piątek, 20 czerwca 2014

Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!


Co tu dużo mówić - Hey to żywa legenda polskiej sceny muzycznej z imponującym dorobkiem w sumie już dwunastu platynowych płyt, w tym poczwórnej za pierwszy album Fire z 1993 roku. Jednak dorobek płytowy nie świadczy o tym, co dziać się będzie na scenie, dlatego bez chwili wahania pojechałem wieczorem do Gliwic, żeby przekonać się na własnej skórze. I nie zawiodłem się w najmniejszym calu, bowiem Hey zagrało na jeszcze wyższym poziomie, niż w studio, co przywróciło mi wiarę w starsze polskie zespoły, że dają jeszcze z siebie wszystko, a nie ciągną na siłę kasę za nazwiska nie reprezentując już sobą nic, nad kilku dziadków na scenie bez najmniejszego zapału.
Katarzyna zaśpiewała jak zawsze całą sobą miażdżąc swoimi możliwościami wokalnymi i zdolnościami modulacji głosu. Do tego jej niesamowita mimika! Naprawdę wielu aktorów powinno się od niej uczyć. I mimo, że sama słynie z ego, że raczej nie szaleje na scenie, nadrabiał za nią zespół: Jacek Chrzanowski  z gitarą basową miotał się, skakał i tupał do rytmu aż miło. Gitarę solową i akustyczną ożywił Marcin Żabiełowicz, który również w pełni angażował się w grę zastygając co chwila w pełnych ekspresji pozach. W jego cieniu, z logiem Batmana na koszulce skrywał się Marcin Zabrocki odpowiedzialny za klawisze. Perkusja, to oczywiście skryty za tą całą instrumentalną układanką Robert Ligiewicz. I na koniec Paweł Krawczyk, który dopełniał całego dzieła chórkami, gitarą, klawiszami i wszelkimi samplami. Każdy zrobił kawał naprawdę świetnej roboty - pełen zapał, umiejętności i profesjonalizm.
Koncert okazał się prawdziwą eksplozją pozytywnych wibracji, jak zwykli pisać grafomani. Zestawienie otwarło Całą noc z krążka Echosystem, co bynajmniej nie było zapowiedzią, że usłyszymy dziś tylko średniej nowości przeboje. Katarzyna Nosowska bardzo łatwo złapała kontakt z publiką nie kryjąc wzruszenia na widok rzuconego jej pod stopy pluszowego misia z listem, oraz głośnego skandowania tytułów, które obecni pod sceną chcieliby usłyszeć. Uprzedziła, że zespół ma zaplanowaną listę utworów i konsekwentnie przez nią brnęła zapewniając, że na koniec zespół będzie bardziej spontaniczny. Dotrzymała słowa. A przegląd utworów, jaki wraz z zespołem zaplanowała, był naprawdę świetny! Nie zabrakło ani starszych, ani młodszych kawałków: od płyty Fire, przez wspomniany Echosystem, aż do Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy! (chyba, że nie wyłapałem czegoś z ostatniego wydawnictwa, czyli Do rycerzy, do szlachty, doo mieszczan) oczywiście Do rycerzy, do szlachty, doo mieszczan - wstyd się przyznać do błędu, ale przesłuchałem najnowszy album i już się poprawiam.
Koniec koncertu, jak można się było spodziewać, nastał zbyt szybko. Na szczęście po długim skandowaniu udało się wyprosić bisy, by przedłużyć muzyczną radość. Hey to zespół, który naprawdę jest i gra dla publiczności, a nie na odwrót - publiczność jest dla zespołu. Wciąż było widać, że granie sprawia im ogromną radość, ale granie dla publiczności sprawiało im sto razy więcej radości. Prawdziwy szacun.
Oczywiście po koncercie powędrowałem za scenę żeby zdobyć autograf Katarzyny i się nie zawiodłem. Po dłuższej chwili całkiem spora grupa ludzi w różnym wieku okupowała wokalistkę, która z całą serdecznością pozowała do kolejnych zdjęć, przytulała, rozdawała autografy w prawdziwie rodzinnej atmosferze pełnej wzajemnego szacunku i sympatii.
To był naprawdę fantastyczny koncert, z którego o dziwo wróciłem do domu w środku nocy komunikacją miejską nadzwyczaj sprawnie. I przywiozłem ze sobą sporo zdjęć, z których tradycyjnie częścią się dzielę - zapraszam poniżej do skromnej galerii:

























3 komentarze :

  1. "Hey to zespół, który naprawdę jest i gra dla publiczności." - tu się zgadzam w 100%, a i o tym było też powiedziane przez Katarzynę dla publiczności, która była na koncercie w Gliwicach na pl. Krakowskim :)
    Sam koncert był świetny. Wachlarz muzyczny szeroki - miło zaskakujący.

    OdpowiedzUsuń
  2. Choć nie wyglądam, to Hey'a słucham bardzo często. Nie mam głowy do utworów i dyskografii, ale szczególnie cenię sobie krążek "Sic!" i bardzo alternatywny album "Re-Murped". Bardzo za to nie lubię jak Hey śpiewa po angielsku. Nie wiem czemu, ale nie lubię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też niezbyt przepadam za angielskojezycznymi kawałkami - i chyba nie tylko My tak mamy patrząc na sprzedaż płyt z większą ilością wspomnianych

      Usuń

Śmiało, zostaw komentarz :)