Polacy mają w sobie jakąś przykrą manię do reklamowania wszystkich swoich NAJ. Musimy mieć najnowocześniejszy stadion (czy tam basen), najszybsze pociągi (które nie mają gdzie jeździć pełną prędkością), najwyższą wieżę (ta akurat się zawaliła) i całą masę innych megalomanii. Samo moje rodzinne Zabrze ma na swoim koncie najdłuższą ulicę w Europie, swego czasu największą halę, najgłębiej położony pub i wiele innych. Jakby już sam fakt posiadania czegoś unikatowego nie wystarczył. Podobnie było i dziś, gdy odwiedziliśmy całą rodziną Świdnicę. Znajduje się tu Kościół Pokoju. Nas jednak już od progu zaatakowano nie tą piękną nazwą, a hasłem, że jest to największy drewniany kościół. I hasło to jak mantra powtarzane było jeszcze setki razy jakby to miejsce kultu religijnego nie powstało w innym celu, jak tylko do bycia naj.
Od narzekania przejdźmy jednak płynnie do historii tego wyjątkowego pod wieloma względami budynku, który tylko cudem dotrwał do dziś. Świdnicki kościół jest jednym z zaledwie trzech, na jakie zgodził się zezwolił cesarz Ferdynand III w dziedzicznych księstwach Habsburgów na Śląsku. Ewangelicy bowiem mówiąc kolokwialnie nie mieli lekko: wszystkie wybudowane wcześniej obiekty przejęte zostały przez katolików - oczywiście w świetle prawa, czyli za przyzwoleniem ówczesnej władzy. Aby jednak, o ironio, zachować pokój wspomniany cesarz pozwolił na budowę trzech nowych świątyń. By jednak zbyt łatwo nie było oraz żeby budowle nie przetrwały zbyt długo, wymyślono szereg zakazów: kościół musiał być oddalony od murów miasta o odległość strzału armatniego - to akurat w niespokojnych czasach wydawało się jeszcze logicznie uzasadnione. Idąc jednak dalej nie trudno było się jednak domyśleć jaka intencja przyświecała kolejnym obwarowaniom: obiekt nie mógł posiadać dzwonnicy, szkółki przyparafialnej, nie mógł w ogóle w ówczesnym rozumieniu przypominać kościoła a wybudowany mógł być jedynie z nietrwałych materiałów: drewna, słomy, piasku i gliny. Całość zamykał rygor ukończenia budowy w ciągu roku od wbicia przysłowiowej pierwszej łopaty.
Ferdynand III zapewne śmiał się jeszcze długo ze swojego iście podłego planu, dziś jednak przecierałby oczy ze zdumienia, bowiem kościół w Świdnicy stoi i mieni się blaskiem. Podobnie wybudowana nieco wcześniej świątynia w Jaworze (1654-1655). Mniej szczęścia miała jedynie świątynia w Głogowie, która powstałą w 1652 roku i już dwa lata wcześniej runęła. Kościół odbudowano, jednak pożar w 1758 roku strawił go doszczętnie i bezpowrotnie. Świdnicki obiekt rozpoczęto budować 23 sierpnia 1656 roku. Autorem projektu był Albrecht von Saebisch, wrocławski mistrz budowlany zaś za samą budowę odpowiadał świdnicki cieśla Andreas Kaemper. Pierwsze nabożeństwo odprawiono już 24 czerwca 1657 roku, czyli zgodnie z restrykcją niespełna rok po rozpoczęciu budowy. Pół wieku później, bo w 1708 roku pod naciskiem króla szwedzkiego obok kościoła wybudowano dzwonnicę i szkołę ewangelicką, które tak jak świątynia zachowały się do dziś.
Skoro przybliżyliśmy sobie pokrótce historię, pora na garść faktów: z architektonicznego punktu widzenia cytując ciocię Wikipedię, Kościół Pokoju w Świdnicy został wzniesiony w systemie szachulcowym jako budowla centralna, wybudowana na planie krzyża greckiego, mierząca 44 m długości i 30,5 m szerokości. Ta z zewnątrz niepozorna budowla zupełnie nie zdradza tego, co kryje się w środku. Niesamowicie bogato zdobione wnętrze skrywa aż 4 piętra empor, czy balkonów. To wnętrze mogło pomieścić nawet 7,5 tysiąca wiernych, w tym aż 3 tysiące na miejscach siedzących. To jednak nic dziwnego, skoro w okolicy znajdowały się tylko trzy świątynie tego wyznania - postarano się, by jak największa liczba Ewangelików mogła wziąć udział w liturgiach.
