W deszczowe popołudnie wprost z pracy wybierałem się do Katowic bez większego entuzjazmu. Sam, bo towarzyszkę zajęły sprawy ważniejsze; pełen obaw wobec tak zwanych "dzikich tłumów", które zwykle towarzyszą koncertom z dopiskiem "wstęp wolny". Pojawiłem się więc w salonie znaczni wcześniej i ku mojemu zaskoczeniu pan Grzegorz Turnau już siedział przy pianinie. Oczywiście, to tylko próba nagłośnienia, można było jednak posłuchać, pooglądać i przede wszystkim zaznajomić się z warunkami, w jakich przyjdzie nam za chwilę słuchać koncertu i zająć dobre miejsce, bo te najlepsze tradycyjnie zostały zarezerwowane dla gości.
Po krótkim wstępie, który wyjaśnił skąd właściwie koncert i cała akcja "Pianino w każdym domu" wygłoszonym przez przedstawiciela firmy Yamaha, który zapomniał się przedstawić, na "scenie" pojawiła się gwiazda wieczoru - Grzegorz Turnau. Usiadł i zaczął od "Czułości" z ostatniego złotego krążka w swoim dorobku - "Fabryka Klamek", z którego delikatności sprawnie przeszedł do żywiołowego "11:11".
Pan Grzegorz postawił na kameralny klimat, zaprosił część stojącego tłumu, by poczuć się swobodnie i usiąść gdziekolwiek, po czym zaczął snuć jedną długą i wspaniałą opowieść o nim samym i przygodzie z pianinem przeplatając to kolejnymi utworami - pięknymi i refleksyjnymi, a czasem prześmiewczymi. Muzyczną autobiografię uzupełniał o utwory, które go w życiu spotkały za sprawą różnych kobiet i wpłynęły na jego twórczość, tak więc wplótł w swoją opowieść wpierw "Imagine" John'a Lennon'a, później był między innymi Jeremi Przybora z humorystycznym "Moja dziewuszka nie ma serduszka", Billy Joel - "She's always a woman to me" i oczywiście obowiązkowa "Historia pewnej podróży" Marka Grechuty. A ja w całym zasłuchaniu zapomniałem robić zdjęcia, zapomniałem w ogóle, że w ręku mam aparat i siedzę w przepełnionym salonie muzycznym w hałaśliwym centrum Katowic. Myśli były chyba bliższe kameralnej knajpce, jednej z opowiadań Pana Grzegorza. Brakowało tylko stolika ze świecą i wina...
Pan Grzegorz postawił na kameralny klimat, zaprosił część stojącego tłumu, by poczuć się swobodnie i usiąść gdziekolwiek, po czym zaczął snuć jedną długą i wspaniałą opowieść o nim samym i przygodzie z pianinem przeplatając to kolejnymi utworami - pięknymi i refleksyjnymi, a czasem prześmiewczymi. Muzyczną autobiografię uzupełniał o utwory, które go w życiu spotkały za sprawą różnych kobiet i wpłynęły na jego twórczość, tak więc wplótł w swoją opowieść wpierw "Imagine" John'a Lennon'a, później był między innymi Jeremi Przybora z humorystycznym "Moja dziewuszka nie ma serduszka", Billy Joel - "She's always a woman to me" i oczywiście obowiązkowa "Historia pewnej podróży" Marka Grechuty. A ja w całym zasłuchaniu zapomniałem robić zdjęcia, zapomniałem w ogóle, że w ręku mam aparat i siedzę w przepełnionym salonie muzycznym w hałaśliwym centrum Katowic. Myśli były chyba bliższe kameralnej knajpce, jednej z opowiadań Pana Grzegorza. Brakowało tylko stolika ze świecą i wina...
