piątek, 18 listopada 2011

Po drugie Opole!

Poranek dnia drugiego w Cieszycach należał do wyjątkowo przyjemnych. Obudziłem się sporo za wcześnie, więc długo wsłuchiwałem się w tupot, stuki i puki, które generował sympatyczny koci mieszkaniec tego domu. Aleksandra jednak, w przeciwieństwie do mnie, nie była zbyt wyspana, a poranna kawa do śniadania tej sytuacji nie poprawiła. Przed nami pierwsze wyzwanie tego dnia, czyli niemal półgodzinny spacerek na przystanek autobusowy, który chwilowo obudził nawet nieco Alexis. Zachwycaliśmy się przy okazji każdym ciekawszym architektonicznie budynkiem i poznałem nieco z ważniejszych w okolicy punktów i miejsc, a na przystanku zjawiliśmy się z bezpiecznym, kilkuminutowym zapasem czasu. Gdy jednak wsiedliśmy już do autobusu, moja towarzyszka i przewodniczka znów lekko przysypiała. Niestety musieliśmy się pożegnać nieco wcześniej, by każde z nas kontynuowało już swój dzień. Czule się więc uściskaliśmy mówiąc "do zobaczenia" z nadzieją, że nie będziemy czekać na to spotkanie kolejnego roku.
Mój przystanek był kilkanaście minut później, pod znajomym placem budowy. Szybko jednak skierowałem kroki w stronę starszej części miasta, która była mi dziś celem w bezcelowym wędrowaniu. Prawdę mówiąc mogłem pojechać nieco wcześniej, jednak z drugiej strony Wrocław wydawał się jednak nieco ciekawszym i większym terenem do uskuteczniania swojego zamiłowania do kocich wędrówek. Oczywiście, spotkałem znów kilku krasnali, dziesiątki ludzi z ulotkami i jeszcze więcej remontów i placów budowy. Ołowiany odcień nieba nie sprzyjał dziś zupełnie jakiemukolwiek robieniu zdjęć, coś jednak na siłę gdzieś próbowałem sfotografować z często gorszym, niż lepszym skutkiem.
Wrocławską wędrówkę zakończyłem w Naleśnikarni, czyli miejscu, które poznałem przy okazji ostatniego spotkania z Aleksandrą. Właściwie to szukałem tego spokojnego miejsca dość długo, a znalazłem już zupełnie przypadkiem, gdy zrezygnowałem i byłem gotów spędzić ostatnie pół godziny w okolicy dworca. Zamówiłem sobie więc drugie śniadanie, które zjadłem łapczywie i z lekkim pośpiechem. Później już prosto na pociąg, co jednak tak proste nie było. Wybrałem inną drogę i znalazłem się w nieco innej części miasta, niż oczekiwałem, a gdy już czas naglił i zapytałem o drogę, okazało się, że cel jest dosłownie za rogiem. Odstałem kilkanaście minut w kolejce po bilet i z niezbyt komfortowym dla mojej psychiki zapasem kilku minut dotarłem wśród rusztowań i dziwnych obejść na peron, na którego drugim końcu czekał upragniony pociąg do Opola.
W mieście melduję się właściwie punktualnie, jak zupełnie nie spodziewałbym się po polskiej kolei. Tu na szczęście dworzec przeszedł już częściowo remont, a kolejnego nic nie zwiastuje, więc bez kłopotu udało mi się wydostać do miasta. Przy okazji odwiedziłem stoisko z tanią książką, jednak nic nie zainteresowało mnie na tyle, by sięgnąć po portfel. I mimo, że to moja raptem druga samodzielna wizyta w tym mieście, czułem się tu zupełnie swojsko, zwłaszcza, że na rynek dotarłem bez najmniejszych komplikacji.
Kiedy już rynek miałem "zaliczony", zacząłem szwędać się kolejnymi uliczkami odkrywając, że miasto w zasadzie ma fajny i logiczny układ, a wszędzie można dotrzeć zaskakująco szybko. Umówiony byłem w Book Cafe, która jest naprzeciw kościoła Jezuitów, gdy zatem tylko zbliżyła się ta godzina, postanowiłem tam dotrzeć. Tu oczywiście podziękowania dla miejskiego wii-fii, które działało wolniej niż internet mojego operatora telefonii komórkowej, a całość przebił fakt, że nie umiałem znaleźć w internecie adresu. Ale od czego jest punkt informacji w mieście? W Opolu takich punktów jest wręcz kilka, ja jednak miałem najbliżej na rynek. Otrzymałem ulotkę-mapę, którą miła obsługa opatrzyła krzyżykiem w stosownym miejscu, które wydało mi się od razu niewłaściwe, jednak podziękowałem i poszedłem przynajmniej w tamtą stronę nie mając chwilowo lepszej opcji. Jednak teraz z pomocą przyszedł telefon. Po krótkim ustaleniu wiedziałem już gdzie iść, a spotkanie po drodze znajomego Iwo tylko potwierdziło słuszność stawianych kroków. Uśmiechnięta buzia czekała na mnie kawałek dalej, by zabrać mnie do wcześniej zapowiadanej kawiarni.
Po gorącej czekoladzie wybraliśmy się na Uniwersytet Opolski stylowo spóźniając się na ciekawy wykład. Później jednak miały odbyć się ćwiczenia ze studentami, co nie wydawało się najlepszym pomysłem na zmarnowanie wspólnie czasu, więc Roma poprowadziła mnie na spacer w bliżej nieokreślonym kierunku, który miał jednak zakończyć się w Jasminum. 
Dzień więc zwieńczyła Margharita o wyjątkowym smaku i aromacie, oraz ogrzewanie zmarzniętych dłoni w wyjątkowej herbaciarni. Niestety, zwłaszcza te najmilsze wieczory, szybko się kończą. Trzeba było znów iść na pociąg, który jak na złość dziś był punktualny i gotów do odjazdu w kwadrans po dwudziestej...
Drugi dzień pod znakiem wielkich podróży i wartościowych spotkań dobiegał końca, a wskazówki znów niebezpiecznie zbliżały się do jutra. Z Gliwic autobusem dotarłem niemal pod dom z głową pełną kolejnych myśli i wspomnień, które ustępowały już tylko potrzebie snu, bo jutro czekały kolejne wyzwania... CDN pod następnym dniem.

