piątek, 8 lutego 2013

Na ostatnią chwilę

Rower - źródło wielu radości, gdy go dosiadasz, gdy przy nim majsterkujesz, gdy ku przerażeniu domowników z wielką starannością myjesz go w wannie. Czasem jednak potrafi napsuć nerwów, zwłaszcza, gdy czas nagli. Taka nieprzygoda spotkała dziś mnie - miłośnika odkładania wielu rzeczy "na ostatnią chwilę". O ile zwykle działa to na mnie motywująco, zwłaszcza w pracy wymagającej kreatywnego myślenia, o tyle dziś przez swoje zwyczaje spóźniłbym się solidnie na najważniejsze rowerowe wydarzenie miesiąca w moim subiektywnym kalendarzu.
Ale wróćmy do początku: ponieważ czekała mnie wymiana wspominanej od dwóch wpisów linki, która ostatkiem sił trzymała się już jeno na dwóch włosach, pomyślałem, że nie będę się przy tym brudzić i umyję od razu rower. Rozebrałem zatem Morfinę do części, które znacznie łatwiej można było zmieścić w łazience i samej wannie, dzięki czemu już późnym wieczorem dnia poprzedniego rower lśnił czystością, choć wyraźnie nie był w komplecie. Za zebranie całej konstrukcji "do kupy" zabrałem się dziś i poszło mi to wyjątkowo sprawnie, tak że sporo czasu pozostało na spokojną wymianę rzeczonej linki przerzutki przedniej.
Koszmar jednak zaczął się już po zdjęciu starej. Nauczony doświadczeniem z klamko-manetkami Shimano postanowiłem rozebrać manetkę, by sprawnie zainstalować nową linkę. Niestety manetka stawiała wyraźny i uzasadniony, jak się później okazało, opór przed otwarciem się. Po półgodzinnym szarpaniu się z plastykiem i odkręceniu wszystkich dwóch śrub, które znalazłem, uznałem, że warto zadzwonić do mądrzejszych i bardziej doświadczonych w tej kwestii ode mnie. Skud od razu rozwiał moje wątpliwości dotyczące sposobu wymiany - pod żadnym pozorem nie rozkręcać manetki, a jedynie przewlec linkę przez otwór, przez który wyjąłem poprzednią. Banał! Albo i nie... Przewlekłem linkę, sprawdzam i oczywiście nie działa - nic to jednak w porównaniu z tym, że linka także i wydostać się teraz nie chce. Po kolejnych kilkunastu minutach twardych negocjacji udało się wydostać zakleszczoną linkę i po głębszym oddechu i wsparciu się latarką, by zerknąć jak układa się mechanizm naciągu, udało się przewlec ustrojstwo już tak, jak należy. Reszta poszła już jak z płatka i w miarę sprawnie wyregulowałem przerzutki.
Wskoczyłem w rowerowe ciuchy i już miałem zasiąść w siodle, gdy zauważyłem jeszcze brak... łańcucha, który zdjąłem przed wstawieniem roweru do wanny dzień wcześniej. Cudownie - pomyślałem i natychmiast ruszyłem po brakujący element, który szyderczo uśmiechał się do mnie grubą warstwą smaru i brudu gotów, by nie poddać się nim moje dłonie będą równie brudne, co on.
Na pl. Wolności dotarłem dosłownie na styk i w bodaj 10 minut - co w zimowej aurze zakrawa o czyste szaleństwo. Z teatralnym trudem w łapaniu tchu przywitałem 25 rowerzystów, którzy zebrali się, by wspólnie przejechać ulicami Zabrza i zamanifestować swoją obecność. Ruszyliśmy, a ja już w drodze witałem się z kolejnymi uśmiechniętymi twarzami szybko wkręcając się w pozytywną atmosferę beztroskich rozmów i pytań: co robisz w weekend tego i tego dnia i miesiąca. Tak minął szybki przejazd, a nam było jeszcze nie dość tych rozmów. Ustaliliśmy więc po dłuższej naradzie, że wypadałoby zebrać się na "szybkie ognicho" w sześcioosobowym składzie. Zarządziliśmy więc wpierw szturm na zaprzyjaźnioną sieć sklepów, gdzie część z nas zaopatrzyła się w tradycyjną kiełbasę "zaj*bistą", po czym podjechaliśmy pod dom Piernika, gdzie nastąpiło małe przegrupowanie i chwilę później z wolna zmierzaliśmy już do strategicznej miejscówki z nadzieją, że skromne zapasy drewna w zupełności nam dziś wystarczą. Rozpaliliśmy ogień i wszyscy rzuciliśmy się do jedzenia jakby głodzono nas co najmniej od tygodnia wśród kolejnych rozmów i zaklinania ognia, by płonął jak najdłużej. To był dobry dzień, dobre zakończenie dnia...

3 komentarze :

  1. Odczuwam niewysławialny wręcz podziw dla wszystkich, którzy są gotowi wyczyścić rower tylko po to, żeby zaraz potem pojechać z nim w błoto i śnieg :-) Z niemałym wstydem przyznaję, że zimą moja konserwacja roweru ogranicza się przeważnie do nakładania kolejnych warstw oleju na łańcuch, bo na bardziej wyszukane zabiegi po prostu szkoda mi sił.

    Przyjmij proszę wyrazy szczerego podziwu :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje, choć muszę przyznać, że rower nadal jest czysty - nie padał deszcz ani śnieg, a ulice były wręcz suche :-)

      Usuń
  2. A "Zajebista" się spasła i już nic nie będzie tak, jak kiedyś. Ale w jednym masz rację: to był naprawdę doby dzień.

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)