Czerwiec już od dekady ciężko pracował, żeby kojarzyć się z wielkim, śląskim świętem - Świętem Szlaku Zabytków Techniki Industriada. Nie przestrzelę, jeśli stwierdzę, że to sukces wielu setek ludzi, którzy przez ten czas przewinęły się przez różne stanowiska: od wolontariuszy po dyrektorów obiektów. Mam jednak nieodparte wrażenie, że mimo wielkich starań ta coroczna impreza pada powoli ofiarą własnego sukcesu. Obserwuję ten niepokojący trend już na etapie planowania kolejnej Industriady.
Jak co roku, gdy zbliżał się ten wielki dzień, wlepiłem nos w ekran klikając kolejne punkty na mapie, w których odbywać się miały różnorakie atrakcje. Ze smutkiem jednak odnotowałem, że bardzo wiele miejsc postanowiło kolejny raz pójść na łatwiznę i powtórzyć dokładnie ten sam scenariusz, choć, jak co roku, pod innym hasłem przewodnim całego Święta. Kolejnym stałym już punktem rozrywki są miejsca, do których odwiedzenia trzeba się wcześniej zapisać, lub uiścić odpowiednią opłatę - tu oczywiście na niechlubnym pierwszym miejscu jak co roku jest zabrzańska Kopalnia Guido do której dołącza Sztolnia Luiza. Oczywiście, rozumiem, że specyfika niektórych miejsc nie pozwala na przyjęcie większej ilości gości, można byłoby się jednak pofatygować i zorganizować jakieś atrakcje wokół? Pamiętam jakim hitem była chociażby plaża przy Guido - dziś jednak przejeżdżając obok miało się wrażenie, że w tych obiektach trwa normalny dzień pracy, a nie wielkie Święto. Mimo zapowiedzi o rekordowej ilości obiektów i większych środkach na ten cel mam nieodparte wrażenie, że większość energii i pieniędzy wpompowana jest w finałowy koncert.
Największą jednak bolączką - choć zapewne nie wszędzie - są wolontariusze. W tym roku pierwszy raz na Industriadzie byłem z żoną. Gdzie tam Industriadzie - w dziesiątą, jubileuszową edycję miał to być cały Indubal! Z racji jej zamiłowań i ograniczonego czasu, jaki mogliśmy przeznaczyć na zwiedzanie, wybór padł na Fabrykę Porcelany. Jakież było moje zdziwienie, gdy po drodze nie widziałem ani jednej pomarańczowej koszulki, znaku ani nic podobnego. Dopiero przed samym wejściem dostrzegłem charakterystyczne pomarańczowe flagi i wylegujących się na leżakach wolontariuszy, którzy nie wykazywali najmniejszego zainteresowania garścią turystów przechodzących obok. A pamiętam, że nie tak dawno temu nie obyło się bez przynajmniej dzień dobry, zapraszamy. O zachęcaniu do zbierania pieczątek, odwiedzenia innych miejsc czy wskazania drogi nie wspomnę. Oprowadziłem więc żonę sam, bo jedyny przewodnik miał całkiem pokaźną grupę. Wokół jednak nie tętniło życie. Wystawy świeciły pustkami, na warsztatach ni żywej duszy. Bardzo nas ten widok zaskoczył i zaniepokoił.
I oczywiście mogliśmy mieć pecha i trafić na złą porę, czy w złe miejsce. Niestety jednak przeczytałem już kilka relacji z innych miejsc i kolejne głosy składają się w spójną całość: organizatorzy nie postarali się. I choć za chwilę padną kolejne rekordowe sumy i statystyki, to nie dajmy się zwieźć - pojedyncze miejsca zagarniają wszystko i przyćmiewają finałowym koncertem resztę niedociągnięć. A przecież miało to być święto całego Szlaku, na którym każdy znajdzie coś dla siebie. Tymczasem jednak coraz liczniejsze grono stałych bywalców znudziło się oglądaniem kolejny raz tych samych wystaw, hal i nieznanych kątów. Liczyli na podniesienie poprzeczki, tymczasem ta została strącona. Mam nadzieję, że za rok znów będzie lepiej i tego z całego kochającego industrial serca życzę. Drodzy Organizatorzy - trzeba wrócić do podstaw, przeszkolić wolontariuszy a od Obiektów na Szlaku zacząć wymagać czegoś nowego. W przeciwnym razie za rok mydlana bańka może pęknąć i statystyki przestaną się zgadzać.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)