Będąc w środku warto zwrócić uwagę na kilka rzeczy. Przede wszystkim ołtarz główny, dzieło Gotfrieda Augusta Hoffmanna. Został on zamówiony z okazji stulecia kościoła i, podobnie jak budowa kościoła, został ukończony w zaledwie rok. Równie cennym obiektem jest utrzymana w stylu barokowym ambona, którą również wyszła spod rąk Augusta Hoffmanna i jest nieco starsza od ołtarza - pochodzi z roku 1729. Nie sposób też przejść obojętnie wobec faktu, że właściwie każdy wolny skrawek przestrzeni zajmują malowidła i teksty zaczerpnięte wprost z Biblii, która jest fundamentem wiary Ewangelików. Same empory zdobi aż 78 cytatów. Nie sposób zaś zliczyć aniołów, które swoimi skrzydłami dosłownie oplatają całe wnętrze niejako czuwając i potęgując kontemplacyjną zadumę.
Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o instrumencie, który nieodzownie kojarzy się z każdym kościołem - organach. Tutaj zachowały się prawdziwe, barokowe organy z prospektem datowanym na 1666-1669 rok. Zostały zbudowane przez firmę Gottfrieda Klose z Brzegu. Niestety były też wielokrotnie przerabiane a jedną z ostatnich wielkich modernizacji dokonała firma Schlag&Söhne ze Świdnicy, która w 1912 roku całkowicie przebudowała instrument wprowadzając trakturę pneumatyczną. Niestety nie udało mi się zobaczyć instrumentu z bliska, mogłem jednak usłyszeć jego możliwości. Zresztą bardzo często odbywają się tu koncerty, także specjalne pokazy dla co możniejszych turystów, polecam więc odrobinę wysiłku, by trafić tutaj właśnie na koncert. Bo czy może być wspanialsze miejsce na posłuchanie kantat mistrza Bacha niż wnętrza pamiętające czasy jego twórczości?
Tak więc kończymy dzisiejszą szybką wizytę we wspaniałym miejscu, które z uporem maniaka promowane jest przez ten znudzony już przedrostek naj. A szkoda, bo mnie to miejsce nadal nie będzie kojarzyć się z największą drewnianą budowlą. Wolę raczej określenia: perła architektury drewnianej, przepiękna barokowa świątynia, przykład prawdziwego kunsztu malarskiego z niezliczoną liczbą aniołów, które zdobią niemal każdą możliwą przestrzeń i oczywiście zwalajace z nóg swoim brzmieniem barokowe organy, które rozbrzmiewają utworami mistrzów tamtych czasów z Bachem na czele ożywiając co rusz to wspaniałe wnętrze. I temu chylę czoła, zwłaszcza, że obyłem się bez ani jednego naj.
Od narzekania przejdźmy jednak płynnie do historii tego wyjątkowego pod wieloma względami budynku, który tylko cudem dotrwał do dziś. Świdnicki kościół jest jednym z zaledwie trzech, na jakie zgodził się zezwolił cesarz Ferdynand III w dziedzicznych księstwach Habsburgów na Śląsku. Ewangelicy bowiem mówiąc kolokwialnie nie mieli lekko: wszystkie wybudowane wcześniej obiekty przejęte zostały przez katolików - oczywiście w świetle prawa, czyli za przyzwoleniem ówczesnej władzy. Aby jednak, o ironio, zachować pokój wspomniany cesarz pozwolił na budowę trzech nowych świątyń. By jednak zbyt łatwo nie było oraz żeby budowle nie przetrwały zbyt długo, wymyślono szereg zakazów: kościół musiał być oddalony od murów miasta o odległość strzału armatniego - to akurat w niespokojnych czasach wydawało się jeszcze logicznie uzasadnione. Idąc jednak dalej nie trudno było się jednak domyśleć jaka intencja przyświecała kolejnym obwarowaniom: obiekt nie mógł posiadać dzwonnicy, szkółki przyparafialnej, nie mógł w ogóle w ówczesnym rozumieniu przypominać kościoła a wybudowany mógł być jedynie z nietrwałych materiałów: drewna, słomy, piasku i gliny. Całość zamykał rygor ukończenia budowy w ciągu roku od wbicia przysłowiowej pierwszej łopaty.
