sobota, 2 czerwca 2018

Industriada 2018

Po zeszłorocznej nieobecności znów wróciłem na Szlak Zabytków Techniki, który w pierwszy weekend czerwca znów zapełnił się entuzjastami licznych atrakcji przygotowanych pod wspólną nazwą Industriada. Spośród licznych atrakcji i miejsc, jakie w tym roku były dostępne, wytypowałem skromnie zaledwie trzy lokalizacje. Okazało się to aż zanadto, bowiem do trzeciego miejsca dotarliśmy właściwie na ostatnią chwilę. Gdzie byłem, z kim i, co najważniejsze, co zobaczyłem? Zapraszam w podróż!

Naszą wyprawę w trio rozpoczynamy w Zabrzu. Nie mamy w planie jednak odwiedzać tutejszych atrakcji, które znamy już doskonale. Wybieramy się do Bytomia, gdzie zwabiła mnie informacja o wystawionej makiecie. Oczywiście to tylko pretekst, by w końcu zobaczyć gdzie swój bieg rozpoczyna tutejsza kolej wąskotorowa. Pierwszy i jedyny raz miałem przyjemność przejechać się wąskotorówką aż 8 lat temu w trakcie jednej z wypraw z Danielem. Dziś mieliśmy jednak w planie jedynie zwiedzanie stacjonarne. Dotarliśmy na miejsce całkiem sprawnie i chwilę później już wędrowaliśmy po bocznicy podziwiając liczne eksponaty: od czynnych lokomotyw parowej i spalinowych, po różnorakie wagony, które dawniej służyły na szlaku. Jedną z największych atrakcji była salonka jednego z dawnych możnowładców. Już sam wygląd łazienki wprawił nas w osłupienie.

Niestety nie pofatygowaliśmy się na żadną ze zorganizowanych tutaj prelekcji czy opowiadaniu o historii tego miejsca i samej kolei wąskotorowej na Śląsku. Z racji na ograniczony zasób czasu postanowiliśmy sami zobaczyć jak najwięcej, więc po szybkim rekonesansie wybraliśmy się do budynku nastawni, gdzie można było zobaczyć liczne skomplikowane urządzenia, które niegdyś służyły do nadzorowania całej stacji. Zasady były proste: jedna dźwignia to jeden rozjazd połączony z ów drążkiem za pomocą systemu lin i przekładni. Sprawę jednak komplikował fakt, że nadzór nad tym całym ustrojstwem miał także protoplasta współczesnych komputerów - wajchy ustawić można było tylko w określony sposób uzależniony między innymi od sygnałów dawanych na semaforach. Temat rzeka, który z czasem przejęły widoczne w tle przekaźniki a dziś... komputer. Te liczne ślady przeszłości grono pasjonatów stopniowo przywraca do życia i pełnej sprawności.

Wąskotorowy świat postanowiła przenieść do skali H0e grupa innych pasjonatów, którzy zaprezentowali makietę w tejże skali. Moje oko, które przywykło raczej do pojazdów w zwykłej skali H0 nie mogło się przyzwyczaić. Z zafascynowaniem oglądałem jednak jak nieco mniejsze lokomotywy mkną po węższym rozstawie szyn przez niesamowity świat, którego stworzenie trwało zapewne ładnych parę lat. Ilość detali budziła podziw i muszę przyznać, że to jedna z najlepszych makiet, jakie w życiu widziałem.
Z miniaturowego świata wychodzimy raz jeszcze na wąski tor, bowiem zajrzeć można także do szopy, czyli lokomotywowni, w której na nowe życie czekają kolejne eksponaty. Stowarzyszenie Górnośląskich Kolei Wąskotorowych wykonuje naprawdę kawał niesamowitej roboty dzięki swoim członkom i wolontariuszom, którzy nie boją się nie tylko ubrudzić, ale i nie raz spocić pracując w każdych warunkach restaurując lokomotywy oraz odtwarzając regularnie dewastowany i rozkradany szlak z Bytomia do Miasteczka Śląskiego. 
Czas jednak gonił, wsiedliśmy więc w srebrną strzałę i po strategicznym uzupełnieniu zapasów energii życiowej o jeden wytwór tureckiej myśli fast-foodowej na głowę ruszyliśmy do Katowic na dalszy podbój Szlaku. Zaparkowaliśmy w centrum i zgodnie z planem mieliśmy teraz postawić na komunikację publiczną, która tego dnia jeździła dla uczestników pod pewnymi warunkami za darmo. Rzut okiem na rozkład jazdy i wychodzi na to, że lada moment powinien być kursujący specjalnie na potrzeby Industriady autobus.
Tym sposobem dotarliśmy do Fabryki Porcelany w Bogucicach. Historia tego miejsca sięga lat '20 ubiegłego wieku, gdy w 1922 roku z inicjatywy braci Ryszarda i Józefa Czudayów powstała pierwsza na Górnym Śląsku niewielka fabryka porcelany. Elektro-Porcelana-Czudaywerke specjalizowała się pierwotnie jak sama nazwa wskazuje w produkcji porcelany do przemysłu elektrycznego. Już po roku działalności sukces porcelany przykuł uwagę koncernu Giesche, który postanowił zainwestować swój kapitał w ten kruchy interes. Współpraca z Ryszardem Czudayem okazała się jednak strzałem w dziesiątkę a specjalizacja w wysokogatunkowej porcelanie przyniosła firmie stabilną pozycję na rynku. 

