Wyjątkowe czasy rodzą wyjątkowych ludzi, którzy potrafią im sprostać. Z pewnością tak było z postacią kard. Stefana Wyszyńskiego, którego sylwetkę przybliżył dziś spektakl wyjątkowo cenionego przeze mnie Teatru A. Życie bohatera od początku nie było łatwe. Każde jednak doświadczenie, które go spotkało, zdawało się umacniać go i budować jego silną osobowość, która zaowocowała w najtrudniejszym dla niego czasie.
Przenieśmy się jednak na scenę, którą stała się dziś surowa scenografia lurdzkiej groty u podnóża klasztornego budynku, w którym niegdyś uwięziony był właśnie Wyszyński. Aktorzy, po krótkim nawiązaniu do pierwszych Ślubów Jasnogórskich złożonych przez króla Jana Kazimierza, zabierają nas od razu na początek najbardziej przerażających wydarzeń, które pokazują jak niezłomny miał się okazać nasz bohater. 8 maja 1953 na Konferencji Episkopatu Polski w Krakowie uchwalono z inicjatywy Wyszyńskiego treść listu do rządu, który przeszedł do historii pod nazwą Non possumus. Był to wyraźny sprzeciw wobec łamania przez rząd zawartych wcześniej porozumień. Nie trzeba było długo czekać na reakcję aparatu komunistycznej władzy. 25 września bardzo późnym wieczorem do Domu Arcybiskupów Warszawskich zapukali esbecy, którzy bez przedstawienia jakiegokolwiek nakazu zatrzymali Prymasa, który zabrał ze sobą dosłownie tylko różaniec i brewiarz. Już ta pierwsza scena wyrywa człowieka z przysłowiowych kapci, a dalej jest jeszcze mocniej.
Przenosimy się symbolicznie do miejsca internowania, gdzie Wyszyński przetrzymywany był z siostrą zakonną Marią Leonią Graczyk i księdzem Stanisławem Skorodeckim. Powoli rysowany jest przed nami sposób traktowania Prymasa, który wciąż domaga się przedstawienia mu jakiegokolwiek zarzutu a z drugiej strony wykazującego się niezwykłą cierpliwością i pokorą wobec oprawców. Podkreślone zostały także priorytety w życiu uwięzionego, który natychmiast zaplanował cały dzień tak, aby nie tracić z niego ani chwili. Mimo poważnego charakteru spektaklu nie brak w nim małych anegdotek, które choć na chwilę wnoszą promienie słońca w ponurą rzeczywistość. Znakomicie oddana jest tutaj pedantyczna osobowość siostry Marii, która z ogromnym uporem sprząta i wciąż na nowo układa każdy element ascetycznego wystroju choćby kaplicy, a zwieńczeniem jej sukcesu jest... odnalezienie jedynego w całym ogrodzie kwiatu.
Najbardziej niesamowita jest jednak puenta całego spektaklu, którą niezwykle barwnie przedstawiają aktorzy za pomocą okna, przez które spogląda pierwszy raz z pogodnym uśmiechem Wyszyński. Mowa oczywiście o Jasnogórskich Ślubach Narodu Polskiego, których idea odnowienia zrodziła się tu, w Prudniku. Najlepiej jednak niech odda to już sam Prymas, który już po uwolnieniu w Zakopanem powiedział: Czytając „Potop” Sienkiewicza, uświadomiłem sobie właśnie w Prudniku, że trzeba pomyśleć o tej wielkiej dacie. Byłem przecież więziony tak blisko miejsca, gdzie król Jan Kazimierz i prymas Leszczyński radzili, jak ratować Polskę z odmętów. Pojechali obydwaj na południowy wschód, do Lwowa: drogę torowali im górale, jak to pięknie opisuje Henryk Sienkiewicz. Gdy z kolei i mnie przewieziono tym samym niemal szlakiem, z Prudnika na południowy wschód, do czwartego miejsca mego odosobnienia, w góry, jechałem z myślą: musi powstać akt Ślubowań odnowionych!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)