Moje życie koncertowe jest ostatnio ubogie. Nie znaczy to jednak, że zupełnie zrezygnowałem z udziału w interesujących mnie zmaganiach artystów z publicznością. Gdy Żona wypatrzyła występ Piotra Bukartyka w Nysie po prostu musieliśmy się tam wybrać. I wszystko miało być pięknie, szybko jednak okazało się, że dezinformacja prowadzona przez organizatorów okazała się na tyle skuteczna, że na miejsce przybyliśmy dwie godziny przed koncertem. Skończyło się jednak na kawie i gofrach w oczekiwaniu na właściwą już porę koncertu. Na scenę wkroczył konferansjer, dość skromna publika ucichła, by zachwalę zgodnie brawami przywitać na scenie artystę.
Mój utalentowany przyjaciel i wielki fan twórczości Piotra uprzedził mnie, że ostatnio koncerty stały się nader upolitycznione. Pomyślałem, że to nie dziwota, bowiem Bukartyk co piątek na falach Radiowej Trójki dokopuje tym i owym poprzez swoją słowotwórczość okraszoną dźwiękami gitar. Gdy jednak jednej stronie zaczyna obrywać się znacznie bardziej w poczet faworyzowania drugiej, ja czuję się zażenowany. Uważam, że o polityce, zwłaszcza w naszym kraju, strach już rozmawiać nawet z przyjaciółmi przy piwie, co zresztą solidarnie uskuteczniamy. Dziś na szczęście obyło się bez agitacji a muzyk ograniczył się do sugestywnej, acz inteligentnej zachęty do udziału w nadchodzących wyborach i oddaniu swojego głosu - niekoniecznie na jedną z partii. Było to już w drugim zdaniu, na szczęście powtórzyło się później już tylko ze dwa razy w kontekście kolejnych zapowiedzi nawiązując do samej treści utworów.
Wracając jednak do muzyki nie sposób zauważyć, że Bukartyk przywiózł do Nysy zespół co najmniej mocno rezerwowy. Ze znanych mi twarzy na scenie był tylko Marek Błaszczyk grający na instrumentach klawiszowych. Mimo to z każdą kolejną piosenką ekipa czuła się coraz pewniej i swobodniej, dzięki czemu dobiegające nas dźwięki rozbrzmiały bardziej ekspresyjnie i naturalnie. Tło jednak nie przeszkadzało Piotrowi Bukartykowi, który nie omieszkał zresztą wstawić żarciku, że stroi gitarę jedynie dlatego, że zespołowi przeszkadza i on sam zupełnie nie słyszy różnicy. Utwory stanowiły kroplę w morzu twórczości autora, jednak mogły zostać potraktowane za optymalną esencję dla festynowego słuchacza darmowych koncertów plenerowych. Nie zabrakło Małgochy ale i Wieje leje z ostatniej płyty studyjnej. Każdy więc mógł znaleźć nie tylko pasujący mu klimat, ale także i tekst. Bo, przyznam szczerze, że głosu wybitnego Piotr nie ma, jednak mistrzowsko dobiera słowa i doskonale odnajduje się w tej kombinacji na scenie. Kolejne utwory to nie tylko niezwykle trafne obserwacje życia ludzkiego, jego tragedii i zmagań z warstwą uczuciową zwłaszcza, ale także lingwistyczny majstersztyk.
To popołudnie było dobrą okazją do odświeżenia sobie Bukartyka w wersji na żywo. I mimo obaw, jakie zwykle towarzyszą koncertom plenerowym, bawiłem się znakomicie. Szkoda tylko, że czas gonił i nie można było starym zwyczajem podejść do artysty i zamienić kilka słów. Cóż - zostawmy to sobie na inną okazję.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)