sobota, 28 kwietnia 2018

100 km usterek

Gdy usłyszałem w pracy propozycję sobotniego wypadu z ambitnym założeniem przejechania co najmniej stu kilometrów, bez namysłu schowałem rozsądek do szuflady i zadeklarowałem: jadę! Chwilę później jednak entuzjazm ustąpił miejsca myślą w stylu a jeśli nie dam rady? Przecież ja w tym roku nic nie jeżdżę! Opanowałem jednak atak paniki, chwyciłem za klucze imbusowe i postanowiłem przede wszystkim doprowadzić rower do perfekcyjnego stanu przy okazji wymieniając przeklęte siodełko - chyba najbardziej nieudany zakup minionego roku. Tymczasem w kalendarzu pojawiła się sobota, a budzik obwieścił porę wstawania...

Kurtka okazała się zbyteczna - już po wyjściu z rowerem na zewnątrz wylądowała w sakwie. Raźnie podjechałem na miejsce ustawki gdzie całe męskie grono stawiło się punktualnie. Poczekaliśmy jeszcze nieco na jedyną kobietę, która miała jechać z nami i powoli ruszyliśmy na spotkanie z Borówkową Górą - naszym dzisiejszym celem. Podjazd, granica Polsko-Czeska i już mknęliśmy idealnym asfaltem pokonując kolejne wzniesienia. Beztroskę przerwał jednak kapeć jednego z towarzyszy. Techniczna przerwa jednak szybko minęła i kolejny postój zanotowaliśmy pod rozłożystym dębem przejechawszy trzy dyszki.
Nim się obejrzeliśmy, a wśród malowniczej scenerii pofałdowanego morza rzepaku, którego granicę na horyzoncie zdawały się wyznaczać pasma gór, wypatrzyliśmy Javorník z jego charakterystycznie położonym na szczycie wzniesienia zamkiem. To oznaczało, że już niedługo zacznie się kilkanaście kilometrów katorgi, czyli powolnego wdrapywania się na szczyt wzniesienia. Nierówna walka z nachyleniami 7-8% okazała się jednak na początku nie taka straszna. Solidarnie zredukowaliśmy przełożenia i tempem poniżej 10 km/h powoli wgryzaliśmy się w asfaltową drogę. Sprawa skomplikowała się jednak, gdy cudowna nawierzchnia bitumiczna uciekła w innym kierunku, niż my zmierzaliśmy. Szutrowe podłoże pod takim nachyleniem okazało się dla moich opon o szerokości 1,95 nie lada wyzwaniem. Dodam tylko, że na moje oko nikt z towarzyszy nie miał cieńszych laci, niż 2,2. Tak więc powoli wymiękałem zostając w tyle za resztą kompanii rozmyślając, że i tak niedługo czeka mnie poszukiwanie nowego ogumienia na miejsce leciwych już Schwalbe Black Jack.
Ostatkiem tchu wpełzłem na szczyt Borówkowej Góry czując się jak astmatyk biegnący za uciekającym autobusem. Gdzie podziały się moje płuca? Z zamyślenia wyrwał mnie jednak Łukasz, który wręczył mi butelkę chłodnego, złocistego napoju celem uzupełnienia utraconych płynów, witamin i minerałów. Z ochotą skorzystałem z tej miłej niespodzianki i już chwilę później raczyliśmy się zapasami kanapek, bananów i innych regenerujących cudowności.
Gdy już każdy z nas złapał oddech, a nogi nieco odpoczęły, postanowiliśmy wejść na szczyt tutejszej wieży widokowej. Usłyszeliśmy też krótką historię odkrycia tego miejsca, które zostało najzwyczajniej w świecie wypatrzone przez okno dzięki nowo-wybudowanej wieży widokowej. Pokryta świeżymi jeszcze deskami jaśniała jak biała latarnia na szczycie - dziś słońce i deszcz zrobiły jednak swoje i upodobniły drewno do otaczającego je ciemnego lasu.
