W końcu nadszedł ten dzień i możemy powiedzieć, że oficjalnie wróciłem na stare śmiecie, choć dla mojej małżonki to początek zupełnie nowej przygody. Bez zbędnych sentymentów rozstaliśmy się w końcu z naszym głuchołaskim mieszkaniem zamykając za sobą pewien etap naszego wspólnego życia i zaczynając kolejny. A ponieważ wszystko poszło szybko i sprawnie, postanowiliśmy resztę czasu symbolicznie spędzić w pół drogi miedzy Głuchołazami a Zabrzem, czyli na Górze św. Anny.
Pogodny maj aż zachęcał, żeby spędzić w końcu trochę czasu we dwoje, w otoczeniu zieleni. Tym razem postanowimy jednak przespacerować się po wnętrzu danego wulkanicznego krateru - bo warto wspomnieć, że Góra św. Anny to wygasły wulkan właśnie. Dziś w tym miejscu urządzona została bardzo przyjemna ścieżka dydaktyczna w formie geoparku.
Dziś to miejsce pochłonięte jest dosłownie przez zieleń - do tego stopnia, że miejscami przydałoby się już krzaki opanować czymś więcej, niż sekatorem. O mniejszą roślinność dbają tu natomiast najekologiczniejsze kosiarki na czterech nogach - owce. Widać, że co jakiś czas przesuwane jest ich ogrodzenie, dzięki czemu skutecznie i w naturalny sposób dbają o lokalną florę stanowiąc przy tym bardzo sympatyczną atrakcję.
Jeśli potrzebujecie na pół godziny rozprostować kości w jakieś dłuższej podróży, to miejsce jest wprost idealne. Można też pomyśleć o jakimś pikniku wśród taczającej park zieleni. Dodatkowym atutem jest fakt, że w tygodniu jest tu zwyczajnie pusto i cicho - chyba, że akurat wpadnie jakaś hałaśliwa wycieczka, jak ta, która i nas wypłoszyła. Bardzo miło było jednak spędzić z żoną kilka chwil z dala od problemów codzienności i, co najważniejsze, już przynajmniej z zamkniętym jednym, ważnym etapem w życiu.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)