sobota, 23 kwietnia 2016

Wokół Gliwic

Ostatnio brakuje czasu na zwyczajne szwędanie i odwiedzanie ulubionych miejsc. Gdy więc w końcu nadarzyła się dogodna okazja, a grafiki moje i Janka wskazały jednogłośnie wolny czas, wsiadłem na rower planując małe tournée wokół odleglejszych z perspektywy Zabrza dzielnic. Z Jankiem złapaliśmy się w nowym parku nad tunelem pompatycznie otwartego niedawno odcinka przedłużającego Drogową Trasę Średnicową od Katowic aż po DK88 w Łabędach. Ustaliliśmy plan działania, który ograniczył się właściwie do wymownego: jedźmy, bo zimno. A że niebo upstrzone było spadochroniarzami, wybraliśmy na kolejny postój lotnisko właśnie.
Gliwickie Lotnisko to dość ciekawe miejsce, przez pryzmat którego można spojrzeć na najnowszą historię samych Gliwic. Wpisane w 1969 roku do ewidencji lotnisk Urzędu Lotnictwa Cywilnego powstało jednak już w 1906 roku. Nie jest to też pierwsze lotnisko w tym mieście, bowiem wcześniej podejmowano dwie próby stworzenia go na różnych krańcach Gliwic. Ostatecznie jednak władze wojskowe zleciły budowę w obecnym miejscu. A trzeba przyznać, że zrobiono to z rozmachem godnym podziwu, nawet jak na ówczesne czasy i standardy. Kompleks zajmował powierzchnię 117 ha. Powstało 8 hal samolotowych, w tym 2 hangary o konstrukcji metalowej, stację kontroli silników oraz budynek administracyjny. W późniejszym okresie dobudowano jeszcze budynek kasyna oficerskiego, budynek sztabowy, mieszkania oraz pomieszczenia szkoły lotniczej
Dalej port lotniczy przeżywał wzloty i upadki. Z jednej strony dynamicznie się rozwijał oferując połączenie lotnicze z Berlinem, Jelenią Górą, Wrocławiem czy Wiedniem. Rokrocznie odbywały się tu też dni lotnictwa, zawody spadochronowe i inne wydarzenia budujące pozytywny wizerunek lotniska. W ramach działań propagandowych gościł tu także dwukrotnie sterowiec „Graf Zeppelin” (lądował tylko raz).
Po 1945 roku nastały trudne czasy dla lotniska, które straciło jakiekolwiek znaczenie turystyczno-logistyczne. Z wyjątkiem prac kartograficznych i krótkiego zastępstwa na czas remontu lotniska w Katowicach, z trawiastego pasa nie startowały żadne samoloty a istniejąca infrastruktura niemal całkowicie zniknęła. Dopiero w 1955 roku został powstała tu filia Aeroklubu Śląskiego, a od 1956 roku samodzielna jednostka Areoklubu, który jest właścicielem lotniska w Gliwicach. Znaczącą rolę odegrało ono jednak tylko dwa razy: w czasie pożaru lasu koło Kuźni Raciborskiej, kiedy odbywało się aż 350 startów dziennie (sic!) oraz w trakcie pielgrzymki Jana Pawła II, gdy 17 czerwca zebrało się tu pół miliona wiernych.
Szanse jednak ciągle są niezłe, bowiem coraz głośniej się mówi o budowie nowego, profesjonalnego pasa startowego oraz wyposażenia lotniska w niezbędną infrastrukturę do obsługi małego ruchu pasażerskiego - zwłaszcza nastawionego na bogatszych biznesmenów i przedsiębiorców. Aktywnie działa tu także sekcja lotnictwa szybowcowego, czy skoków spadochronowych, co zapewnia ciągły ruch i sprawia, że lotnisko nie znika z lotniczej mapy Polski. Swoja bazę posiada tu także oddział Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. A ja oczywiście życzę mu jak najlepiej, bo czy nie miło czasem spojrzeć na startujący samolot? Zupełnie jakby i nasze marzenia miały szansę na ziszczenie się.
Na ziemię sprowadza nas jednak chłodny wiatr, zatem postanawiamy wrócić w siodła i pokręcić dalej. Zaproponowałem objechanie lotniska dookoła, skąd można już spokojnie wskoczyć na drogę techniczną wzdłuż autostrady A4. To bardzo popularny kawałek asfaltu wśród rowerzystów, rolkarzy i biegaczy ze względu na zakaz poruszania się tam samochodów. W pewnym momencie jednak zboczyliśmy z tej wygodnej trasy zjeżdżając do lasu. Spontaniczna decyzja zaowocowała odwiedzeniem kolejnego miejsca, które od dawna znajdowało się na mojej osobistej liście koniecznie musisz tam być. A mowa o osiedlu Wilcze Gardło.
