czwartek, 27 lutego 2014

Wambierzyce

Kolejny słoneczny czwartek nie mógł zostać zmarnowany. Od jakiegoś czasu zresztą nie marnuję ani jednej słonecznej przechadzki, by wyjść gdzieś na spacer, lub rower. Tym razem przyszła znów kolej na rower, a że zapas czasu był kuszący, postanowiłem pokonać pierwszy raz w tym roku odrobinę większą odległość, co pod koniec lutego i tak wydaje się niezłym wyczynem. Rzut oka na mapę, szybka konsultacja i padło na Wambierzyce.
Pierwsze 10 kilometrów pachniało katastrofa i gotów byłem zawrócić dosłownie co każde 100 metrów. Przeciwny wiatr, nieustannie delikatnie i męcząco "pod górę" i ta świadomość całkowitego braku kondycji. Ale zacisnąłem zęby i wlokłem się dalej ku niemałemu zaskoczeniu mijających mnie kierowców blaszaków. W pół drogi sięgnąłem po nawigację, która zaproponowała boczną uliczkę, co bez mrugnięcia okiem z ochotą przyjąłem, gdy kolejny TIR zdmuchnął mnie niebezpiecznie blisko przydrożnego rowu.
 Dalej było już znacznie lepiej - nogi w końcu przypomniały sobie co właściwie robią i kręciłem już wyraźnie łatwiej. Bliskość celu też nie była bez znaczenia. Pod bazyliką zameldowałem się w dokładnie godzinę i pięć minut od wyjazdu z Kłodzka. Nieźle - pomyślałem i ruszyłem po chwili przerwy w drogę powrotną. Pierwotnie chciałem zaufać całkowicie nawigacji, która zaproponowała tym razem inną trasę, jednak mając w pamięci niebezpieczny zjazd pełen żwiru i goniące za mną psy wioskę dalej, postanowiłem nadrobić kilka kilometrów. Okazało się zresztą, że warto. Podjazd rozłożony w czasie skumulował się 12% podjazdem na koniec i fantastyczną panoramą gór. Dalej czekało mnie kilka ładnych kilometrów zjazdu z średnią prędkością powyżej 30 km/h (strzelam, bowiem licznik odmówił współpracy kilka tygodni temu...).  
 Tak siłą rozpędu wdrapałem się już pod kilka ostatnich wzniesień i już na horyzoncie pojawiła się upstrzona groźnymi TIRami DK8. Tym razem mając jednak przewagę wiatru w plecy i lekko opadającej drogi wkroczyłem na krajówkę bez wahania i raźno prułem naprzód nie ustępując wolniejszym samochodom, które czasem uwzględniały ograniczenie prędkości w terenie zabudowanym. Ku swemu zaskoczeniu nadrobiłem w trasie aż 20 minut względem drogi do Wambierzyc, cała wyprawa zamyka się więc w rewelacyjnych ledwo dwóch godzinach z uwzględnieniem kilku foto-postoi. Czyżby forma powoli się budowała? Oby. A teraz gorący prysznic i gorąca herbata + ciasto w ramach relaksu i wracam na trasę gdy tylko znów pogoda pozwoli. Trzymajcie kciuki.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)