sobota, 13 marca 2021

Wracajmy już!


Gdy tylko powiało odrobinę cieplejsze powietrze, postanowiłem zebrać drużynę i wybrać się w góry. Termin - bezpiecznie odległy - zapowiadał wysoką frekwencję. Jednak im bliżej była wyznaczona data, tym pogoda zdawała się pokazywać coraz ciekawsze warianty na ewentualne uprzykrzenie wypadu. Ostatecznie jednak ekipa trzech śmiałków, licząc ze mną, wsiadła do wygodnego tatusiowozu obierając jedyny słuszny kierunek - góry.

Droga mija nam szybko, a ekscytacja na widok coraz wyższych szczytów wywołuje euforię jak za dawnych latach, gdy w paczce lejsów trafił się wymarzony tazos. Kilka minut po dziewiątej odnajdujemy atrakcyjny parking tuż przy szlaku, zbieramy ekwipunek i z wolna ruszamy wiedzieni wskazaniami symboli żółtego szlaku na kolejnych drzewach. Wolno to i tak tutaj nazbyt łagodne określenie, bowiem nachylenie szybko stabilizuje się na nieludzkim dla naszego braku formy i co kilka minut robimy taktyczne postoje. Silny, zimny wiatr jednak motywuje, by po chwili ruszyć dalej - najchętniej w drogę powrotną. 


Nie łamiemy się jednak i powoli brniemy do celu, którym jest Schronisko PTTK Na Magurce. Tak naprawdę to w ogóle sam szczyt, który wytypowałem wraz z trasą jako dobra opcja dla naszych rozleniwionych zadków. Dodatkowym atutem miał być mały ruch i to okazało się całkiem trafione. Koledzy na kolejnym postoju postanawiają założyć raczki - świetny pomysł, jak się później okazuje. Kijki trekkingowe też nie ujmują korony z głowy a zapewniają bezpieczniejszą drogę. Ja bez tych luksusów zaufałem swoim solidnym butom jednak zapisałem sobie w myślach, żeby na przyszłość na stałe w plecaku znajdowały się też takie drobiazgi. Swoją drogą dzisiejsza wyprawa była małym testem nowego plecaka - kupionego zaledwie dzień wcześniej i spakowanego na prędko. Tu, warto też zauważyć pewną prawidłowość: niegdyś napakowalibyśmy do plecaków masę niepotrzebnego sprzętu. Dziś większość stanowi... dodatkowe ubranie i solidny zapas prowiantu oraz termos gorącej herbaty. Starość to, czy doświadczenie? Nie rozstrzygam. 

Nieźle zziajani docieramy w końcu na upragniony szczyt. Gdy już przechodzi nam zadyszka spoglądamy na mapę, bowiem nadszedł czas na ważną decyzję. Wstępnie wytypowałem dwie opcje powrotu: wariant gdybyśmy naprawdę mieli kiepską kondycję i druga, odrobinę bardziej optymistyczna. Razem jednak orzekliśmy, że choć całą drogę padały słowa kto wpadł na ten durny pomysł oraz wracajmy już, mamy jednak dość sił i chęci, aby wracać drogą dłuższą. W końcu twardym trzeba być jak łupiny pistacji. 

Skierowaliśmy nasze kroki na niebieski szlak i całkiem dobrym tempem pomaszerowaliśmy w stronę szczytu zwanego Przegibkiem. Drugi szczyt nie jest już tak wymagający a nasze rozgrzane nogi powoli przypomniały sobie o co w tym wszystkim chodzi i że życie to coś więcej, niż tkwienie za biurkiem w mniejszym, lub większym bezruchu. Widoki też były niezgorsze, szybko więc zatarło się nam wspomnienie pierwszego podejścia na początku szlaku. Gdy naszą drogę przeciął czerwony szlak odbiliśmy właśnie na niego i już raźno obraliśmy kurs w stronę zaparkowanej, wymarzonej limuzyny. Najmniej przyjemny okazał się krótki odcinek na sam parking, który wiódł już asfaltem. Ostatni taktyczny postój, uzupełnienie kalorii i płynów i już chwilę później rozsiedliśmy się na wygodnych fotelach w klimatyzowanym wnętrzu. To był dobry wypad, jak bardzo mi tego brakowało i inne tego typu pochwały padały jeszcze przez pół drogi powrotnej. Ot taki krótki wypad na otwarcie sezonu i (dosłowne wręcz) przewietrzenie głowy przypomniał nam stare, dobre czasy. A w perspektywie na dziś było jeszcze ognisko w jeszcze większym gronie - to jednak już zupełnie nowa opowieść zza zamkniętej furtki działki. Wracajmy więc - na szlak - ale już!

PS jakby ktoś chciał, zapraszam do dopingowania mojego powrotu do formy w serwisie Strava.

1 komentarz :

  1. No panie tak dziś z rana przed Praco/wyjazdo/rekreacją przypomniał mi się ten trip fajnie było trzeba to kiedyś powtórzyć :)

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)