęście jego towarzysz i opiekun zdał się wszystko przewidzieć i wręcza młodzieńcowi wędkę, by ten sam nauczył się dbać o siebie, co przy okazji staje się powodem zakładu, którego wynik rzutuje na całą dalszą podróż.
Koniec końców Tobiasz zaczyna boleśnie przekonywać się, że może w pełni zaufać swojemu przewodnikowi i tak obaj docierają w końcu do celu. Tymczasem dom, do którego zmierzali pogrążony jest w przewrotnie przejaskrawionej rozpaczy po śmierci kolejnego małżonka młodej Sary, która, jak się dowiadujemy, jest prześladowana przez demona - Asmodeusza.
Nic to jednak wobec potęgi miłości i Bożego prawa, które powiadało, że to właśnie Tobiaszowi należy się za żonę Sara. Wiedziony więc głosem serca i radą Azariasza poślubia Sarę wśród ochów i achów dobiegających z ust wzruszonych dziewcząt na widowni podczas gdy rodzice trzeźwo myśląc spodziewają się zastać rano kolejnego trupa...
Na scenę wpadają zawodowe płaczki i niczym gwiazdy z któregoś z popularnych festiwali przebojowo prezentują swój repertuar podczas gdy zza ścian rozlega się donośne chrapanie młodego Tobiasza, którego śmierci przecież wszyscy się spodziewali. Zawiedzione płaczki tym razem nie uszczkną ni grosza na ludzkim nieszczęściu, a nas czeka iście holywoodzki "happy end" nagrodzony gromkimi owacjami. Tobiasz powraca do domu wraz ze swoją małżonką Sarą, a Azariasz okazuje się być Bożym Posłańcem - aniołem Rafałem, który na koniec przekazuje swojemu podopiecznemu sposób, w jaki może uzdrowić ślepotę ojca.
Cały zaś spektakl, tak jak biblijny pierwowzór, zostawia nam jednak jeszcze sporo rzeczy zapisanych pomiędzy wierszami. Na pierwszy plan wybija się wartość zaufaniu Bogu i drugiemu człowiekowi, a to dzięki postawieniu Boga na samym szczycie naszego systemu priorytetów i wartości, bo, jak powiedział św. Augustyn: "Gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu, tam wszystko jest na swoim miejscu". A wszystko to w wyjątkowo pięknie korespondującej harmonii do tematu i hasła przewodniego tegorocznego Święta Młodzieży - "Doświadczyć, żeby świadczyć", bo czyż nie doświadczenia, które spotkały Tobiasza w drodze nie zbudowały jego zaufania i wiary?
fot. swietomlodziezy.com
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)