środa, 5 września 2012

Psia karma

Minimalistyczny i wieloznaczny tytuł przygody, która poukładała się tradycyjnie zupełnie spontanicznie, choć pierwotne plany zakładały podbój Tychów po raz kolejny w tym sezonie. Czas jednak nie pozwolił wybrać się do tego pięknego miasta, wraz z Kubushem więc wybraliśmy się w absurdalną misje, do której celu droga znacznie pokryła się z tą w kierunku porzuconych tyskich szlaków. Zanim jednak ruszyliśmy, nie obyło się bez niespodzianek, z których każda kolejna zjadała nam cenny czas. Przyjechałem do Kubusha niemal punktualnie, więc zgodnie z prawem Murphy'ego zepsuć musiało się coś innego. Tym razem na placu boju poległa aktualizacja map w Kubushowym GPSie. Miało być nowe i piękne, tymczasem trzeba było czekać aż wgra się poprzednia działająca mapa. Ze sporym więc poślizgiem ruszyliśmy...
 Nie ujechaliśmy za daleko, bo gdy tylko wjechaliśmy na niebieski rowerowy szlak (mnie trafia), okazało się, że tak naprawdę nie wiemy dokąd jedziemy. I znów kilkanaście minut przeczesywania map, by w końcu znaleźć nasz cel i wyznaczyć ku niemu jak najbardziej leśną trasę. Ruszyliśmy ponownie i już chwilę później znów problem, czyli budowa DTŚ, która uniemożliwiła przeprawienie się na drugą stronę lasu. Wycofaliśmy się więc na asfalt i teraz już bez niespodzianek ruszyliśmy dalej, w stronę Halemby. Przy pierwszej okazji nawierzchnię bitumiczną zmieniliśmy na wydeptane ścieżki i całkiem sprawnie dotarliśmy do wspomnianej dzielnicy Rudy Śląskiej, z której dalej skierowaliśmy się lasami do Katowic.
Dalsza droga była miejscami wręcz bajeczna - piękne lasy sosnowe, skarpy i kamienie niczym na Jurze i... powalone drzewa zagradzające co kilka kilometrów drogę, czyli leśników sposób na wariatów na quadach. Na szczęście rower posiada tylko dwa koła i w dodatku znacznie większe, wiec takie przeszkody nie były nam nazbyt straszne. W końcu wyjechaliśmy z lasu przecinając szlak kolejowy i... Kubush podsumował dzień nieszczęść dziurą w dętce. Szybka wymiana, a w międzyczasie polowanie na przejeżdżający pociąg. 
Do celu dotarliśmy znacznie później niż zakładał pierwotny plan, ale kto by się tym przejmował? Ważne, że Mona i Szanti będą miały swoją karmę - bo właśnie po to szarpnęliśmy się na tą wyprawę. Tak więc zmieniliśmy "złą karmę" na "psią karmę" i już bez nieszczęść ruszyliśmy w drogę powrotną. Co prawda zmrok dopadał nas nazbyt szybko, jednak zmiana okularów i załączenie oświetlenia wyeliminowało ten problem, a dopadający nas chłód zlikwidowała kolejna warstwa odzieży. Tak przygotowani mogliśmy bezpiecznie wracać - znów lasem, który nocą ma jeszcze więcej uroku.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)