środa, 31 grudnia 2014

Rozliczenie

Wszystkie próby podsumowania kończącego się roku od tygodnia kończą się fiaskiem. Przecież podsumowanie nie może być z wyraźną tendencją spadkową, a taki niestety był miniony rok pod niemal każdym względem. Mało kilometrów przejechanych rowerem, mało koncertów i w ogóle jakichkolwiek wydarzeń wartych opisania, przez co mało też wpisów. Jest jednak taki aspekt, pod którym rok nie był stracony - muzyka. Odkryłem kilka niezłych zespołów, na rynek weszło też kilka ciekawych wydawnictw, dlatego na tym się skupię w ostatnich godzinach roku 2014. Oto moje trzy kategorie i po trzech wykonawców/zespołów


Nowości dla mnie, czyli wykonawcy, których niedawno odkryłem żałując, że dopiero teraz:

Nie wiem dlaczego dopiero niedawno odkryłem tą płytę, a przyprowadził mnie do niej pierwszy utwór - Cichy zapada zmrok. Bardzo ciepła brzmieniowo płyta, idealna by czytać przy niej dobrą książkę, albo pić herbatę - a najlepiej jedno i drugie.
Photo by sjursjur - mat. prasowe Casiokids
Casiokids podrzucił mi sąsiad i ku jego zaskoczeniu bardzo wpadło mi w ucho. Skandynawskie brzmienie i nie do końca poważne podejście do muzyki w brzmieniach rodem z lat '80, co zdradza już sama nazwa zespołu. Odrobinę to psychodeliczne, ale bardzo żywe, rytmiczne - na wieczór sylwestrowy jednak znalazł.
I coś z rodzimego podwórka - Hey, jak i sama Nosowska. Coś mi zawsze kołatało w głowie z ich twórczości, jednak tak naprawdę zaciekawiłem się przed koncertem w Gliwicach. I tak na długo zostało, zakochałem się w tekstach i całym kunszcie wokalnym Katarzyny Nosowskiej, oraz muzycznych wygibasach całego zespołu. Jeśli ktoś jeszcze się do nich nie przekonał, najwyższa pora.
Zawsze mi towarzyszyli, w tym roku jednak szczególnie:

Ayreon, czyli projekt zdolnego holendra Arjen Anthony Lucassen'a. Wciąż tworzy, wciąż wydaje, w dodatku pod różnymi szyldami, a niedawno wydał nawet solowy album. Słucham niezmiennie z zaciekawieniem odkrywając ciągle coś nowego w morzu brzmienia symfonicznego metalu. 

Łona i Webber, czyli mój wyjątek od "nie słucham hip hopu", bo w końcu każda porządna reguła musi wyjątki posiadać. Chłopaki po prostu rozwalają system swoimi tekstami, brzmieniem, formą i jeszcze wszystkimi wydawniczymi niespodziankami, jak choćby kieliszek do płyty (lub płyta do kieliszka), a w tym roku wydając najprawdziwszą grającą pocztówkę, jaką wielu z nas pamięta z dzieciństwa, gdy gramofonowa igła odtwarzała ukryta zawartość cienkiej winylowej pamiątki z wakacji.

No i nie mogło zabraknąć Grzegorza Turnaua, którego miałem w tym roku też wielką przyjemność znów posłuchać na żywo. Jego teksty chyba nigdy mi się nie znudzą, a sinosuidalnie wciąż wracają uderzając czymś nowym.

Nowości Płytowe:

Robert Kasprzycki - przedstawiać czytelnikom mojego bloga nie trzeba. Na płytę czekałem długo, choć skłamałbym mówiąc, że od ostatniej w 2006 roku, lub książko-płyty wydanej rok później. Niewiarygodnie inne brzmienie uwarunkowane roszadami w składzie zespołu wyszły moim zdaniem na duży plus. I oczywiście dobre, dojrzałe teksty na najwyższym poziomie.

A tego pana poznałem dzięki Robertowi Kasprzyckiemu właśnie, kiedy na koncercie, legendarnej Woli Duchackiej, zagrał cover Damiena. I zasłuchałem się w tych zimnych, irlandzkich brzmieniach. Bardzo smutne utwory dopełniła w tym roku nowa płyta, również długo wyczekiwana nowa. Obłęd.

Prawdę mówiąc płytę wydali w zeszłym roku, jednak zasługują, by się znaleźć tutaj, a nie gdzieś indziej. Odkrycie grudnia. Pozytywne brzmienie, 100% elektronicznego brzmienia i urocza wokalistka z równie słodkim głosem. Żyć, i słuchać, nie umierać.

A co Wy byście dopisali do tej listy?

