Ostatnie miesiące nie obfitowały zanadto w premiery nowych, interesujących mnie płyt. W końcu jednak na horyzoncie pojawił się nowy krążek genialnych, polskich muzyków tworzących zespół Mikromusic. Tym razem wzięli jednak na warsztat utwory ze swoich poprzednich albumów i postanowili je zagrać zupełnie inaczej - niezwykle intymnie, akustycznie, z wykorzystaniem niepowtarzalnych, nieraz ręcznie robionych instrumentów oraz w bardzo nietypowych jak na nagrywanie płyt miejsc.
Lista utworów:
1. Synu
2. Tak tęsknie
3. Leć, uciekaj
4. Na krzywy ryj
5. Syrena
6. Tak mi się nie chce
7. Piękny chłop
8. Koniec zimy
9. Krystyno
10. Kołysanka Pani Broni
11. Zakopolo
12. Niemiłość
Dziś niestety nie dane mi będzie opisanie walorów estetycznych okładki, ponieważ płytę poznaję póki co dzięki serwisowi streamingowemu. Widziałem jednak dyskusję, że płyta będzie próbą maksymalnej eliminacji plastiku wpisując się w aktualne trendy ograniczania produkcji niepotrzebnych śmieci. Niestety na półkach sklepowych płyty póki co muszą być opakowane w folię, ale te zakupione bezpośrednio u zespołu będą bez tego mankamentu. Osobiście popieram taki pomysł, choć bardzo lubię normalne, plastikowe pudełka. Denerwuje mnie jednak folia, która z jednej strony zapewnia płycie bezpieczne dotarcie w moje ręce, kosztem jednak nerwów przy rozpakowywaniu jej i generowaniem niepotrzebnego śmiecia właśnie.
Przejdźmy jednak do sedna, czyli muzyki. Kilka utworów znałem już wcześniej, bowiem zespół od początku nie krył się ze swoim nietuzinkowym projektem. Opatrzone obrazem dźwięki, z których zrodził się ostatecznie cały album to zaproszenie dla fanów do bardzo osobistego świata, w którym muzyka jest czymś bardzo ważnym i naturalnym wręcz. Kolejne utwory rozbrzmiewają chociażby między innymi na werandzie i w zagajniku co dało bardzo zaskakująco dobry efekt. Dźwięk nie znika bez echa, nie jest idealny, skrojony cyfrowo do idealnego brzmienia. Dzięki temu zabiegu kolejne dźwięki są niewiarygodnie ekspresyjne, miękkie, ciepłe i pełne emocji jakie niosą kolejne utwory. Przypomina mi to spotkania ze znajomymi, gdy wyciągaliśmy gitary i inne instrumenty by zwyczajnie grać, śpiewać, cieszyć się muzyką. Nie spotkałem się dotychczas z takim pomysłem na płytę, nie licząc jakiś albumów live, które jednak zawsze były nagraniami koncertowymi. A trudna to sztuka śpiewać bez publiczności, ale jednak na żywo, bez cięcia, dogrywania instrumentów, poprawek. Tu, mam wrażenie, oprócz delikatnych korekt w studio, co jest naturalnym procesem, zespołowi udało się uniknąć zbędnego miksowania. Otrzymujemy płytę, którą będzie można odkrywać całymi latami i słuchając jej na wyższej klasy sprzęcie zapewne nie raz zachwycić się niesłyszanym wcześniej smaczkiem. A skoro jesteśmy przy osobliwościach, warto jeszcze raz wspomnieć o instrumentach, zwłaszcza tych, które wyszły spod ręki Dawida Korbaczyńskiego. Bez nich nie udałoby się osiągnąć takiego brzmienia, które tylko podkreśla jak bardzo chałupnicza, ale nie amatorska i tandetna jest ta płyta. Wręcz przeciwnie - każdy dźwięk jest nie tylko przemyślany, ale i przepełniony ładunkiem emocji.
Co mogę polecić z tej pachnącej ziołami, tatarakiem i świerkową żywicą płyty? Ja pokochałem Na krzywy ryj. Bo nie prosząc mam, dostałem zaproszenie by poczuć się częścią muzycznej rodziny, choć, póki co, nie mieliśmy przyjemności poznać się jeszcze osobiście - choć okazja była.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)