Kończy się powoli czas podsumowań wszelakich, statystyk końcowych, czy remanentów. Najwyższa pora bym więc i ja zamknął już jakoś rozdział "Anno Domini 2012". I tu rodzi się mały problem, wszak niegdyś już pokusiłem się o muzyczne podsumowanie, a rok temu zebrałem w garść przejechane kilometry. Pomyślałem zatem o samej treści, ale tu także temat wydałby się nadużyty po 333-cim wpisie w sierpniu. O czym zatem dziś napisać? Będzie więc kolejna dobra rada, a nawet kilka, ukrytych w tym wszystkim, co ważnego spotkało mnie w minionym roku.
To był owocny czas, dlatego, że zapracowałem sobie sumiennie na niemal każdy łut szczęścia, który mnie spotkał (precyzyjnie mówiąc nie wierzę w "szczęście", lecz w Boga). Ot pierwszy klucz. I choć patrząc w końcową statystykę przebytych kilometrów czuję lekki niesmak: 4638 km w 2011 roku i tylko 4134 km w 2012, to motywują te cyferki, by zebrać się za poprawianie wyniku solidniej. A że rower sprawia mi niebywałą frajdę wspominać chyba stałym bywalcom zbytnio nie potrzeba. Byleby przed cieplejszym sezonem dokonać teraz potrzebnych napraw i wymian: przedniej piasty, łańcucha, kasety i największej koronki korby, a może później i przedniego widelca.
Poza tym przebyłem ponad tysiąc kilometrów koleją i pewnie drugie tyle samochodem, najczęściej na koncerty, które dla mnie niezmiennie są świetną okazją, by odwiedzić bliskich, mieszkających poza krańcem mojej mapy "byłem tu na rowerze i zdołałem wrócić tego samego dnia". Trudno mi ocenić który z koncertów wspominam najcieplej: Lao Che było świetnie przygotowane i zakrawało wręcz o spektakl, koncert i później rozmowa z Łoną to doświadczenie niemal mistyczne patrząc z perspektywy na ongisiejsze zainteresowanie hip-hipem w czasach licealnych. Grzegorz Turnau sprawił, że zapomniałem wręcz robić zdjęć, ale to Robert Kasprzycki króluje niepodzielnie pod względem ilości samych koncertów (w tym roku 3?) i kilometrów, jakie za nim przejechałem.
Do tego sam podniosłem nieco poziom swojego muzycznego warsztatu, a zaplecze gitar wzbogaciło się o nową towarzyszkę - Polę - AXL Badwater SRO, Antique Brown. Obok elektroakustycznej Lucy odrobinę brzmienia samego elektryka dobrze uzupełnia to, do czego po cichu dążę i co wpisuje się w jeden z moich dwóch ambitnych planów życiowych: nagrać płytę i wydać książkę.
Ku temu drugiemu także poczyniłem już pewne kroki pisząc pierwsze rozdziały na blogu, którego jednak jakiś czas temu postanowiłem zdjąć z sieci i kontynuować w trybie offline. Niestety czas nie pozwala ostatnio na napisanie kolejnych rozdziałów, jednak pomysły na nie skrzętnie zapisuję na karteczkach, które czekają na swoją chwilę w przepastnej szufladzie.
Na koniec warto wspomnieć jeszcze o twitterze - mikroblogu, jak to definiują mądrzejsi ode mnie. Rok 2012 zdecydowanie upłynął mi pod znakiem tego błękitnego, ćwierkającego ptaszka. Poznałem wielu wspaniałych "ludzi z branży", współpasjonatów jazdy na rowerze, czy po prostu miłych osób z kraju i nie tylko. Coś zupełnie innego niż facebook - tu liczy się chwila i maks 140 znaków, a kreatywność, jaką to wyzwala, jest wprost niesamowita. Dziękuję Wam, bo bardzo wiele się nauczyłem przez ten rok.
I dziękuję wszystkim moim czytelnikom - jakoś tak milej na sercu pisać ze świadomością, że czasem ktoś tu zagląda - D Z I Ę K U J Ę !
Jak możesz nie wierzyć w szczęście. Wedle mej dotychczasowej empirii szczęście to jednak ważna sprawa, zwłaszcza jak już na samym starcie w dniu narodzin masz przewalone. Ale Bóg też ważny, ino kaj on jest, jak go trzeba?
OdpowiedzUsuńWyniki rowerowe do poprawienia, głównie trzeba Ci będzie zainteresować się jakimiś ponadnormatywnymi tripami. A jest gdzie jeździć, no i jest z kim - polecam się na ten rok :)
Wracaj szybko do zdrowia.
ja tez spędzam zbyt dużo czasu na twitterze :D no i też jestem z Zabrza!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam! :)
Miło mi, już Cię znalazłem na tt.
UsuńPozdrawiam
PS: Zapraszam częściej na mecze na Pogoń ;)
póki co się rozkręcam. byłam na razie na tych najważniejszych i w lutym wybieram się na kolejny :D
Usuń