niedziela, 19 listopada 2023

Randka za pół ceny

Jak dobrze czasem odetchnąć we dwoje w miejscu, w którym na wszelki wypadek nie ma zasięgu telefonu. Gdy więc trafiła się okazja, żeby za pół ceny kupić bilety do Kopalni Guido, nie zastanawiałem się ani chwili. Zarezerwowałem miejscówki, wpisałem w kalendarz termin i niecierpliwie czekałem na ten dzień. 

Zwiedzanie rozpoczęliśmy oczywiście od gonitwy na ostatnią chwile, bo jedno dziecko coś, drugie coś innego, trzecie jeszcze w płacz... No ale dotarliśmy na czas i po krótkim oczekiwaniu na przewodnika już maszerowaliśmy raźno w stronę nadszybia wsłuchując się w opowieści i ciekawostki na temat pracy górników - poczynając od pracy dyspozytora, czyli polskiego wynalazku, który usprawnił pracę całej kopalni oraz poprawił bezpieczeństwo.

Zwiedzanie Guido ma tą wadę, że byłem tam już nie raz i wiele zakamarków najzwyczajniej w świecie znam. Tym razem jednak mieliśmy okazję przemierzać nieco odświeżoną trasę, dzięki czemu nudno nie było. Mogłem też na spokojnie skupić się na fotografowaniu tego, co mnie zaciekawiło - choć tu trzeba przyznać, że tempo zwiedzania było lekko szalone i kilkukrotnie grupa idąca za nami deptała nam już po piętach. Ostatecznie jednak cieszę się, że jest aż takie zainteresowanie zwiedzaniem kopalni, bo to dobrze rokuje na dalsze jej działanie i, miejmy nadzieję, kolejne fajne inicjatywy.  

Co do samej trasy, to muszę przyznać, że jest już wręcz banalnie łatwa. Praktycznie nie ma miejsc, gdzie trzeba się schylać, choć do niskich osób nie należę. W pigułce jednak zobaczymy jak wyglądały dawne wyrobiska - te starsze i nieco bardziej współczesne. Chodniki są przyjemnie oświetlone - niby półmrok, jednak nie ma obaw, że czegoś nie dostrzeżemy. Zresztą spąg jest już tak zdeptany i wyrównany, że trzeba być wyjątkową ofermą, żeby zrobić sobie tam krzywdę. Na szczęście jednak wszystko jest nadal autentycznie brudne, zniszczone, wyeksploatowane i po prostu urokliwie postindustrialne, dzięki czemu nie ma się wrażenia takiego, jak w Wieliczce, gdzie przysiągłbym, że z podłogi można dosłownie jeść - tak sterylnie czyste wrażenie wywarła na mnie tamtejsza kopalnia soli.

Swoją drogą ciągle mnie nurtuje dlaczego te fantastyczne kadry są tak mało eksploatowane w kulturze masowej. Przecież aż się prosi, żeby nagrywać tu niepowtarzalne teledyski, organizować plenery fotograficzne, czy malarskie. 320 metrów pod ziemią odbywają się jednak koncerty i różne inne, mniejsze imprezy - chociażby zabawy karnawałowe, andrzejkowe i tym podobne. Ja osobiście czuję jednak niedosyt, choć wydaje mi się, że może nie bez znaczenia jest też to, że faktycznie zainteresowanie ze strony turystów może być wystarczająco duże.

Niestety nasza krótka randka kończy dość szybko. W perspektywie mamy albo ugrzęznąć tutaj jeszcze na ponad godzinę, albo za kwadrans złapać szolę i wyjechać w stronę zasięgu masztów radiotelefonicznych. Wybieramy niechętnie tę drugą opcję mając nadzieję, że telefony nie zabrzmią z jakimiś alarmującymi wezwaniami do dzieci. Na szczęście okazało się, że wszystko dzieje się po naszej myśli, dzięki czemu wynegocjowaliśmy jeszcze nieco czasu dla siebie. Gdzie jednak w Zabrzu późnym wieczorem można coś zjeść? Cóż, lista propozycji niestety była dość krótka, zaryzykowaliśmy więc aby po wędrówce pod ziemią wznieść się teraz nieco wyżej. 46 metrów nad poziomem gruntu na szklanej tafli znajdował się bardzo atrakcyjny stolik z widokiem na skrzące się, spowite już zmierzchem miasto. Tak, restauracja na wieży ciśnień okazała się idealnym pomysłem na zakończenie tego dnia. Nierealistyczny wręcz widok pozwolił nam jeszcze na chwilę zapomnieć o obowiązkach, jakich podjęliśmy się mimowolnie stając się dwojgiem dorosłych małżonków.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)