Katowice, ulica Mariacka. To miejsce w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy urosło do rangi prawdziwego serca Katowic - krwiobiegu, przez który niemal codzienne koncerty, imprezy, spektakle, flash-mob'y i wszelkiej maści inne eventy pompują tysiące ludzi, którzy chętnie tu zaglądają, tędy przechodzą, tu się zatrzymują.
Tym razem to epicentrum różnorakich wydarzeń po raz drugi w tym roku odwiedziła inicjatywa diecezji katowickiej Mariacka Bless Night by w dla niektórych szokujący sposób pokazać, że wielbienie Boga nie ogranicza się do murów ponurych kościółków, że chrześcijanie to w gruncie rzeczy zupełnie normalni ludzie i także potrafią się świetnie bawić. A jeśli dodać do tego, że przez scenę przewinęło się kilku moich dobrych znajomych, a jeden z nich mnie szczególnie zapraszał, to po prostu musiałem tam być.
Przyjechałem znacznie wcześniej, niż wynikało to z potrzeby, wybrałem się więc na mały spacer po największym placu budowy, czyli Katowickim centrum miasta. Na Mariackiej trwały już w najlepsze "igrzyska dziecięce", czyli szereg atrakcji dla najmłodszych, niestety mnie ta kategoria wiekowa już od dawna nie obejmuje, udałem się więc "do źródła", czyli Kościoła Mariackiego - skąd wzięła się sama nazwa miejsca i jego pierwotny układ urbanistyczny i charakter głównej miejskiej arterii. Chwilę później szliśmy już z Konradem, z którym nie trzeba się nawet umawiać, by się na wzajem znaleźć, na szybką herbatkę przed koncertem. Sceniczną część wieczoru otwierało gospelowe God’ Property.
Tym razem to epicentrum różnorakich wydarzeń po raz drugi w tym roku odwiedziła inicjatywa diecezji katowickiej Mariacka Bless Night by w dla niektórych szokujący sposób pokazać, że wielbienie Boga nie ogranicza się do murów ponurych kościółków, że chrześcijanie to w gruncie rzeczy zupełnie normalni ludzie i także potrafią się świetnie bawić. A jeśli dodać do tego, że przez scenę przewinęło się kilku moich dobrych znajomych, a jeden z nich mnie szczególnie zapraszał, to po prostu musiałem tam być.
Przyjechałem znacznie wcześniej, niż wynikało to z potrzeby, wybrałem się więc na mały spacer po największym placu budowy, czyli Katowickim centrum miasta. Na Mariackiej trwały już w najlepsze "igrzyska dziecięce", czyli szereg atrakcji dla najmłodszych, niestety mnie ta kategoria wiekowa już od dawna nie obejmuje, udałem się więc "do źródła", czyli Kościoła Mariackiego - skąd wzięła się sama nazwa miejsca i jego pierwotny układ urbanistyczny i charakter głównej miejskiej arterii. Chwilę później szliśmy już z Konradem, z którym nie trzeba się nawet umawiać, by się na wzajem znaleźć, na szybką herbatkę przed koncertem. Sceniczną część wieczoru otwierało gospelowe God’ Property.
God’ Property, czyli "Własność Boga" to bodaj jedyny prawdziwie chrześcijański, gospelowy zespół z Tychów. W jego skład wchodzą prawdziwi, utalentowani pasjonaci, a kilkudziesięcioosobowy chór instrumentalnie wspiera skromny zespół w składzie: perkusja, gitara basowa, solowa i klawisze, na których wyjątkowo grał tego wieczoru "szef" zespołu. Mieszanka energicznych rytmów i wolniejszych utworów przeplatanych słownymi komentarzami zdecydowanie warte są ponownego usłyszenia na żywo, a może już niedługo na krążku CD, którego montaż, z tego co się orientuję, właśnie trwa.
Po "swojskich" głosach przyszedł czas na pochodzący z Ukrainy zespół KANA. Zespół to inicjatywa młodych ludzi, którzy spotkali się na terenach Szkoły Życia Chrześcijańskiego, która istnieje pod kierownictwem Braci Mniejszych Kapucynów. Kana oficjalnie zaistniała po warsztatach muzycznych w Lublinie, zorganizowanych przez NEW LIFE razem z Mateo, Wojtkiem Białoskórskim oraz o. Andrzejem Bujnowskim OP. Co ciekawe, skład zespołu jest bardzo ekumeniczny: rzymsko-katolicy, greko-katolicy i protestanci nie zważając na różnice religijne mają ten sam cel - uwielbiać jedynego Boga.
Kana - to my wszyscy i każdy z nas osobno. Istniejemy, tworzymy, pracujemy, żyjemy tylko dzięki i dla Tego, kogo kochamy ponad wszystko - dla naszego Boga. Kana - ten niewielki cud, który zdarzył się z nami, to radość naszych serc, święto naszych dusz, taniec naszych talentów, i powołanie naszego daru. Wychwalamy i chcemy wysławiać Tego, kto darował nam szansę na życie wieczne w pokoju , nadziei i miłości. - tak piszą o sobie na okładce swojego pierwszego albumu.
Ich niepełny dziś skład bez trudu porwał publiczność do wspólnej zabawy nie zważając na barierę językową. Połączenie muzyki folkowej, popu i jazzu sprawiało, że trudno było ustać w miejscu i wszyscy chętnie tańczyli do żywiołowych ukraińskich rytmów i bez oporów włączyli się do wspólnego śpiewania jednego z utworów po ukraińsku.
Gwiazdą tego wieczoru wybrano szczeciński zespół Deus Meus - punkt obowiązkowy na playlistach każdego entuzjasty muzyki chrześcijańskiej. Zespół zawiązał się w 1994 podczas spotkania muzyków chrześcijańskich w Ludźmierzu. Założycielami byli pochodzący z Kamienia Pomorskiego Ewa Feret, Hubert Kowalski, oraz ze Szczecina Ancilla Krysmalska i Franciszka Godlewska oraz ich opiekun duchowy o. Andrzej Bujnowski. Z muzykami współpracę podjęli Mietek Szcześniak oraz multiinstrumentalista Marcin Pospieszalski, który stał się też aranżerem i producentem płyt zespołu. Nie straszne im rytmy soul, funk i reggae, które na koniec dnia zdominowały Mariacką i mimo deszczu zachęciły do wspólnego śpiewu, klaskania i tańczenia ku zaskoczeniu wracających/idących na alternatywne imprezy.
Ewangelizacja nie musi być nudna, nie musi "boleć", a potrafi przynieść zaskakujące owoce, czego milczącym świadkiem był później wypełniony po ostatni skrawek przestrzeni kościół Mariacki i kapłani, którzy mieli "pełne uszy roboty" spowiadając nawet na zewnątrz z braku miejsca...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)