poniedziałek, 8 lutego 2010

Narty

Choć wszyscy wiedzą, że ślimaki niewiele mają wspólnego, to jednak ja, podobno ślimak, udałem się już drugi raz do Zieleńca, by w mało kontrolowany sposób spadać z góry po śniegu teoretycznie na dwóch kawałkach jakiegoś, mającego być substytutem drewna, laminatu. Dziś wiem jedno - wszystko mnie boli :) Prawdę mówiąc nie przegapiłem żadnej okazji, żeby bliżej przyglądać się pokrywie śnieżnej na stoku, a widok moich spektakularnych upadków rozbawił pewnie nie jedną osobę. Nie mniej, zdażało się, że docierałem do końca trasy i na wyciąg w jednym kawałku i to bez upadków. Ale co to za zabawa? Monotonne zjeżdżanie czasem trzeba sobie umilić jakimś wypadkiem :) Koniec końców polubiłem narciarstwo i będę się starał jeszcze wybrać do Zieleńca na czterogodzinne białe szaleństwo - śnieg czasem jednak nie jest taki zły :)

1 komentarz :

  1. Widzę że ty się tam świetnie bawisz :D A ja tu w Zabrzu gniję i się nudzę. A co do wywrotek to prosta sprawa, patrząc w aparat koncentracja siada i gleba nieunikniona. Pozdrawiam z oblodzonych Mikul :D

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)