Biznes ten jednak okazał się faktycznie kruchy i po wielu zmianach, trudnościach i upadkach dziś z lat świetności pozostała tu jedynie część dawnej zabudowy, która powoli odzyskuje swój blask. Pieczę nad tym kompleksem ma dziś nowa spółka Porcelana Śląska, a w rewitalizowanych gmachach miejsce dla siebie znalazła również Fundacja Giesche, która organizuje w tym miejscu Park Przemysłowo-Technologiczny PORCELANA ŚLĄSKA PARK.

Jak widać spod niegdyś niebieskiej farby, która dotknięta oddechem śląskich kominów zmieniła kolor na różne odcienie szarości, dziś powoli wydobywana jest oryginalna cegła. Niestety nie odbywa się tu już produkcja, jednak nadal funkcjonuje dział zdobienia, w którym nadal ręcznie tworzy się niesamowite wzory. Zresztą funkcjonują tu także sklepy, w których można nie tylko podziwiać, ale i nabyć niezwykłą porcelanę. Poza tym okolica rozwija się bardzo prężnie i jest niejako inkubatorem dla kolejnych biznesów związanych nie tylko z porcelaną ale i nowoczesnymi technologiami. 

W takich miejscach aż miło przebywać, bowiem widać, że komuś jeszcze się chce odtworzyć dawne, kunsztowne piękno architektury przemysłowej. A jeszcze bardziej cieszy, że oprócz bycia zabytkiem samym w sobie, to miejsce zyskuje nowe życie i znów funkcjonuje przyciągając ludzi oraz udowadniając, że to szczególnie piękne dziedzictwo ma w sobie coś uniwersalnie pięknego i łączącego pokolenia.

Z krainy ognia i ceramiki przenosimy się teraz z pomocą Kolei Śląskich do sąsiedniej dzielnicy - Szopienic. Tutaj pośród pustkowia wyniszczonej przyrody a następnie przemysłu, ostał się budynek świadczący o dawnej potędze tutejszych zakładów: Muzeum Hutnictwa Cynku WALCOWNIA. Budynek dawnej walcowni cynku to zaledwie ułamek dawnego koncernu stworzonego wpierw przez Georga von Giesche a następnie jego spadkobierców. 

A wszystko zaczęło się w 1704 roku gdy wspomniany już przedsiębiorca Georg von Gische uzyskał monopol na wydobycie galmanu wykorzystywanego głównie do wyrobu mosiądzu. Przez niemal stulecie ten pomysł na biznes działał znakomicie. Niestety, gdy odkryto skuteczne metody na pozyskiwanie z galmanu cynku, przywileje wygasły, a spadkobiercy potentata musieli zaryzykować by nie wypaść z obiegu i także skupić się na hutnictwie cynku.

Jak czytamy w nocie historycznej na stronie Muzeum "(...) stojący na czele majątku spadkobiercy Gieschego zdecydowali się skupić działalność przedsiębiorstwa na produkcji cynku i wydobyciu kamienia węgielnego. W 1809 roku w Szarleju zbudowali oni swoją pierwszą hutę. Pomimo uruchomienia w późniejszych latach dwóch kolejnych zakładów, przełomowym wydarzeniem w dziejach firmy okazało się otwarcie w 1834 roku huty „Wilhelmina” w Szopienicach. Od tego momentu w jej najbliższym sąsiedztwie rozpoczęto budować następne zakłady hutnicze m.in.: „Uthemann”, „Bernhardi” i „Walter Croneck”."

Nie muszę chyba wspominać jak dalej potoczyły się losy tego miejsca? Z udziałem amerykańskiego kapitału przedsiębiorstwo poszerzało profil produkcji aż do momentu wybuchu II Wojny Światowej. Po jej zakończeniu zakład został znacjonalizowany i od tej pory zaczęło się szukanie nowych profili działalności. Zaczęto szukać możliwości na rynku miedzi i stopniowo zmieniać zakład z produkcyjnego w przetwórczy. Wszystko to sprawiło, że w 2002 roku ostatecznie zamknięto samą walcownię a w 2008 roku swoją działalność zakończyła cała Huta.

Dziś to miejsce pośrodku niemal niczego zyskuje drugą szansę. Ogromna hala daje niezliczone wręcz możliwości adaptacji nie tylko na działania kulturalne. Niesamowite wrażenie robią także zachowane walcarki i sprzęgnięte z nimi maszyny parowe, które niegdyś napędzały produkcję blachy. Czasem aż kusi wyobraźnię, by pchnąć te ciągle jeszcze pachnące smarem ospałe tryby i zobaczyć je jeszcze raz w akcji. Buchająca para i rozgrzany cynk musiały robić naprawdę imponujące wrażenie. Dziś, w dobie, gdy wiele rzeczy wykonują za nas czyste maszyny, taki widok naprawdę fascynuje. Niestety ten dzień dobiega dla nas powoli końca. Wyczerpaliśmy nasz skromny program. Zobaczyliśmy jednak to, co chcieliśmy. Wiemy też, że za rok będzie znów trudniej wybrać miejsca do odwiedzenia w ramach kolejnej Industriady. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)