Wróćmy jednak na ziemię i do sedna sprawy, czyli samej akcji "Pianino w każdym domu", za którą stoi Yamaha. Tu powinny się pojawić słowa uznania, bo zarówno pomysł jest bardzo szczytny, jak i wybrany ambasador jest bodaj najlepszym możliwym i nawiązują nawet do historii Polski i polaków - niegdyś przecież każdy szanujący się obywatel dążył do tego, by mieć w swoim domu pianino i bardzo wiele z tych instrumentów stoi po dziś dzień w domach, dziedziczonych z pokolenia na pokolenie. Nawet jako grafik muszę przyznać, że plakaty i kartonowy Grzegorz Turnau są wykonane bardzo gustownie i poprawnie (no może poza nadmiarem teksu drobnym druczkiem, ale z tym każdy sobie poradzi, bo z salonu raczej nikt nie wyrzuca za czytanie plakatów). Nie w tym jednak rzecz.
Mnie osobiście brakuje w całym tym przedsięwzięciu rozgłosu poza kręgiem strony www firmy i Pana Turnaua, akcji towarzyszących, jakiegoś gadgetu, czegokolwiek nad poukładane przy wyjściu ulotki, po które mało kto sięgał. Brakuje zamknięcia całego przedsięwzięcia czymś, co sprawiłoby, że ludzie będą pamiętali nie tylko znakomity koncert Grzegorza Turnaua, ale i najważniejszy przecież w tej akcji fakt, że zagrał na instrumencie firmy Yamaha i że ja, przeciętny Kowalski, też mógłbym mieć ten instrument w domu, ba - nawet nauczyć się na nim grać, choćby kolędę "od święta".
Mnie osobiście brakuje w całym tym przedsięwzięciu rozgłosu poza kręgiem strony www firmy i Pana Turnaua, akcji towarzyszących, jakiegoś gadgetu, czegokolwiek nad poukładane przy wyjściu ulotki, po które mało kto sięgał. Brakuje zamknięcia całego przedsięwzięcia czymś, co sprawiłoby, że ludzie będą pamiętali nie tylko znakomity koncert Grzegorza Turnaua, ale i najważniejszy przecież w tej akcji fakt, że zagrał na instrumencie firmy Yamaha i że ja, przeciętny Kowalski, też mógłbym mieć ten instrument w domu, ba - nawet nauczyć się na nim grać, choćby kolędę "od święta".
Przykładem nie będzie działalność firmy Yamaha za granicami naszego kraju: odwiedzam ostatnio profil zdobywającej coraz większą popularność grupie The Piano Guys i już w pierwszym z ich filmików, na jaki trafiłem w youtube, najwyżej oceniany komentarz brzmiał: Dear Yamaha... we need a new piano. Zabawne nawiązanie do filmiku - pięciu gości gra na jednym fortepianie w dość niecodzienny sposób i oczywiście widać nad klawiaturą charakterystyczny znaczek - i do marki. To pokazuje jak silnie zakorzeniona jest w świadomości odbiorców - Yamaha = dobre instrumenty, bo gra na nich każdy - początkujący i profesjonalista. A jeśli Ty jesteś równie dobry, najpewniej firma to dostrzeże i pewnego ranka może zaskoczyć Cię kurier proszący o podpisanie odbioru niespodziewanej, dużej przesyłki.
Ciekawi mnie zatem jaki cel postawił sobie sam oddział Yamaha w Polsce. Sprzedać więcej instrumentów? Czy wykreować wizerunek swojej marki? A może jedno i drugie? Podsumowując już na koniec muszę przytoczyć to popularne w naszej mentalności zdanie: pomysł świetny, wykonanie... jak zawsze. A ja mam już dość tej bylejakości we wszystkim, poza poziomem artystycznym koncertu.
Ciekawi mnie zatem jaki cel postawił sobie sam oddział Yamaha w Polsce. Sprzedać więcej instrumentów? Czy wykreować wizerunek swojej marki? A może jedno i drugie? Podsumowując już na koniec muszę przytoczyć to popularne w naszej mentalności zdanie: pomysł świetny, wykonanie... jak zawsze. A ja mam już dość tej bylejakości we wszystkim, poza poziomem artystycznym koncertu.
Pozdrawiamy - Pianista i ja...
Kolejna podróż w krainę pięknej muzyki... I szarość za oknem wydaje się już mniej przytłaczająca.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Julita :)