To był piątek, jak każdy inny: rano wstać do pracy, śniadanie, kawa i cały ten codzienny rytuał. Jedna rzecz dziś miała jednak być inna, bowiem musiałem się przemieścić z Zabrza do Prudnika bez użycia samochodu. Wyzwanie? I to jakie, odkąd okroili i tak ubogą w relacje trasę podsudecką. Nic to jednak dla miłośnika kolei, który spakował do plecaka aparat, wodę i słodką przekąskę, a na uszy założył ulubione słuchawki. Z takim zestawem żadna przesiadka nie będzie za długa.
Podróż zaczynam co prawda w Zabrzu, ale pierwszym środkiem transportu jest nudny autobus, który wiezie mnie do nowoczesnego (czytaj wielkiego, rozlazłego i pełnego szklano-stalowych konstrukcji) centrum przesiadkowego w sąsiednich Gliwicach. Nie wiem właściwie dlaczego ktoś to tak ambitnie nazwał, bowiem poruszanie się po tym opustoszałym tworze jest doprawdy upierdliwe i czasochłonne. Tak jakby projektant tego cuda zapomniał, że korzystać z niego będą przede wszystkim piesi. W miarę szybko odnajduję jednak zakamuflowane wejście do tunelu w stronę peronów dworca - chyba w sumie tylko dlatego, że mniej więcej wiem, gdzie być powinno, bo specjalnego oznakowania nie zauważyłem. Mając spory zapas czasu postanawiam porozglądać się za jakimś ciekawy składem. Osobowych pełna różnorodność, towarowych niestety zdecydowanie mniej, ale i tak nie narzekam.
W końcu jednak nadszedł czas i na mój pociąg. Poczciwy EN57 szczelnie pokryty bazgrołami graficiarzy stanowił nie lada kontrast dla białych, nowoczesnych filarów na stacji. W środku również klimat sprzed lat, łącznie z zapachowym przypomnieniem dlaczego tak, a nie inaczej, nazywany jest potocznie. Strategicznie znajduję przedział możliwie najdalej od jednego i drugiego przybytku oznaczonego napisem WC i rozpoczynam swoją krótką podróż do Kędzierzyna-Koźla, gdzie czeka mnie kolejny dłuższy postój.
Melduję się na stacji całkiem punktualnie, a na miejscu czeka mnie atrakcja w postaci gruntownego remontu jednego z torów przebiegających przez stację. Na miejscu niezbyt liczna ekipa leniwie przesypywała tłuczeń to z pomocą koparki, to czasem łopatą. Czasem jednak uruchamiali jedną z dwóch wielkich maszyn, która te mozolnie wykonywane prace wykańczały w sposób niezwykle efektowny. Pierwsza z nich, podbijarka torowa, nie robiła na mnie już tak wielkiego wrażenia, bowiem widziałem ją w akcji wielokrotnie. Drugi jednak, nazwijmy go kombajn, potwór miał za zadanie wyrównywanie całej pryzmy kamieni w całkiem zgrabny fragment gotowego torowiska. Robiąc przy tym całkiem pokaźne zamieszanie, huk i podnosząc kłęby szarego kurzu.
Całej tej scenerii towarzyszyły raz po raz przejazdy składów węglarek lub cystern, które przemykały skrajnym torem na obrzeżu stacji. Nie brakowało też pociągów osobowych, które jednak najczęściej ograniczały się do kilku wagonów ciągniętych przez siódemki, czyli EU07. Swoją drogą i towarowe najczęściej na haku miała właśnie ta lokomotywa. Czasem jednak przemknęło coś egzotycznego, jak sprowadzony przez SKPL przepiór, czyli wyprodukowany w latach '70 prze MANa spalinowe Baureihe 614, które w naszym kraju noszą teraz oznaczenie SN84. Na towarowej magistrali trafił się natomiast raz po raz jakiś TRAXX, czy Vectron.
W końcu, w blasku zachodzącego słońca, nadjeżdża wyczekiwany przeze mnie szynobus SA103, który zawieźć ma mnie do Prudnika. Nie zauważyłem nawet kiedy stojący na skraju stacji zmienił kierunek biegu i właściwie w ostatniej chwili zdążyłem do niego wsiąść przekonany, że mam jeszcze dobrych kilka minut. Rozsiadłem się wygodnie i zacząłem podziwiać wspaniałe widoki, jakie oferuje ten odcinek trasy podsudeckiej marząc, że może jeszcze kiedyś uda mi się przejechać cały jej odcinek jakimś sensownym pociągiem. Póki co ruch tutaj jest raczej niewielki - zapewne z racji na to, że dość trudno dogadać się trzem województwom między sobą o dotowanie takich połączeń, które mimo dość długiego dystansu, musiałby zachować charakter połączenia lokalnego. Wierzę jednak, że nad koleją wzejdzie jeszcze słońce świetności, bo to naprawdę doskonały środek transportu, który powinien stanowić podstawę w przemieszczaniu się międzymiastowym. Niepostrzeżenie jednak na horyzoncie wyłaniają się charakterystyczne silosy, co zwiastuje, że Prudnik jest już tuż tuż, a na stacji czeka małżonka, z którą już samochodem pokonamy ostatnie kilkanaście kilometrów. A moje kolejowe serduszko czuje się dziś wyjątkowo dopieszczone.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)