8 komentarzy :

  1. Tobie się wiele chce Serafinie. Raczej nie podzielisz losu większości panów co najlepiej się czują we własnych kapciach we własnym fotelu... Bynajmniej są na to widoki. Tak trzymać! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciepłe kapcie i fotel zostawię na czasy, gdy ten zestaw uzupełni własny ciepły dom i Ktoś, kto usiądzie tam ze mną :)

    OdpowiedzUsuń
  3. życzę Ci tego z całego serca :) i tego, by ten Ktoś był Ciebie wart. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Poranne nasłuchiwanie tupotu kocich łapek ma swój urok. Dobrze nastraja na resztę dnia. Wiem co mówię, bo posiadam zwierzaka marki pies :) Kiedyś, zobaczysz, rankami tuptać Ci będzie jeszcze milsze stworzonko i np. na siłę podnosić paluszkiem powieki :)
    Zazdroszczę Ci werwy, tego "noszenia"... Dawno już nie spędziłam dnia na "szwędaniu się" w tak pięknych okolicznościach przyrody ;) Pozdrawiam
    Aaa! Do życzeń Sary się "dołonczam" ;> Pa

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocie łapki miałem i u siebie w domu... tak, urokliwe to i czasem nie ma litości :)
    Dziękuję i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Absolutnie nie o kocisko mi szło. Tylko o takie małe, Twoje, co to sprawdzać będzie tym paluszkiem czy nie śpisz aby :) Takie, to dopiero nie ma litości... ;>
    Pozdrawiam i automobilowej wytrwałości życzę.
    mahaman

    OdpowiedzUsuń
  7. E tam, na początek najlepiej przygarnąć kota :) trzy dni zostanie sam i euforii szczególnej nie okaże jak po radzie rowerowym zjawisz się go oporządzić. Korzystaj z młodości! to moje hasło na dziś :) pozdrawiam, sara

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)