niedziela, 1 stycznia 2012

Podsumowanie pierwsze

Moje pokręcone - w rowerowym znaczeniu tego słowa - poczucie humoru każe mi posumować kolejny przejechany rok. I nie będą to bynajmniej nudne statystyki - to mogę wam obiecać. Zerknijmy więc na licznik i skrupulatnie prowadzone od 2010 roku statystyki. Pierwsze 808 kilometrów przejechałem na moim wymęczonym przez pięć lat rowerze - hybrydzie z supermarketu. Szału nie ma, ale gdyby się nad tym bardziej zastanowić, to jadąc największymi skrótami, jakie przyszłyby mi do głowy, mógłbym dotrzeć niemal do Stuttgart'u na mój ostatnio ulubiony musical "Tanz der Vampire" i jeszcze zwiedzając po drodze Pragę.
Vampirischer Besuch in Stuttgart, Foto: Stage Entertainment
Ja jednak nie poprzestałem na niespełna tysiącu, zwłaszcza, gdy w marcu przesiadłem się na zupełnie nową maszynę o pieszczotliwym i wymownym imieniu "Morfina". Plan był prosty: kręcić na ile tylko czas, pogoda i chęci pozwolą, by zamknąć rok na "plusie" względem poprzedniego. Udało się i to bardzo - 1482,16 km więcej. A gdzie bym zajechał? Wstępne rozpoznanie różnych kierunków i wybrałem drogę "tam i spowrotem" do Ankary (gr. Ἄγκυρα co znaczy kotwica) - stolicy Turcji - o ile wcześniej nie zdechłbym z upału, czy innych terrorystów po drodze...
Widok na Ankarę, centrum, z dachu Atakule. (autor)
Ciekawostka numer dwa jest natomiast taka, że w opcji jazdy w stronę zachodzącego słońca dojechałbym do jeszcze bardziej egzotycznego miasteczka Tarfaja (arab. طرفاية, historyczny Port Victoria) założonego przez szkockiego kupca w XIX, a będącego dziś najbardziej wysuniętym na południowy-zachód miasteczkiem w Maroko. Cóż tam jest? Wiatr, piasek i wielbłądy, jak pisze pewien rowerzysta, który tam dotarł.
Rowerzyści tam są - Ci panowie dotarli przede mną ;)
Zostawmy teraz kilometry i skupmy się na tym, co jeszcze znalazłem w mojej statystyce: rower wyciągałem 127 razy, czyli co jakieś 2,87 dnia. Średnio na siodełku spędzałem godzinę i 55 minut, a w sumie 10 dni 1 godzinę i 28 minut. To ponad 5% przeciętnego dnia i jakieś 724 i jedna herbata z 5556 wyemitowanych w Polsce odcinków "Mody na Sukces".
Na koniec ostatnia ciekawostka, czyli Kalorie, których spaliłem 94206. To równowartość 377 puszek złocistego napoju bogów, 47 kg chętnie grillowanej przez nas przy każdej okazji kiełbasy lub 178 tabliczek mlecznej czekolady (aż zęby bolą na samą myśl). Przy okazji ta ilość energii wystarczyłaby, żeby mój komputer, monitor i drukarka pracowały dla mnie cały rok, a nawet dłużej przy obecnym czasie użytkowania... A do tego niezliczona ilość wody w bidonie i afterów, setki spotkanych i poznanych wspaniałych ludzi, których serdecznie pozdrawiam, tysiące zdziwionych kierowców i przechodniów, ale przede wszystkim zdrowie, które udaje się utrzymać w dobrej kondycji właśnie poprzez ruch - niezależnie od pogody. Dziękuję za wytrwałość i zapraszam już wkrótce na kolejne, bardziej prywatne przemyślenia podsumowujące rok - będzie nie tylko poważnie :)

2 komentarze :

  1. Zaiste dobry był to rok pod względem rowerowym (I nie tylko :D) Mam nadzieję że ten 2012 także nie okaże się gorszy, a kto wie czy nie będzie jeszcze lepszy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałeś rację - statystyki z pewnością nie były nudne :) Zdecydowanie przebiłeś te moje z komentarza pod wpisem Daniela :D Wszystkiego dobrego w 2012!

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)