Wrzesień 2019 - wedle moich blogowych zapisków wtedy ostatni raz byłem na koncercie. A już od ostatniego koncertu Roberta Kasprzyckiego dzieli mnie aż pięć długich lat. W tym czasie Artysta wydał dwie płyty oraz zrealizował kilka naprawdę ciekawych przedsięwzięć pozwalających nie zwariować w pandemicznej rzeczywistości. Ostatnio jednak, równie opieszale jak śnieg za oknem, znikają ostatnie covidowe obostrzenia, a branża koncertowa, nieśmiało niczym pierwsze krokusy, wygląda w stronę szerszej publiczności. Radość moja była tym większa, że udało się zaplanować ten koncert w towarzystwie Konrada, co patrząc na nasze grafiki było naprawdę miłym zrządzeniem losu. Zatem z lekką zadyszką docieram do Katowic idealnie synchronizując się z moim towarzyszem. Wzrokiem wyławiamy baner klubu Nameste i chwilę później z rozgrzewającą herbatą w ręku, niczym loża szyderców, zasiadamy w ostatnim rzędzie widowni.
Publiczność stłoczona w pomieszczeniu, które chętniej przyjęłoby na leżakowanie kilkadziesiąt butelek wina i nic zanadto. Każdy jednak sączy ze szklanki to, co lubi i co mu humor najlepiej poprawia. Robert stroi gitarę, sprawdza głos... zaraz zaczynamy. Zaczyna się niesamowicie przyjemny w odbiorze koncert okraszony jak zawsze zgrabną gawiedzią artysty. Solowy występ sprzyja oczywiście bardzo szerokiemu repertuarowi, który nie jest już ułożony w dwie części: selekcjonującą i satysfakcjonującą. Od początku słyszymy mniej, lub bardziej znane utwory - od pierwszej płyty aż po wspomniane już we wstępie ostatnie dwie. Bardzo mnie to ucieszyło, bo o ile nadal nie nadrobiłem Śmigły (Gdy późno w noc), to jednak z ostatniego krążka wpadło też małe co nieco. Chętnie włączałem się do śpiewania, zwykle pod nosem, kolejnych utworów a już najbardziej do wyjątkowo bliskiego memu sercu Uciekać stąd jak najdalej. Publiczność zresztą też dawała się podpuszczać i porywać do śpiewania. Grzmiący stadion to to nie był, nie mniej jednak miło było się przekonać, że nie tylko ja znam tu większość słow. Ponad 3 godziny (!) koncertu minęły nie wiadomo kiedy.
Cieszę się zatem niesamowicie, że udało się w końcu wysupłać czas i zgrać wszystko tak, żeby móc posłuchać koncertu na żywo. Zaprawdę bardzo mi tego brakowało i już z pewną dozą niecierpliwości wypatruję w kalendarzu kolejnej okazji, by korzystać z wyzwolonej z okwów covida rzeczywistości.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)