sobota, 2 kwietnia 2016

Nieszpory Ludźmierskie w DMiT

Wstyd się przyznać (a może ze względu na ceny biletów jednak nie), ale nigdy nie byłem jeszcze na koncercie w Domu Muzyki i Tańca w moim rodzinnym Zabrzu. Jakoś szczególnie nad tym nie ubolewałem, choć teraz już wiem, że koncerty, które przeszły mi koło nosa, mogły w tym nietypowym wnętrzu zabrzmieć naprawdę dobrze. W końcu jednak miałem przyjemność zasiąść na widowni i z drugiego rzędu podziwiać wspaniałe oratorium: Nieszpory Ludźmierskie.
Dom Muzyki i Tańca to hala widowiskowo-rozrywkowa z prawdziwego zdarzenia, wzniesiona w 1959 r. w Zabrzu, według projektu architektów Zygmunta Majerskiego i Juliana Duchowicza. Mimo już sędziwego wieku wciąż należy do czołowych sal w Polsce z (podobno) największą sceną w Europie ze świetnym zapleczem technicznym oraz widownią na 2008 miejsc siedzących.

O samych zaś Nieszporach pisałem już 5 lat temu. I od tego czasu niewiele się zmieniło: zagrała Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Zabrzańskiej, a towarzyszył jej Zabrzański Chór Młodzieżowy "Resonans con tutti" im. N. G. Kroczka, który w dodatku wieczorem zaśpiewał jeszcze Mesjasza Haendla z okazji swojego jubileuszu 45-lecia, ale to już osobny temat, miejsce i koncert. Wśród solistów zaś na scenie gościli: Beata Rybotycka, Hanna Banaszak, Elżbieta Towarnicka, Zbigniew Wodecki, Jacek Wójcicki oraz, tu nowość, Maciej Lipina. Nad całością czuwał dyrygent, Sławomir Chrzanowski. Ciekawostką jest natomiast, że na widowni zasiadł sam twórca oratorium, Jan Kanty Pawluśkiewicz.

Prawdę mówiąc słuchałem cały czas z otwartą paszczą, bowiem zupełnie co innego usłyszeć koncert w plenerze i co innego w zamkniętej sali, która została od początku pomyślana jako koncertowa. Orkiestra była wyśmienicie nagłośniona, a przy tym nie było słychać takich detali, jak przewracanie kartek z partyturą. Chór śpiewał znakomicie i zdarzyły się może ze dwie drobne wpadki tenorów. Natomiast soliści to już klasa sama w sobie i tylko nieco żal było mi Macieja Lipiny, który znacząco odstawał od znacznie bardziej doświadczonych kolegów. Słychać było, że brakuje mu jeszcze osłuchania z utworami i wejścia w pewnego rodzaju zdrową rutynę, która oczywiście nie zabija twórczego, ekspresyjnego przekazu. Koniec końców zapisuję ten koncert na liście ja chcę jeszcze raz i przy okazji uważniej będę śledzić afisz DMiTu z nadzieją, że teraz nie przegapię już jakiegoś znakomitego artysty w tym naprawdę wartym wizyty miejscu.

PS. Mówiłem już, że lubię swoją pracę? Tak, bo dzięki niej odznaczam kolejną rzecz na mojej osobistej liście skromnych marzeń: usłyszeć Jacka Wójcickiego na żywo.



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)