niedziela, 6 listopada 2011

Łąki, pola, lasy

Niedziela tak piękna jak dziś, nie zdarza się zbyt często w listopadzie. Rany, to już listopad? Patrzę za okno i stawiam co najwyżej na późny wrzesień. Od razu po obiedzie zweryfikowałem rowerowy ekwipunek i postanowiłem zweryfikować chwaloną kilka dni temu dobrą widoczność. Odziany na rowerowo i na "krótko" wpakowałem na wszelki wypadek jedynie długi rękaw w torbę, przygniotłem wojskową lornetką "made in ZSRR" i pojechałem walczyć z podjazdami.
Jesień - już nie złota, a raczej szaro-brązowa.
Rowerową magistralą tętniącą dziś życiem wśród szumiących pod kołami liści kierowałem się na Rokitnicę, a następnie przez jej centrum w stronę Wieszowy. Tu pozdrowienia dla motocyklisty, który mnie minął z taką prędkością, że wpierw go zobaczyłem, a dopiero po chwili dotarł do mnie grzmot silnika zarzynanego na najwyższych obrotach - a sam wolno nie jechałem, bynajmniej jednak w granicy obowiązującej tu pięćdziesiątki. Dalej zjechałem z krajowej 94 w stronę Zbrosławic morderczym podjazdem. Nigdy nie pałałem do niego wielką miłością, a uczucia te wzmocniło jedynie ćwiczenie niedawno na "eLce" ruszania z ręcznego. Bynajmniej jednak widok ze szczytu wiele wynagradzał przy dobrej widoczności. Niestety nie tym razem, bo od dłuższego czasu utrzymuje się nad nami tzw. "zgniły wyż", czyli absolutny brak wiatru, co spowodowało, że w powietrzu wisi bardzo dużo zanieczyszczeń i mimo najlepszych ku temu warunków widoczność nie przekraczała 20-25 km.
Taka malownicza droga - dlaczego by nią nie jechać? 
Przejechałem po grzbiecie wzniesienia nieznaną mi polną drogą i już byłem niespodziewanie dalej, niż mogłoby mi się zamarzyć. Zrobiłem sobie jeszcze krótki postój i z lornetką wdrapałem się na myśliwską ambonę, ale i tu widoki nie były dalekie, więc trzeba było obrać sobie nowe cele. Pomyślałem o hałdzie w Brzezchlebiu, jednak wizja chaszczy jakie tam ostatnio zastałem nieco mnie wstrzymała. Kierunek jednak pozostał, bo zajechałem nieco dalej, nad jezioro Czechowice, gdzie szalały dziś dzikie tłumy ludzi korzystających z ostatków pięknej pogody.
Kolejny piękny widoczek - wszystko dziś utrwalone telefonem!
 Ponieważ cenię sobie bardziej ciszę i spokój, nie zatrzymałem się nawet na chwilę nad wodą, tylko kręciłem dalej, tym razem w stronę centrum Gliwic, po drodze mijając jadącego z kimś w przeciwną stronę Skuda - pozdrawiam. Starałem się dać z siebie więcej niż zwykle na tych podjazdach, więc średnią miałem bardzo przyzwoitą, jednak przełożyło się to na późniejsze bardziej leniwe podejście do drogi. Odbiłem w prawo i obrzeżami Łabęd przez jakiś dziwnie poprowadzony rowerowy szlak wyjechałem w zamierzonym miejscu w centrum. Teraz azymut na Sikornik, a z niego już banalnie łatwo trafiłem na lotnisko, gdzie bardzo dawno nie byłem i sporo przegapiłem. Przybyło nowej zabudowy, wyremontowano starszych budynków i zaadoptowano niektóre na nowe cele. Do tego na płycie lotniska ruch jak nigdy - trzy starty i dwa lądowania awionetek, jedna startująca motolotnia i dwóch paralotniarzy już w powietrzu - a wszystko w może dziesięć minut mojej tam obecności.
Słoneczko już znika, znikam więc i ja.
Z lotniska postanowiłem już bez większych postojów pognać do domu na niedzielną spóźnioną kawę i ciasto. Po drodze przegapiłem jeszcze telefon od Janka, więc nadrobiłem zaległość, która zaowocowała umówieniem się na kopiowanie zdjęć z piątku. Spotkałem też kolejny raz na moście na Zabrskiej   Darka, tym razem ze swoją Towarzyszką. Dalej już niemal bez niespodzianek Chorzowską i Wolności, nie licząc wyprzedzenia tramwaju, którego motorniczy lekko musiał się zdziwić, bo sam jechał już niemal czterdziestką.
Janek szybko skopiował fotki, chwilę więc pogawędziliśmy, bo ostatnio nie bardzo jest na to czas. Wygoniło nas zimno i mrok, który niepostrzeżenie zapadł, zebrałem się więc w sobie na tradycyjną rundę honorową, którą ostatnio zaniedbałem z różnych względów. I tak minęła rowerowa część dnia.

2 komentarze :

  1. Łoj, źle to zorganizowałeś. Tego dnia kręciłem kilka kilometrów od Twoich niedzielnych tras. Gdybym wiedział,że byłeś chętny na rower, to pozwoliłbym sobie wyciągnąć Cię na małe historyczne zwiedzanko do Pniowa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdybym wiedział, to chętnie... Następnym razem?

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)