Lubię telefony w stylu: cześć, co robisz w najbliższy weekend? Masz wolne? To już Ci mówię, co robimy w weekend. Ten wyjazd na koncert poprzedził właśnie taki dialog, który poprawił mi humor na dobry tydzień oczekiwania. Tak więc w niedzielne popołudnie wpierw sam byłem "na scenie", a zaraz po odstawieniu gitar wraz Konradem ruszyliśmy do Tychów na finałowy koncert corocznego Portu Pieśni Pracy. Nim jednak dotarliśmy, czekała nas przygoda z komunikacją miejską, śląskimi kolejami i terenową jazdą miejską z napędem 4x4, by mimo solidnego spóźnienia załapać się przynajmniej na rozpoczęcie ostatniego koncertu wieczoru.
Udało się przybyć nawet odrobinę wcześniej, gdy na scenie śpiewały jeszcze Prawdziwe Perły (dawniej Perły i Łotry), a na korytarzu pojawiali się już członkowie Carrantuohill'u, a nawet sam Robert Kasprzycki, który gościnnie udziela się wokalnie (i nie tylko) w tej irlandzko brzmiącej grupie. I o nich właśnie chodziło w takim składzie, bowiem póki co słyszałem jedynie samych "Karaluchów", lub nagminnie często Roberta K.
Udało się przybyć nawet odrobinę wcześniej, gdy na scenie śpiewały jeszcze Prawdziwe Perły (dawniej Perły i Łotry), a na korytarzu pojawiali się już członkowie Carrantuohill'u, a nawet sam Robert Kasprzycki, który gościnnie udziela się wokalnie (i nie tylko) w tej irlandzko brzmiącej grupie. I o nich właśnie chodziło w takim składzie, bowiem póki co słyszałem jedynie samych "Karaluchów", lub nagminnie często Roberta K.
Dostaliśmy się więc na główną salę koncertową, która wypełniona była nadkompletem rozentuzjazmowanej publiczności. Najmłodsi beztrosko szaleli tuż przed sceną pod czujnym okiem rodziców, a cała reszta oblegała każdy dostępny fragment powierzchni, łącznie z szerokimi parapetami. Gdy jednak Perły zakończyły swój występ, na sali nieco się przerzedziło, dzięki czemu mogłem zająć strategicznie dobre miejsce dostosowane do ogniskowej obiektywu, który miałem dziś do dyspozycji. Drugi rząd był niemal idealny, zestroiłem więc aparat z ilością światła na scenie, a muzycy w międzyczasie dostroili się do siebie na wzajem - pełna synchronizacja.
Najlepszy zespół grający muzykę irlandzką na świecie zaczął łagodnie, by już po chwili, mimo niepełnego składu (ja to chyba mam jakiegoś pecha - za pierwszym razem nie było perkusisty, dziś zabrakło multiinstrumentalisty Dariusza Sojki), ruszyć z kopyta pełnią brzmienia wszystkich instrumentów i z wokalnym i gitarowym wsparciem Roberta Kasprzyckiego, którego zespół pod nieobecność pana Dariusza postanowił w pełni wyeksploatować. Czy się udało? Trudno mi odpowiedzieć, to jak zwykle w przypadku koncertów najlepiej było po prostu usłyszeć. Nie mniej kolejny raz zrobiłem niewiele zdjęć, co świadczy o tym, że większość czasu słuchałem z zafascynowaniem, zatem koncert był naprawdę dobry. I z tym lekkim niedosytem, że możecie tylko podziwiać zdjęcia Was zostawię.
A mógłbyś nieco przybliżyć sytuację związaną z jazdą tym pojazdem 4x4. Zabrzmiało to bardzo ciekawie.
OdpowiedzUsuńPojazd z napędem 4x4 mknął śliskimi i dziurawymi tyskimi ulicami, które w większości powinny mieć po dwa pasy w jedną stronę, tymczasem okazały się wąskimi szlakami z obu stron otoczonymi zaparkowanymi niechlujnie samochodami lub nieproporcjonalnie dużymi zaspami. I nie sądziłem, że Tychy mają aż tyle skrzyżowań ze światłami, a trolejbusy tak trudno wyprzedzić...
UsuńA kawę po irlandzku próbowałeś Serafinie?
OdpowiedzUsuńNiestety, napojów nie serwowano - a ten zostawię sobie na wizytę w prawdziwej Irlandii.
UsuńAczkolwiek ów "kawa" to mój ulubiony utwór Carrantuohill'u, którego raczej nie grywają...
Wiesz, ja tak. Okropna, niestety. Może żle zostala zaserwowana ale drugi raz nie spróbuję.
Usuń