piątek, 4 listopada 2011

Nadmiar

Pierwszy piątek miesiąca słynie z tego, że odwiedzamy wtedy na rowerach Gliwice. Nie inaczej miało być, co kwitowała znakomita pogoda i słupek rtęci bliższy dwudziestki niż dziesiątki. Po szybkim obiedzie i zebraniu najpotrzebniejszych rzeczy samotnie pojechałem w stronę sąsiedniego miasta. Od razu zaskoczył mnie suchy las, gdzie przywykłem raczej do błota niezależnie od pogody. Zamiast tego jedynie liście szumiały pod kołami Morfiny. Bez większych finezji dotarłem pod Radiostację, gdzie zatrzymałem się na chwilę żeby przestawić czas na zimowy w liczniku, który o mało nie przyprawił mnie o zawał kilka kilometrów wcześniej. Po tym zabiegu wszystko już było cacy. Prawie.
W Gliwicach zastała mnie już ciemność, a w tej ciemności zorientowałem się, że od mojego kolejnego postoju licznik nie wykazuje oznak życia. Mrocznego klimatu dopełniało sąsiedztwo cmentarza, więc nie mogło się stać nic innego, jak przy próbie szukania przyczyny "milczenia" licznika zgubienia jakieś części. Cudownym jednak sposobem, gdy sięgnąłem już po zastępczą taśmę klejącą, ów drobiazg się znalazł. Komputer pokładowy ożył i pokazał niepokojącą już godzinę - pognałem wprost na pl. Krakowski.


W połowie Gliwic nie działała dziś ani jedna uliczna latarnia, jednak w tym mroku wypatrzyłem znajome twarze, w tym oświetlonego jak choinka o. Dyrektora. Razem zajechaliśmy na miejsce startu Gliwickiej Masy Krytycznej, gdzie już sporo rowerzystów czekało a co chwila dojeżdżali kolejni. Ostatecznie na zimowej trasie stawiło się sześćdziesięciu rowerzystów, bez jednego. Nie zabrakło nawet audio-bikera za którym nieco zatęskniliśmy, bo zwyczajnie brakowało nam dobrej muzyki.



Po udanym przejeździe z racji na to, że zostałbym tu nieco osamotniony w drodze powrotnej, zabrałem się z silną ekipą "Trójmiasta" odprowadzić piękniejszą połowę peletonu do Bytomia. Trasa była bardzo ciekawa i nie ominęła koksowni Jadwiga, która była oświetlona jak nigdy - budynek sortowni, taśmociąg, a nawet wielki wóz do napełniania węglem baterii koksowniczej były dziś oświetlone. Aż trzeba tu przyjechać kiedyś ze statywem i aparatem na dłuższe naświetlanie.
Gdy odprowadziliśmy ostatnią z Księżniczek, Darię, powzięliśmy już żwawiej odwrót, zwłaszcza poza zabudowaniami, gdzie temperatura była niższa o kilka stopni względem tej w mieście. Mnie już ewidentnie brakowało zapału by kręcić, ale jakoś się zmuszałem mając w głowie wizję ciepłej kolacji i łóżka. Cóż, po ciężkim dniu w pracy człowiekowi odbiera jakoś chęć życia i najzwyczajniej w świecie jest się zmęczonym...

więcej fotek znajdziecie na Jankowej picasie

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)