Się porobiło ostatnimi czasy: odnoszę wrażenie, że najbliższa okolica zubożała o koncerty, zwłaszcza takie, które mogłyby przykuć moją uwagę. A nawet jeśli już są, ceny biletów bywają zatrważające. Zataczam więc coraz większe kręgi wokół miejsca zamieszkania zaspokajając głód najwyższej próby dźwięków w wersji na żywo. Tym sposobem trafiłem do Sosnowca, na koncert Piotra Bukartyka. To już trzeci w ciągu roku, (po Krakowie i Mikołowie - wszystkie w obowiązkowym towarzystwie Konrada. Bo twórczość rzeczonego artysty to niejako nasze wspólne odkrycie z pewnego jeszcze odleglejszego koncertu w Opolu...
Co zatem tak nas zafascynowało w twórczości tego współczesnego poety? To zapewne wybitny talent do opisywania świata z perspektywy typowego, przeciętnego faceta, którym smagają różne uczucia: czasem jest to zwyczajny głód, czy chęć spożycia napoju ze sfermentowanych owoców pachnących słodką śmiercią mózgu, a innym razem coś znacznie głębszego. Piotr potrafi nie tylko ubrać tą niewymowną, niematerialną część ludzkiego bytu w słowa, ale także zgrabnie wyciąga wnioski z ów życiowych lekcji i przewrotne tworzy morały, które mogłyby być hymnem dla niejednego faceta.
Dziś wieczorem w świetnie przygotowanej sali koncertowej rozbrzmiał Piotr Bukartyk z niepełnym zespołem, bowiem zabrakło grającego na klawiszach Marka Pszczółka Błaszczyka. Nie zabrakło jednak uwielbianego przez nas Krzysztofa Kawałko, który nawet mimo zmęczenia, czego się nie dotknął, a była to któraś z gitar elektrycznych, zamieniał to w piękną, czystą harmonię. Na basie zagrał jak zawsze w formie Michał Przybyła, a sekcję rytmiczną dopełnił równie utalentowany Krystian Majderdrut.
Sala wypełniona po brzegi i świetny koncert pełen znanych przez nas już na pamięć anegdot, które niezmiennie nas śmieszyły, minął, jak z bicza strzelił. Bukartyk zaskoczył oczywiście testowymi wykonaniami utworów z zapowiadanej na jesień płyty, choć akurat w tej materii najmniej zaskoczył nas. Wcale się też nie zdziwiliśmy, gdy po ostatnich dźwiękach publiczność głośno domagała się bisów, a chwilę później pod sceną stała już pokaźna kolejka chętnych na autograf. My zatem oddaliliśmy się nieco zamieniając kilka słów z Krzysztofem Kawałko, a gdy zniknął ostatni fan, podeszliśmy do samego Piotra Bukartyka wręczając mu drobny, symboliczny upominek otrzymując w zamian deklarację, że dopełnimy ten prezent rozmowami po innym koncercie w już zupełnie innej scenerii i okolicznościach. Zatem... wyglądamy już tylko dogodnej okazji Panie Piotrze!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)