Tytuł zrodził się w głowie w trakcie drogi powrotnej. Taka prawda - przejechałem wczoraj dokładnie 120 kilometrów sam na sam ze swoimi myślami i gdyby nie rozmowy na postoju, wpół drogi, byłaby to iście ascetyczna wyprawa wgłąb siebie. Jednak te pół godziny towarzystwa nie zmieniło tego, że całą drogę byłem tylko ja, rower i koszmarny upał, przez który nawet asfalt dziś zdawał się lepić do opon. Po co więc c ogóle porywałem się z rowerem w taki upał? Żeby osiągnąć cel - odpowiednio trudny, jednak realny. Żeby mieć nadal cierpliwość w walce o inny - znalezienie pracy.
Kilka minut po 14, witamy na pokładzie "Morfina airlines" (dla niewtajemniczonych Morfina to mów rower). Mamy 25°C, ale za chwilę na pewno będzie goręcej, gdy opuścimy hangar - lecimy bez znieczulenia. Spodziewałem się o tej porze najmniejszego ruchu na ulicach i nie zawiodłem się, mimo przejeżdżania obok kilku ważnych w taką pogodę ośrodków: jeziora Czechowice, Dzierżno Duże i Małe, oraz Pławniowice. Dalej jednak była już tylko zwykle ruchliwa droga krajowa nr 40 i kilka kolejnych nader ważnych w okolicznym kręgosłupie komunikacyjnym alteri. Wszędzie pustka niemal jak makiem zasiał. Tylko ja i moje myśli. Walka z samym sobą zaczęła się gdzieś w 1/3 drogi do celu. Rozbolało więzadło w kolanie, na szczęście dało się znieść. Gorszy był jednak upał. Temperatura oscylowała w okolicach 35°C, a na otwartej przestrzeni otoczonej tylko polami termometr wskazywał czasem nawet 38°C. Upał skutecznie wypalał ze mnie zapał, jednak pokłady energii broniłem systematycznym uzupełnianiem płynów. 0,5 l napoju izotonicznego powoli znikało z bidonu - akurat w takim tempie, że na szczycie Góry św. Anny się skończył.
I otom jest u celu. Witam się z kilkoma znajomymi twarzami, odbieram książkę i płytę, po które poniekąd tu przyjechałem i systematycznie wlewam w siebie kolejne pół litra wody. Po niespełna pół godzinie spacerowania i rozmów jestem gotów ruszyć w drogę powrotną z nadzieją, że znikomy wiatr, który wiał w twarz, teraz będzie sprzyjać, a temperatura będzie już bardziej znośna. Nic bardziej mylnego...
Z góry zjeżdżam za jakimś samochodem, kilka razy więc trzeba naciskać hamulec. Poza tym spokojnie i bez prób bicia rekordów prędkości. Rozsądek okazał się słuszny, bo lepki asfalt okazał się też niebezpiecznie śliski przy większej prędkości. Zjechałem i trzeba było zacząć kręcić, a ból w kolanie znów o sobie przypomniał. Słońce też nie rozpieszcza i temperatura spadła do nadal nieznośnych 32°C. Większość trasy wiodła przez otwarte przestrzenie, nie miałem więc nadziei, że ten stan szybko się zmieni. Tym razem funduję sobie jednak kilka minut postoju w połowie trasy, gdzie wypatrzyłem na skraju lasu mały parking i ławeczkę.
Zjadam budżetowego batona na bazie płatków i suszonych owoców za 59 groszy, dopijam wodę i ruszam dalej, bo skóra natychmiast zalśniła od potu. Przez chwilę więc po starcie czuję się jak nowo narodzony, a kilka łyków yerby lokuje w podświadomości informację, że powinienem się poczuć lepiej. Mija jednak kilka długich kilometrów, nim kofeinowy kop napoju daje o sobie znać, a pozostałe składniki, w tym masa soli mineralnych, dają uczucie lekkiego orzeźwienia. Docieram też do bardziej osłoniętych drzewami rejonów, a temperatura spada w końcu poniżej trzydziestki! Nigdy nie sądziłem, że 28°C nazwę przyjemnym chłodem.
Za Pławniowicami zaczyna się już prawdziwa bajka. Teraz już systematycznie popijam yerbę i tylko czasami samą wodę. Na liczniku już "tylko" 27°C, a w perspektywie znane jak własna kieszeń drogi. Tylko cztery litery powoli doskwierają po ponad czterech godzinach w siodle. Ale do Zabrza docieram z rewelacyjnym, jak na moje możliwości dzielone przez pogodę, czasem. Do okrągłego wyniku brakuje jednak jednak jeszcze czterech kilometrów, urządzam więc sobie pętlę wokół dzielnicy, by zamknąć dzień ładnym wynikiem. Zerkam dla pewności tylko, że na cyferblacie przeskoczyło 120 kilometrów i marzę już tylko o prysznicu. Na dokładniejsze statystyki przyjdzie czas za chwilę...
Podsumowując:
- DST 120.24km, Czas 04:57
- VAVG 24.29km/h, VMAX 51.20km/h
- Temperatura 35.0°C
- Podjazdy 420m
- Napoje 1 l wody, 0,5 l napoju izotonicznego, 1 l yerba mate
- Wyprzedzone wszyscy rowerzyści, 3 skutery, samochód i... bryczka.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)