piątek, 6 stycznia 2012

Ekspres po gliwicku

22:22 - moja ulubiona godzina. Pamiętam, że kiedyś kładłem się spać właśnie w jej okolicy, gdy następnego dnia trzeba było niezbyt entuzjastycznie gonić do szkoły. A dziś? Dziś wolne, jutro właściwie też, więc o tej porze mogę z czystym sumieniem pisać kolejną małą i bardzo subiektywną relację z kolejnego, niezbyt pięknego pod względem aury dnia.
Dzień zaczął się zdecydowanie później, niż chciał tego budzik, który odruchowo wyłączyłem, gdy tylko znalazłem właściwy guzik. Dopiero nieco ponad godzinę później dotarło do mnie, że ze zwiniętych gdzieś wokół szyi słuchawek dobiega stłumiony dźwięk kapeli Acid Drinkers. Więc zasnąłem wczoraj ze słuchawkami na uszach, co raczej zwykle mi się nie przydarza - na wpół śpiący wyłączam zawsze odtwarzacz, a zwinięty kabel słuchawek ląduje gdzieś w zasięgu ręki.To będzie udany dzień, skoro całą noc towarzyszyła mi muzyka - skoro więc tak pomyślałem, tak też musiało być.
Jako, że dziś uroczystość "Trzech Króli", udałem się z rana do kościoła i mocno się zdziwiłem tłumami, które postanowiły zrobić dokładnie to samo. Cóż, nawracamy się? Mam nadzieję, bo ostatnimi czasy kościoły świeciły raczej pustkami... A pogoda bynajmniej nie zachęcała do spacerów - o ile do kościoła dosłownie mnie przywiało, to powrót był już w przeciwnym kierunku, co perfidny i wyrachowany przeciwnik - wiatr - wykorzystał skwapliwie, by obdzielić mnie po twarzy wielkimi kroplami deszczu zmieszanego z płatkami śniegu - niedobitkami tej "zimy"...
Druga część tego dnia upłynęła mi w zupełnie innym miejscu, jednak gdyby się doszukać wspólnego mianownika, to można by powiedzieć, że i tutaj ludzie przychodzą dość licznie. Nasi piłkarze ręczni grali dziś sparing, pomyślałem więc, że przyjdę popatrzeć i tak skończyło się jak zwykle na zrobieniu kilku nadprogramowych rzeczy. Najbardziej jednak przeraziło mnie to, że musiałem operować przy zegarze, czyli wysilić wszystkie szare komórki do operowania pacami po dedykowanej klawiaturce odpowiedzialnej za zatrzymywanie i stertowanie czasu, dodawanie punktów i dwuminutowych kar - to ostatnie było zdecydowanie najgorsze i najtrudniejsze. Koniec końców jednak dałem radę, a wynik, który był na tablicy, wcale nie różnił się od faktycznego, wywalczonego na boisku. Ufff - odetchnąłem z ulgą, gdy wszystko się skończyło, a syrena zawyła obwieszczając koniec drugiej połowy. 34:27 (20:10) dla "naszych" to satysfakcjonujący wynik, a nadto miałem widok na wszystko ze stolika sędziowskiego - lepiej niż z pierwszych rzędów. Pora jednak wracać - znów w niesprzyjającej aurze...

znajdź... piłkę xD
Wieczór już od dawna zapowiadał się dobrze - bo czy Gliwicka Masa Krytyczna dała się kiedyś nie lubić? To zawsze udana impreza, niezależnie od pogody, zwłaszcza, że ta tutaj zawsze dopisuje. Nie inaczej było i dziś, choć może nie do końca. Nie padał deszcz, a dziś to był nie lada plus i wyczyn. Wiatr też sobie nieco odpuścił, więc zebrawszy się z Piernikiem i Jankiem nieco wcześniej, ruszyliśmy podbijać pierwszy piątek miesiąca tradycyjnie na rowerach. Wpierw jednak zajechaliśmy na stację paliw, żebym sobie dotankował nieco... powietrza do kół oczywiście. Końcówka kompresora oczywiście była przez jakiegoś idiotę zniszczona, jednak udało się wepchnąć w gumy jakieś 4-5 atmosfer, co natychmiast wpłynęło na komfort kręcenia - opory zmalały odwrotnie proporcjonalnie do "miękkości" jazdy.
Na pl. Krakowski dotarliśmy oczywiście przed czasem, przywitaliśmy się więc na spokojnie ze wszystkimi i oddaliśmy się miłym pogawędkom na tematy jak zwykle wszelakie, choć niewątpliwie ciągle uciekały nam myśli w stronę rowerów i wspominek, jak to rok temu leżało mnóstwo śniegu. Aż tu nagle... minęła osiemnasta, a naszej eskorty nie widu, ni słychu. Ojciec Dyrektor natychmiast zainterweniował i po kilku przełączeniach między centralami, niebiescy po drugiej stronie słuchawki w końcu odkryli, że nasz radiowóz stoi  i owszem czeka, ale na Rynku. W ramach ciekawostki dodam, że obowiązuje tam zakaz ruchu, za wyjątkiem jedynie dostawców, czyli rowerzyści także nie mogą tam legalnie się przemieszczać. Szybko jednak naprawili swój błąd i jakieś dwadzieścia minut po osiemnastej ruszyliśmy bezpiecznie kilkunastoosobowym peletonem. Wcześniej jednak urządziliśmy sobie w ramach oczekiwania na eskortę i rekompensaty za odwołane dziś z powodu wiatru skoki narciarskie, turniej skoków ze schodków na Kraku. Ale koniec końców ruszyliśmy, a tempo było dziś zacne, bo stróżom prawa się śpieszyło, a nam wiało, więc trzymaliśmy się blisko radiowozu (van) niezależnie, czy jechał 12, czy ponad 30 km/h.

jeden z moich najmniej debilnych uśmiechów na zdjęciu z przejazdu :)
Jak szybko minęła nam droga, to nawet nie wspomnę, nie mniej mieliśmy ubaw i radochę jak mało kiedy - żarty sypały się jak... śnieg? ale raczej rok temu śnieg. Później już żwawy powrót w towarzystwie McArona, który odprowadził naszą trójcę aż po Maciejów. Później już sami przez stolicę wiatrów, czyli os. Kopernika, pognaliśmy w kierunku naszych domostw. Odprowadziliśmy Piernika, później ja Janka i na deser postanowiłem jeszcze zrobić moją "rundę honorową", która tym razem mi nie wystarczyła, objechałem więc jeszcze centrum dzielnicy i tak ostatecznie wróciłem do domu nieco bardziej zmęczony, ale i bardziej usatysfakcjonowany, bo jazda wieczorem po pustych ulicach była naprawdę przyjemna.
Dziękuję zatem za wytrwałość i do napisania/zobaczenia!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)