Wilcze Gardło zostało zaprojektowane przez niemieckiego architekta Rudolfa Fischera. Wybudowane w latach 1937-1941 otrzymało swoją specyficzną nazwę od źródeł potoku Rzyketka, nazywanych właśnie Wilkiem. Osiedle było przeznaczone głównie dla funkcjonariuszy NSDAP, członków SA i SS, a jego skrupulatne zaplanowanie było bardzo mocno zakorzenione w niemieckich konceptach miasta idealnego, na wzór starogermańskich wiosek. Ciekawostką niech będzie fakt, że od 1952 do 1975 roku Wilcze Gardło było samodzielną jednostką administracyjną w ramach powiatu oraz najmniejszą gminą w Polsce, na dodatek korzystającą z tych samych praw administracyjnych co miasta wydzielone. Dopiero w '75 roku zostało włączone do Gliwic. Prawdziwie jednak osiedle imponuje, gdy spojrzy się na nie z lotu ptaka - mimo wielu współczesnych zmian i rozbudowy, nadal widać o co chodziło, gdy projektowano cały układ budynków i dobierając ich przeznaczenie.
Główną zabudowę osiedla stanowią typowe domy jednorodzinne. Na osi głównej drogi dojazdowej zaprojektowano reprezentacyjny Dom Wspólnoty (Gemeinschaftshaus), który pełnił funkcję budynku bramnego. Za nim znajdował się rynek (obecny plac Jaśminu), którego pierzeje tworzą budynki wielorodzinne z lokalami usługowymi na parterze. Zamknięciem całego założenia jest budynek szkoły z boiskiem, który otaczają kolejne pierścienie domów jednorodzinnych. Osiedle niestety nie zostało ostatecznie ukończone według oryginalnych planów, choć i tak imponuje swoim układem. Warto tu też nadmienić, że w lesie położonym w południowej części osiedla zlokalizowano ujęcie wody pitnej dla osiedla, z własną pompownią sprytnie ukrytą w budynku podobnym do typowego domku mieszkalnego. Znajdowały się tam też strzelnice, z których mniejsza była używana podczas ćwiczeń osiedlowego oddziału samoobrony jeszcze w latach 70. XX wieku. Natomiast jeszcze bardziej na południe w jarze potoku Rzykietka miało powstać kąpielisko. W lesie znajdują się również 2 źródła potoku Rzykietka, które zostały obmurowane w sposób umożliwiający łatwe pobieranie wody przez mieszkańców w przypadku awarii wodociągu. Krótko mówiąc: samowystarczalne osiedle z pełnym zapleczem socialnym.
Po objechaniu uliczek Wilczego Gardła postanawiamy wracać na znajomy nam szlak wiodący z powrotem do centrum Gliwic. Byłoby to jednak zbyt proste, bowiem jakiś sterczący w oddali komin przyciągnął naszą uwagę i nakazał zboczyć z trasy. Wpierw jednak mijamy przecudny, zabytkowy kościółek pod wezwaniem św. Jerzego w Ostropie. Został on wzniesiony w 1640 roku po tym, jak husyci spalili poprzedni, z 1340 roku. Niesamowite, że można spojrzeć na coś, co stoi w niemal niezmienionej formie grubo kilkaset lat!
Ostatecznie docieramy do zabudowań nieco oddalonych od samej Ostropy. To pozostałości po kopalni Gliwice, której likwidacja rozpoczęła się właśnie w tym miejscu, w 1991 roku. Dziewięć lat później, w marcu 2000 roku kopalnia wyzionęła ducha, a część jej zabudowy żyje dziś po nowemu mieszcząc w sobie Muzeum Odlewnictwa i GWSP. Niestety podobny, optymistyczny los nie spotkał pola Ostropa, gdzie przewijały się kolejne maleńkie firmy, by ostatecznie trafić pod młotek. I tak cała zabudowa niszczeje skrywając całą swoja historię za dziurawym ogrodzeniem, którego nie mieliśmy śmiałości przekroczyć. Niestety w internecie nie znalazłem zbyt wiele informacji o stojącym tu niegdyś szybie - ani jaką rolę pełnił (towarowy, czy wentylacyjny), na jaką głębokość sięgał i czy został zasypany, lub tylko zaczopowany.
Gdyby jednak spojrzeć w przeciwną stronę, podziwiać można malowniczą panoramę Gliwic - od Łabęd, aż po centrum. I niech to spojrzenie z optymizmem w rozwijającą się przestrzeń miejską będzie swoistym zwieńczeniem dzisiejszej wycieczki, która wiodła nas skrajem miasta, gdzie kontakt z przyrodą nie oderwał nas od przemysłu. To udowadnia, że na Śląsku od zawsze przestrzeń industrialna była nierozerwalnie związana i wchodziła (nie zawsze w pozytywnym znaczeniu) w interakcję z naturą i dziś nadal to czyni, choć wydaje się, że z nieco większym już szacunkiem.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)