piątek, 18 stycznia 2013

Kto nie smaruje...

 Mam wrażenie, że blog ostatnio rdzewieje niemal jak mój łańcuch w rowerze, który dziś będzie motywem przewodnim. Bo jak głosi porzekadło: kto nie smaruje, ten nie pojedzie. To motto zdaje się być doskonałą odpowiedzią na pytanie wielu rowerzystów - jak zadbać o swój jednoślad w okresie zimowym? Bo tak naprawdę największym przeciwnikiem zimą wcale nie jest to, że łatwo się wywrócić, nie wiadomo w co się ubrać, czy wytrzymałość części w niskich temperaturach. Wrogiem numer jeden jest woda, która w postaci śniegu (nie wspominając o błocie pośniegowym z dużą ilością soli) potrafi osiąść na bardzo dziwnych częściach naszego pojazdu i pozostać tam póki nie zrobi się cieplej.
Przywykłem już, że po każdej wycieczce w śniegu trzeba następnego dnia sięgnąć po smar i użyć go tu i tam, a zwłaszcza na łańcuchu, który w zimowym okresie "wysycha" nadzwyczaj szybko. Raz jeden jednak nie miałem na to czasu i po moim powrocie po kilkunastu dniach okazało się, że układ napędowy najzwyczajniej zaczął rdzewieć. W takim stadium na szczęście nie jest to jeszcze najmniejszym problem, postanowiłem jednak przy okazji pozbyć się całorocznego brudu, który zdążył na stałe zadomowić się wśród ogniw, a było go całkiem sporo.
Najprostszym wyjściem z sytuacji, zwłaszcza dla takich leniwych zapracowanych osób jak ja, jest przepłukać łańcuch w jakimś rozpuszczalniku, najlepiej nafcie lub benzynie. Jako, że nie miałem ani jednego, ani drugiego, sięgnąłem po aceton, który ustępuje tym dwóm pierwszym tym, że niestety nie posiada właściwości smarujących, pozostawiając łańcuch czysty i suchy. No może nie idealnie czysty, nie mniej po dwóch kąpielach łańcuch wyglądał o niebo lepiej i można było już odczytać wykute na nim symbole producenta. Na koniec przetarłem go jeszcze suchą ścierką i pozostawiłem na biurku aż do dziś, kiedy w końcu ktoś zaproponował wspólną, krótką wycieczkę. Uradowany zainstalowałem łańcuch na swoim miejscu i z dużą pieczołowitością zaaplikowałem po dużej kropli smaru na każde ogniwo.
Łańcuch wrócił do swojej lepszej kondycji, nie mniej wyprawa ujawniła kolejne mankamenty, z którymi wkrótce przyjdzie się zmierzyć, a najprawdopodobniej na pierwszy ogień pójdzie wymiana obu linek przerzutek, które solidarnie zaczęły się rozszczepiać, a jedna postanowiła nawet powoli pękać. Nie chcąc więc kusić losu i wytrzymałości coraz mniejszej ilości stalowych włókien przy najbliższej okazji je wymienię. Chciałby się westchnąć o przewadze hydrauliki, jednak i ta będzie wymagać "na wiosnę" wymiany płynu. Ech, ciężkie jest życie rowerzysty... ;)

6 komentarzy :

  1. Podziwiam za wytrwałość :)

    Zimą zachowuję się jak najgorszy niechluj i uznaję tylko jedną formę konserwacji - jak jedna warstwa oleju zejdzie, nałóż nową :D Zwyczajnie nie mam cierpliwości do pieczołowitego czyszczenia łańcucha, kiedy po 10 minutach znowu będzie mokry. Dlatego tym bardziej oklaski za solidną robotę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też robiłem dokładnie tak, jak Ty :)

      Usuń
    2. A ja nadal tak robię jak ogniwa zaczynają być widoczne to trzeba je zalać czymkolwiek smarującym finishline, rollof czy inne oleje i można kręcić cały czas :) gdyby jeszcze tego czasu na jazdę było trochę :/

      Usuń
  2. Też kiedyś zostawiłem niewyczyszczony napęd po jednej z zimowych jazd i wyjechałem na tydzień czy dwa. Do wymiany - poza łańcuchem - był suport, a na deser prace społeczne polegające na dokładnym wyczyszczeniu pozostałych bebechów. Lepiej zapobiegać niż leczyć... :D

    OdpowiedzUsuń
  3. W zimówce kiedyś nieopatrznie zostawiłem nieumyty łańcuch od... wiosny do jesieni ;) Po zdemontowaniu można go było trzymać pionowo w górę i nawet się o milimetr nie ugiął :P

    OdpowiedzUsuń
  4. @Goofy601: zaklinacz łańcuchów? :D

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)