piątek, 28 września 2012

Alternatywa

Ostatni piątek miesiąca długo był jakiś "bezpański", do czasu, gdy wypatrzyliśmy Rudzką Masę Krytyczną. Konflikt daty ze stolicą - Katowicami - był tu niestety nie do uniknięcia, jednak z czasem można było się z tym po cichu pogodzić, jak i po cichu umierała sama Masa w Katowicach. Tak urosła nam alternatywna impreza pro-rowerowa której bliskość i atmosfera przypadła nam na tyle do gustu, że wpisaliśmy ją na stałe do naszych skromnych kalendarzyków "od-piątku-do-piątkowych".
Wpisała się na tyle, że na pl. Wolności czekało na nas tym razem spore gremium rowerzystów, także z Gliwic. Gdy więc przetarliśmy z Piernikiem oczy ze zdumienia, ruszyliśmy pokaźnym peletonem i raźnym tempem w stronę Rudy Śląskiej - zgodnie z obietnicą do 40 km/h z wyjątkiem jednego zjazdu, gdzie kilkoro z nas niesionych ułańską fantazją postanowiło "dobić" przynajmniej do sześćdziesiątki... fajnie było, każdy złapał lekką zadyszkę, a przez to na miejscu zbiórki, pod rudzkim Magistratem, każdy uśmiechał się mimowolnie dwa razy bardziej, niż zwykle.
Na miejscu czekała na nas jeszcze większa ekipa z miast ościennych,  a mnie szybko złapał zaprzyjaźniony Roweroholik, który nerwowo poszukiwał ogromnego klucza imbusowego, gdyż rower Leny postanowił się nieco "rozluźnić". Ostatecznie właściwy klucz znaleźliśmy w ekwipunku bezdennych sakw Piernika i po krótkiej reperacji wszystko było już na miejscu i tego się trzymało.
Wystartowaliśmy dość żwawo, z każdą chwilą jednak się uspokajało i ostatecznie jechaliśmy obiecaną prędkością "dla każdego". Miło było sobie uciąć pogawędki z zacnym towarzystwem, szkoda tylko, że dopiero na ostatnich kilku kilometrach przypomniałem sobie, że wiozłem specjalnie aparat, by uwiecznić nieco przejazdu. Mimo to spróbowałem złapać resztki zachodzącego już słońca w matrycę i tym sposobem zebrałem kilkanaście zupełnie nieostrych zdjęć, wybór więc był bardzo niewielki. 
Masa zleciała jak zwykle nader szybko, a i powrót nie zapowiadał się leniwy. Zebrawszy ekipę "gliwicką" ruszyliśmy po kilku chwilach w drogę powrotną. Kilkorgu z nas wyraźnie zależało, by wrócić w miarę szybko, więc cyferki na liczniku częściej oscylowały wokół trzydziestki, niż mniejszych wartości. Jedynie złośliwe sygnalizacje zatrzymywały nas na chwilę przed skrzyżowaniami. W końcu rozciągnięty peleton podzielił się na dwa, z których jeden wybrał drogę na Sośnicę, a moja skromna ekipa ruszyła dalej ciągiem ul. Wolności. Całkiem sprawnie dotarliśmy do Gliwic, gdzie pożegnałem się z ekipą i przez chwilę jeszcze pokręciłem się samotnie.
Szybko zrobiło się na tyle zimno, że zacząłem myśleć o szybszym powrocie, co też wcieliłem w życie, gdy tylko napotkałem kolejny zamknięty już, mimo wczesnej pory, kiosk. Plany uzupełnienia zapasów o kilka gramów cukrów prostych wzięły w łeb, musiałem więc zebrać w sobie resztkę motywacji i tak czym prędzej pognałem z powrotem w stronę Zabrza, gdzie przy pierwszej okazji zjechałem z niepustoszejących głównych traktów na rzecz mniej uczęszczanych dróg. Dolina Bytomki przywitała mnie piękną mgłą, przez którą przejazd w całkowitych już ciemnościach i bez gwiazd nad głową był niezwykle ciekawym doświadczeniem, a klimatu dodała okazja do śmignięcia obok niczego niespodziewających się przechodniów. Wykorzystałem jeszcze okazję na kilka zdjęć nocnego miasta, które oczywiście w myśl całodniowej koniunktury się nie udały i już prosto do domu by czym prędzej zaopatrzyć się w kubek gorącej herbaty...

1 komentarz :

  1. To jest naprawdę fajna Masa. Gdy byłem na niej pierwszy raz, od razu wiedziałem, że jeszcze tam wrócę.

    Gorące podziękowania dla Piernika, że w jego bezdennych sakwach znalazł się tak pożądany tego dnia klucz imbusowy.

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)