To drugi koncert Roberta Kasprzyckiego, na którym miałem okazję być w tym roku. Patrząc na to pomyślałem sobie, że dość optymistycznie rokuje, zwłaszcza, że mam ostatnio z kim chodzić na kasprzyckie koncerty. A dziś miałem jeszcze poznać jedną z czytelniczek tego bloga, Sarę, którą gorąco pozdrawiam. Zatem godzinę stania w korkach i połowę mniej czasu jazdy pozwoliło mi zgarnąć po drodze Janusza, a następnie Konrada i znaleźć się w centrum Tychów. W drzwiach przywitaliśmy się zupełnie przypadkiem spotkanym Panem Robertem, natomiast Sara czekała już na sali. Mimo moich problemów z rozpoznawaniem twarzy, udało nam się szybko wychwycić, by chwilę później siedzieć już obok siebie na widowni i niecierpliwie wyglądać początku koncertu.
Wieczór, a właściwie późne, piątkowe popołudnie Robert Kasprzycki rozpoczął od utworów z ostatniej płyty: Dzień chwila moment, Trzymaj się wiatru kochana, i Rozmarynowa w trakcie której rozpoczęły się problemy techniczne. Wpierw zaczął się psuć mikrofon, a niedoświadczony dźwiękowiec okazał się zupełnie nieprzygotowany na tę sytuację. Po kilku próbach Pan Robert ostatecznie zdecydował, że będzie śpiewać do mikrofonu bezprzewodowego, który na szybko wysterowany brzmiał delikatnie mówiąc tak sobie. Te perypetie jednak bardzo szybko dodały odwagi paniom w pierwszych rzędach, których średnia wieku wskazywałaby raczej na awarie aparatów słuchowych, niźli jakąś koneserską znajomość brzmień. Jednak uparcie twierdziły, że coś brumi i dudni, choć był to tylko dźwięk przestrojonej do dropped D gitary na utwór Myślę o Tobie często. Jedynym plusem w całej tej sytuacji okazać się mogło jedynie to, że nikt uporczywie nie walczył z kaszlem, katarem, lub innymi hałaśliwymi dolegliwościami.
Pan Robert jednak bardzo sprawnie wychodził z każdej awaryjnej sytuacji dodatkowo okraszając je swoim poczuciem humoru, błyskotliwym komentarzem, czy krótkim wierszykiem, który powstał, gdy jedno dziecko zostało przez mamę wyprowadzone z sali (zmęczenie dziecka po prostu). To ratowało koncert i było miłą odskocznią od znanych już przez stałych bywalców zapowiedzi. Trudno tu jednak czynić jakieś wyrzuty muzykowi, który grając całą masę koncertów utarł już sobie jakieś sprawdzone schematy prowadzenia koncertu. Poza tym pierwszy raz słyszałem w wersji solo materiał z nowej płyty i to też poczytuję sobie za duży plus, bowiem jak zwykle Pan Robert zaskoczył mnie ilością dźwięków, jakie jest w stanie wydobyć z jednego instrumentu, oraz z siebie.
Ostatecznie jednak cieszę się, że wyrwałem się na ten koncert, o którym dowiedziałem się nota bene w trakcie przerwy na koncercie Piotra Bukartyka - Kup sobie psa. Bo choć znam już każde brzmienie i odgaduję utwory po pierwszym akordzie, to jednak zawsze u Kasprzyckiego usłyszy się jakiś utwór, który powiedzmy na koncercie na następny dzień będzie zastąpiony już innym. I za to mam z Konradem wielki szacunek dla Pana Roberta właśnie - że zawsze jest coś nowego, świeżego i zaskakującego.A wracając jeszcze na chwilę do myśli z rozmowy z Sarą - czy my, wierni fani, powinniśmy wymagać czegoś więcej od takich koncertów? Owszem. Tylko czy to dostaniemy w dużej mierze determinuje i miejsce i publiczność. Krótko mówiąc nic, tylko czekać na kolejny kultowy koncert Roberta na Woli Duchackiej - tam zawsze jest wyjątkowo o czym już dwukrotnie (tutaj w 2012 roku i tutaj w tym, czyli 2015 rok) się przekonałem.
Na koniec tradycyjnie kilka zdjęć - uprzedzam, słabe, bo oświetlenia też właściwie nie było...
Było mi bardzo, bardzo miło Cię poznać Serafinie. Mój udział w koncercie zawdzięczam Tobie i Twoim przyjaciołom. Gdybyś nie okazał się tak pomocnym pośrednikiem w załatwieniu wejściówki, obeszłabym się smakiem i to pomimo, że koncert był tak blisko mnie. Dziękuję zatem za pomoc i za miłe towarzystwo. No cóż, pani bileterka zaprosiła mnie do środka bez zaproszenia, ile było w tym wiary w to, że doniosę wejściówkę jak przyjdziesz a ile ludzkiej dobroci nie wiem. Dziękuję Ci za mile spędzony czas i sympatyczną rozmowę. Poznawać ludzi tak pozytywnych, otwartych na wszystko i wszystkich jest dobrze spędzonym czasem. Rzekłabym, że uciekł czas za szybko. Jakoś tak dziwnie się mi kręci, że jak mam więcej czasu to koncert jest krótki a gdy mam go mniej to jakoś koncert akurat zalicza się do rekordowo długich i wyjść muszę przed końcem. Ten, pomimo standardowych 90 minut jak na kasprzycki wydał mi się zdecydowanie zbyt krótkim. No cóż, kilka koncertów się słyszało i skala porównawcza jest. O tak, właśnie :) Wola przoduje klimatem i nowością. Tylko ostatnio mi nie darzy być na niej.
OdpowiedzUsuńSerdecznie Cię pozdrawiam. Wreszcie mogłam Cię poznać!!!! :) sara