Z góry rozciąga się fantastyczna panorama na całą okolicę: Góry Opawskie, Kotlinę Kłodzką i właściwie całe Województwo Opolskie z jeziorem Paczkowskim, Otmuchowskim i Nyskim na czele. Niesamowite, że ten szczyt jest ledwo 50 km od mojego obecnego domu! Entuzjazm jednak gasi przypomnienie sobie trudu zdobycia szczytu. No ale cóż, góry już tak mają, że są wymagającymi przeciwnikami, a ja póki co mierzyłem się z nimi głównie za pomocą butów, nie roweru. Może najwyższy czas to zmienić? Znów wyrywają mnie z rozmyślań, bo ekipa zwołuje się na pamiątkowe foto. Jeszcze kilka łyków z bidonu zaczyna się najprzyjemniejsza część wycieczki, czyli zjazd w dół.
Z lekką obawą ruszam pilnując, by na nierównościach nie zepsuć widelca, który okazał się mieć dość luźne podejście do świata po serwisie - ktoś to najzwyczajniej w świecie spartolił? Nie ważne, kolejna usterka do naprawienia po powrocie. Do tego regulacja siodełka, brzęczący hamulec... lista z każdym kilometrem zdawała się wydłużać. Jakby tego mało w pewnym momencie z kierownicy spadł mi telefon. Odnalazł się jednak po parunastu minutach i wylądował już tam, gdzie powinien od razu - w kieszeni zamykanej na zamek. Na szczęście nic mu się nie stało. 
Jedziemy dalej, słońce świeci a pagórki zdają się być coraz wyższe i bardziej strome, niż gdy jechaliśmy w drugą stronę. Zmęczenie coraz bardziej daje się we znaki a mnie kolejny raz powoli zaczyna brakować powietrza. Gdy na liczniku wybija już ponad osiemdziesiąt kilometrów, nasza ekipa postanawia się rozdzielić. Ci, którym dzieci w domu nie płaczą, rozsiadają się pod parasolami w ogródku jednego z lokali. Ja natomiast jako jeden z dwóch nieco bardziej śpieszących się ruszam dalej. Słońce zdaje się wysysać ze mnie resztki entuzjazmu i jeszcze bardziej zmniejszać wydolność mojego układu oddechowego. Mała przerwa w cieniu i jedziemy dalej po rozgrzanym asfalcie. Jak na złość przed nami właściwie brak osłoniętych fragmentów. Cień przychodzi dopiero na granicy Czesko-Polskiej. Wraz z ostatnim, bardzo zdradzieckim podjazdem. Na szczycie jednak można powiedzieć, że jestem już w domu - można beztrosko się rozpędzić, pożegnać towarzysza i dotrzeć do domu zgodnie z planem, z bezpiecznym zapasem czasu. Zsiadam z roweru marząc o prysznicu i... z ogromną satysfakcją, że mimo wszystko dałem radę. Pierwsza setka w tym roku. Szaleństwo.

Przejechane: 103,17 km
Czas jazdy: 5 h 29 min 36 s
Prędkość max: 57,6 km / h
Mijane pociągi: 1 szynobus
Zużyte płyny: 2,5 L

3 komentarze :

  1. Podziwiam. Z moją aktualną kondycją mogę co najwyżej zrobić 50km po płaskim lub 80km z górki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Należy zauważyć, że setka w górach nie równa jest setce w mieście czy we wsi. Masz tam iście zacne widoki, które jak sam wyzuwałeś, mają swoją ceną. Życzę zatem kolejnego rwania kilosów z asfaltoof i szutrooff w atmosferze bezawaryjnej.

    PS.
    Jaką długość ma rura sterowa Twojego nowego Rock'a? Bo tak patrząc na ilość podkładek to wydaje mi się, że 8 metrów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniałe zdjęcia! Oj nie wiem czy dałbym radę zrobić na rowerze chociażby połowę dystansu :)

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)