2 komentarze :

  1. Rzeczywiście to był chudy rok. U mnie też. Gdyby nie zdobycie najnowszej żony, pewnie spokojnie mógłbym go wymazać z osi czasu. Cieszę się jednak, że zahaczyłeś o temat muzyczny, bo to zawsze jest jakaś alternatywa, jak już nie ma o czym pisać, a zwłaszcza w raporcie rocznym.

    Mój gust muzyczny jest uniwersalny, co zamiast pomagać mi w rozmowach, częściej przeszkadza. Trudno bowiem zrozumieć człowieka, który słucha wszystkiego od ambientu po metal. A po drodze są takie gatunkowe perełki jak: nu disco, experimental czy IDM. Mój problem jest taki, że gdy często wymieniam sprzyjających mi wykonawców, moi rozmówcy już po piątym zmieniają temat rozmowy: „No że Dudka nie wzięli…”. I tak w kółko, jak tylko trafię na jakiś fajny zbiór dźwięków, okazuje się że tylko ja i wykonawca wiemy o ich istnieniu. Często zatem, żeby nie prowokować zbytniej różnicy muzycznych poglądów, skłaniam się do zejścia na bardziej neutralny poziom i zgadzam się z tymi, co twierdzą, że na RMF-ie lecą najlepsze hity roku. Lecą… w kółko te same.

    Skoro jednak jest takie miejsce, w którym można sobie pozwolić na indywidualny, nieskomercjalizowany tak muzycznego myślenia, to do Twojej listy dopiszę i swoje premiery z ubiegłego roku. Zacznę od dwóch albumów, które lubię słuchać w całości, bo jest w nich coś takiego, że jak się wyrwie jeden utwór, to ma on jałowe brzmienie, ale jak się wysłucha go w kolejce wszystkich utworów, czuć, że jest on pewną częścią nierozłączną, pewnym fragmentem opowieści, jaką jest całą ścieżka dźwiękowa zapisana na krążku.
    Te albumy to: Passenger 10 – The True Story About Sadness oraz Schiller – Symphonia.

    Poza nimi mam jeszcze kilka kawałków wyrwanych (bez straty dla całości albumu) z różnych wydawnictw, których wieloznaczność gatunkowa rozpięta jest od drum’n’bassu po głębokie dźwięki afrykańskie. Kolejność na liście przypadkowa, typ zapisu: wykonawca – utwór / album:

    Fear Is The Liar - Inverted Coffins / Darkness Awaits
    Guy Berger & Puff Daddy - My Heart / 11 11;
    Of Norway - Spirit Lights / Acceretion;
    Technimatic - Night Vision / Desire Paths;
    Philippe Kayterine - Sexy Cool / Magnum;
    Congi & Geode - Flow One / Tidal Fragments LP;
    Artur Rojek - Kot i Pelikan / Składam się z ciągłych powtórzeń;
    Calibre - The Wash / Shelflife 3;
    Efdemin - Some Kind Of Up And Down Yes / Decay;
    Recondite - Leafs / Comming Home by Sven Vath;
    Clap! Clap! - The Rainstick Fable / Tayi Bebba;
    Throwing Snow - Linguis / Mosaic;
    Anon - How I Love / Liquid In My Heart.

    Nijako dzięki Tobie zacząłem również interesować się muzyką zza południowej granicy. Piszę o oczywiście o Jarku Nohavicy. Do tej pory myślałem, że „Tak me…” to jego jedyna płyta, aż nie zajrzałem do czeskich interentów, a tam okazało się, że płodził już wcześniej. I tak nie obce mi stały się pieśni z płyty „Babylon”, choć okładka sugerowałaby, że możemy tu mieć do czynienia ze srogim brzmieniem prosto z Hadesu. Równie ciekawa okazała się najnowsza premiera koncertowa własnie z 2014 roku.

    I tak minął mój muzyczny rok.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miły rozrzut w muzycznym guście Danielu. Sporo też z wymienionych tytułów jest dla mnie tajemnicą, dlatego zabiorę się powoli za odkrywanie tego, co wymieniłeś.
      Myślę, że taka szeroka wiedza z różnych gatunków muzyki i w ogóle szeroka wiedza może zabijać rozmowę, ale i ożywiać - wszystko zależy od rozmówców. Niestety, coraz częściej młodsi od nas okazują się wielkimi ignorantami, którzy niechętnie wychylają nosa poza swoje utarte schematy i gusta. Cóż zrobić, takie oto pokolenie konsumpcjonizmy tworzy internet i TV - wszystko dostępne od zaraz, po jednym kliknięciu w reklamę, nie trzeba się więc silić na płynięcie pod prąd, szukanie czegoś nowego i jakiekolwiek kombinowanie. Dobrze, że nam się jeszcze chce - my przynajmniej nie zginiemy!

      Usuń

Śmiało, zostaw komentarz :)