PUP - Powiatowy Urząd Pracy, choć wpisując tajemniczy skrót w znaną wyszukiwarkę grafiki można się nieco zdziwić. Obawiam się, że dość spora liczba obywateli naszego kraju miała nieprzyjemność zaglądać do tego niezbyt optymistycznego miejsca owianego wieloma legendami, mitami i niewiarygodnymi opiniami. Niedawno i ja drugi raz w życiu przekroczyłem próg PUPu dzięki czemu miałem nieprzyjemność przekonać się, że wiele z tych niewiarygodnych opowieści jest... niestety prawdą.
Zacznijmy więc od początku, czyli mojej pierwszej wizyty mającej na celu wprowadzenie garści informacji o mnie do systemu, jak to mawiają pracownicy, akcentując przy tym powiew, a raczej huragan nowoczesności, jaki wdarł się do ich instytucji. Jakby tego było mało, można zarejestrować się także przez internet! Prawdziwie XXI wiek, w którym jednak spasowałem, gdy strona Urzędu przeniosła mnie kilkukrotnie na kolejne dziwne strony, a ja sam po wielu próbach na dwóch różnych przeglądarkach w końcu się poddałem.
Przyszedłem zatem do PUPu osobiście i od razu zostałem uraczony czterostronicowym formularzem do wypełnienia, oraz oświadczeniem, pouczeniem i sam nie wiem czym jeszcze. Zabrałem się za sumienne wypełnienie białych kratek - to ważne, bowiem wszystkie inne wypełnia urzędnik. Zajęło mi to całkiem sporo czasu, jednak przez biuro przewinęły się raptem dopiero dwie osoby. W kolejce stało jeszcze... pomińmy...
Kilka nowych rekordów w znanym zabijaczu czasu, czyli grze 2048, dalej nadeszła moja kolej. Pełen emocji i nadziei wyciszyłem telefon, wszak to poważna instytucja i przekroczyłem kolejny próg. Za biurkiem wśród sterty dokumentów, a może po prostu rozrzuconych dla podkreślenia technologicznego postępu, jaki zapewnia komputer, kartek siedziała sympatyczna pani, która... zaczęła przepisywać mój wypełniony formularz wklepując wszystko do komputera. Super. Później oczywiście wszystko, co tam napisałem i co ona biedna przepisała, musiałem potwierdzić stosownymi dokumentami, świadectwami, dyplomami i temu podobnymi. A teraz najlepsze: drukowanie tego samego formularza! Musiałem potwierdzić, że to, co napisałem zgadza się z tym, co przepisała pani zza biurka. Więc jedna kopia dla mnie, druga dla niej, a do tego jeszcze wypełniony przeze mnie formularz i oczywiście ten wirtualny w komputerze - to wystarczająco dobrze wyjaśniło stertę papierów wokół. Zostałem zarejestrowany i mogłem w pełni poczuć się prawdziwie bezrobotnym. Proszę się wstawić za 4 tygodnie i jeszcze donieść mi taki dokument co to pan tu nie miał pieczątki - bo oczywiście pieczątka rzecz święta, choć firmy nawet nie posiadają obowiązku posiadania ów świętości... cóż, lepiej od razu pojadę do niegdyś mojego pracodawcy, pośmiejemy się razem.
Wizyta druga. Bogatszy o brakujący dokument z pieczątką udałem się znów do punktu startowego. Oczywiście za biurkiem przywitała mnie inna pani, musiała więc wszystko konsultować ze swoją koleżanką, która wcześniej odnotowała brak sławetnego i świętego stempla. W końcu jednak udało ustalić się wspólną wersję i mogłem udać się w dalszą podróż po krainie setek drzwi i czyhających za niemi niebezpieczeństw.
I piętro, pokój 513. Chwila czekania i oczywiście po krótkiej rozmowie dowiaduję się, że oczywiście skierowano mnie źle, a nawet gorzej. Proszę do pokoju 502. Dziękuję uprzejmie uśmiechem numer 13 i wychodzę w poszukiwaniu rzeczonego numeru drzwi na drugim końcu korytarza. Oczywiście zajęte, ale wesoła pani proponuje w zamian pokój 508. Posłusznie idę więc wzdłuż ściany odliczając numery i... nie znajduję właściwych drzwi. Krótkie poszukiwania i odkrywam, że w tym wymiarze rzeczywistości 508 nie mieści się między 507 a 509, ale obok... 501.