Ferdynand III zapewne śmiał się jeszcze długo ze swojego iście podłego planu, dziś jednak przecierałby oczy ze zdumienia, bowiem kościół w Świdnicy stoi i mieni się blaskiem. Podobnie wybudowana nieco wcześniej świątynia w Jaworze (1654-1655). Mniej szczęścia miała jedynie świątynia w Głogowie, która powstałą w 1652 roku i już dwa lata wcześniej runęła. Kościół odbudowano, jednak pożar w 1758 roku strawił go doszczętnie i bezpowrotnie. Świdnicki obiekt rozpoczęto budować 23 sierpnia 1656 roku. Autorem projektu był Albrecht von Saebisch, wrocławski mistrz budowlany zaś za samą budowę odpowiadał świdnicki cieśla Andreas Kaemper. Pierwsze nabożeństwo odprawiono już 24 czerwca 1657 roku, czyli zgodnie z restrykcją niespełna rok po rozpoczęciu budowy. Pół wieku później, bo w 1708 roku pod naciskiem króla szwedzkiego obok kościoła wybudowano dzwonnicę i szkołę ewangelicką, które tak jak świątynia zachowały się do dziś.
Skoro przybliżyliśmy sobie pokrótce historię, pora na garść faktów: z architektonicznego punktu widzenia cytując ciocię Wikipedię, Kościół Pokoju w Świdnicy został wzniesiony w systemie szachulcowym jako budowla centralna, wybudowana na planie krzyża greckiego, mierząca 44 m długości i 30,5 m szerokości. Ta z zewnątrz niepozorna budowla zupełnie nie zdradza tego, co kryje się w środku. Niesamowicie bogato zdobione wnętrze skrywa aż 4 piętra empor, czy balkonów. To wnętrze mogło pomieścić nawet 7,5 tysiąca wiernych, w tym aż 3 tysiące na miejscach siedzących. To jednak nic dziwnego, skoro w okolicy znajdowały się tylko trzy świątynie tego wyznania - postarano się, by jak największa liczba Ewangelików mogła wziąć udział w liturgiach.
Będąc w środku warto zwrócić uwagę na kilka rzeczy. Przede wszystkim ołtarz główny, dzieło Gotfrieda Augusta Hoffmanna. Został on zamówiony z okazji stulecia kościoła i, podobnie jak budowa kościoła, został ukończony w zaledwie rok. Równie cennym obiektem jest utrzymana w stylu barokowym ambona, którą również wyszła spod rąk Augusta Hoffmanna i jest nieco starsza od ołtarza - pochodzi z roku 1729. Nie sposób też przejść obojętnie wobec faktu, że właściwie każdy wolny skrawek przestrzeni zajmują malowidła i teksty zaczerpnięte wprost z Biblii, która jest fundamentem wiary Ewangelików. Same empory zdobi aż 78 cytatów. Nie sposób zaś zliczyć aniołów, które swoimi skrzydłami dosłownie oplatają całe wnętrze niejako czuwając i potęgując kontemplacyjną zadumę.
Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o instrumencie, który nieodzownie kojarzy się z każdym kościołem - organach. Tutaj zachowały się prawdziwe, barokowe organy z prospektem datowanym na 1666-1669 rok. Zostały zbudowane przez firmę Gottfrieda Klose z Brzegu. Niestety były też wielokrotnie przerabiane a jedną z ostatnich wielkich modernizacji dokonała firma Schlag&Söhne ze Świdnicy, która w 1912 roku całkowicie przebudowała instrument wprowadzając trakturę pneumatyczną. Niestety nie udało mi się zobaczyć instrumentu z bliska, mogłem jednak usłyszeć jego możliwości. Zresztą bardzo często odbywają się tu koncerty, także specjalne pokazy dla co możniejszych turystów, polecam więc odrobinę wysiłku, by trafić tutaj właśnie na koncert. Bo czy może być wspanialsze miejsce na posłuchanie kantat mistrza Bacha niż wnętrza pamiętające czasy jego twórczości?
Tak więc kończymy dzisiejszą szybką wizytę we wspaniałym miejscu, które z uporem maniaka promowane jest przez ten znudzony już przedrostek naj. A szkoda, bo mnie to miejsce nadal nie będzie kojarzyć się z największą drewnianą budowlą. Wolę raczej określenia: perła architektury drewnianej, przepiękna barokowa świątynia, przykład prawdziwego kunsztu malarskiego z niezliczoną liczbą aniołów, które zdobią niemal każdą możliwą przestrzeń i oczywiście zwalajace z nóg swoim brzmieniem barokowe organy, które rozbrzmiewają utworami mistrzów tamtych czasów z Bachem na czele ożywiając co rusz to wspaniałe wnętrze. I temu chylę czoła, zwłaszcza, że obyłem się bez ani jednego naj.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)