Pogodziłem się z tym faktem i zapukałem w nowo odkryte drzwi i już po chwili dowiaduję się, że i tak będę musiał poczekać, bo mimo cudu informatyzacji i dostępu do systemu, potrzeba jeszcze mojej kartoteki. Ale ta powinna być naprzeciwko, zatem pójdzie łatwo. Albo jednak nie. Po kilku telefonach jednak udało się zlokalizować moją kartotekę, która do złudzenia przypomina tą z mojej przychodzi lekarskiej, gdy rejestrowałem się tam po raz pierwszy jako dorosły człowiek i plik różnorakich kartek z historią moich chorób oprawiono w nową, brązową kopertę formatu zeszytu szkolnego.
Zaczynamy więc pogawędkę od wyjaśnienia, że właściwie zarejestrowałem się dzień przed ruszeniem nowego programu Ministerstwa, ale w sumie to nie ważne i obejmą mnie już tym programem, bo i tak przy następnej wizycie by musieli. W tym celu wypełnimy uwaga: formularz! Tak! Ale nie taki zwykły, bo przygotowany przez Ministerstwo i składający się w sumie w znacznej części z tych samych pytań, na których moje odpowiedzi są już w czterech kopiach. A celem programu jest przydzielenie mi jednej z kategorii. - zupełnie jak w rekrutacji do wojska. Tyle, że jesteś bezrobotnym, a Urząd oceni jak bardzo nie musi się starać zmieniać tego stanu.
Z racji, że mam jako takie wykształcenie i doświadczenie, a na domiar wszystkiego kiedyś PUP (dzięki staraniom pewnej firmy) dał mi staż, otrzymałem pierwszą kategorię: radź sobie sam. Bo mam wszystko, czego trzeba, by znaleźć pracę. Podejrzewam więc, że pozostałe kategorie to: nie masz doświadczenia, więc ewentualnie dostaniesz staż, oraz sytuacja beznadziejna: nie masz ani doświadczenia, ani wykształcenia, więc pewnie i tak się to już nie zmieni.
Po mojej drugiej wizycie niewiele się więc zmieniło poza zapewnieniem, że następnym razem znów będą jakieś pytania i zrobimy jakiś plan, czy coś, jak mam sobie pomóc. Odetchnąłem z ulgą, gdy opuściłem mury Urzędu kolejny raz stwierdzając, że nazwa w tym przypadku ma znaczenie i bez wątpienia miałem znów pół dnia w PUPie. No nic, trzeba zabrać się za szukanie pracy innymi sposobami - ktoś coś?
A tymczasem ślę pokłony.
jak mogę zaproponować zmiany - zmień doświadczenie na chronologiczne, tzn. u góry najnowsze. W wykształceniu masz chronologicznie. A pomiędzy 2009 - 2011 coś robiłeś? Bo dziwnie wygląda taka dziura w CV i pracodawca na pewno to zauważy.
OdpowiedzUsuńDzięki za sugestię - nie Ty pierwsza tak proponujesz, więc zmieniłem kolejność. Co do dziury, to... była no i tyle - ewentualnie pracodawcy na rozmowie mogę wyjaśnić jej powód :-)
UsuńPrzeczytałem i padłem :P Sama prawda. Nawet gorzej niż kilka lat temu. Ale to pewnie przez ten "huragan nowoczesności" ;)
OdpowiedzUsuńTeraz dopiero zajarzyłem o co chodzi z tymi kropkami w CV. Fajny pomysł :)
P.S. Podesłałem Ci coś na maila.
Dzięki za @ :-)
UsuńKropeczki fajne i chyba czytelne, prawda? W kilku CV widziałem podobny patent
Przeczytałem kiedyś taka anegdotę, której morałem było, że: "urząd pracy daje pracę tylko tym, którzy w nim pracują". Mam nadzieję Mariusz, że szybko znajdziesz jakiś job, albo wrócisz do pracy w Powenie.
OdpowiedzUsuńPowodzenia.
sama prawda... niestety..
OdpowiedzUsuń