Wczoraj dotarliśmy na szczyt Przedniej Kopy, więc dziś, korzystając z poprawy pogody, postanowiliśmy wejść na Biskupią Kopę. Jest to szczyt o wysokości 890 m n.p.m. w polskiej części Gór Opawskich, a zarazem najwyższe wzniesienie województwa opolskiego. Najwyższy jednak punkt góry, wraz z zabytkową wieżą widokową, znajdują się po czeskiej stronie.
Na szczyt można dotrzeć na kilka sposobów i kilkoma szlakami, także bezpośrednio z Głuchołaz. My jednak asekuracyjnie postanawiamy dojechać do Pokrzywnej, skąd dopiero ruszamy pieszo. Wita nas szeroka droga i pierwsza atrakcja - pozostałości po dawnej skoczni narciarskiej. Ponieważ dzięki Adamowi Małyszowi wszyscy jesteśmy ekspertami w dziedzinie skoków, doszukujemy się na zarastającym zboczu kolejnych elementów z łatwością nawet operując profesjonalnymi nazwami. Po tej powtórce z zimowych sportów postanawiamy ruszać dalej.
Kolejnym fajnym miejscem jest dawny kamieniołom łupków. Tablica informacyjna przedstawia krótki zarys historii tego miejsca oraz wyjaśnia, że tutejsze skały idealnie nadawały się do... pokrywania dachów - coś na kształt naturalnych dachówek. To jednak też dobre miejsce na wyjaśnienie, że cała góra zbudowana jest głównie z dewońskich fyllitów. To drobnoziarnisty łupek krystaliczny, zwykle koloru szarego lub szarozielonego. Składa się głównie z kwarcu i serycytu. Jego charakterystyczną cechą jest właśnie wspomniana podzielność na cienkie płytki z widocznymi warstewkami mikowo-chlorytowymi oraz kwarcowymi lub kwarcowo-skaleniowymi, znaczącymi laminację. Ale dość tych mądrości, bo miejsce jest po prostu piękne i nawet naukowy bełkot nie jest w stanie przyćmić imponujących skał, z których sączy się woda a strome zbocze pomaga pokonać metalowa drabinka. Dla strachliwych dopowiem, że można rzeczoną skarpę także obejść bokiem, bardziej, lub mniej stromo
Pod koniec XIX wieku wyznaczono pierwsze szlaki prowadzące na szczyt oraz wybudowano czynną do dziś wieżę widokową. Biskupia Kopa jest od wieków górą graniczną – od 1229 rozdzielała biskupstwa wrocławskie i ołomunieckie, po wojnach śląskich tereny pod panowaniem Habsburgów i Hohenzollernów, następnie Czechosłowacji i Niemiec, a obecnie przez szczyt przebiega granica polsko-czeska. Jeszcze nie tak dawno temu funkcjonowały tu dwa przejścia graniczne na szlakach turystycznych Jarnołtówek (Biskupia Kopa) - Zlaté Hory (Biskupská Kupa) oraz Jarnołtówek - Zlaté Hory (Biskupská kupa, vrchol) dla pieszych, rowerzystów i narciarzy. Przejścia funkcjonowały do 21 grudnia 2007, kiedy to na mocy Układu z Schengen zostały zlikwidowane. Polska nazwa Biskupia Kopa została ustalona urzędowo w 1949 roku.
My, zbaczając ze szlaku w stronę kamieniołomu, postanowiliśmy iść dalej konsekwentnie już innym szlakiem. Biegnie on w stronę kolejnego szczytu nazywanego piekiełkiem. To właściwie kolejne formacje skalne, które wystają znacząco nad poziom gleby, formując całkiem sporą rozpadlinę. Miejsce to jednak jest o tyle kłopotliwe, że znów zwodzi nas na manowce odciągając od szlaku. Sprawdzam więc ostatecznie turystyczną mapę online i ruszamy dalej, w stronę szczytu. Po chwili ścieżyny ustępują szerokiej drodze pełnej kolein i jak się okazuje, także samochodów. W oddali słychać pilarki i już jasna jest przyczyna licznych korowodów ciężarówek - zaatakowany przez kornika las nadal walczy, a leśnicy poprzez wycinkę usiłują powstrzymać rozprzestrzenianie się szkodnika na dalszą część lasu.
Wycinka ma jednak swoje plusy - nie idziemy ślepo po sam szczyt otoczeni lasem. Co jakiś czas trafiają się duże prześwity, przez które można zerknąć na okolicę z nieco wyższej perspektywy. Maszerujemy więc raźno podziwiając zbocza sąsiednich wzniesień i wsłuchując się w odbijający się echem ryk pilarek, które konsekwentnie wygryzają w zielone połacie lasów. Co kilka chwil trzeba też uciekać na pobocze, żeby uniknąć pędzących ciężarówek wywożących zainfekowane kornikami kłody jak najdalej od lasu.
Ostatni odcinek pokonujemy przez jedną z ogołoconych z drzew połaci. Z góry spogląda na nas schronisko, o którym informacji znalazłem niewiele. Wokół stoją jednak fantastyczne rzeźby o różnej tematyce- od ludzkich twarzy, po różne zwierzęta i skrzaty. Zatrzymujemy się na piątkowy, czyli postny obiad. Niestety nie ma naleśników, więc musimy się zadowolić wątpliwej jakości pierogami.Na osłodę mamy jednak piękny widok z tarasu i chłodny wiatr, który motywuje, by postój był krótki. Przed nami już tylko szczyt i spacer wzdłuż granicy w stronę wieży, na którą mamy wejść. Mój lęk wysokości nie jest zachwycony tym pomysłem, jednak czego się nie robi z miłości?
Wieża widokowa na Biskupiej Kopie jest jedną z najstarszych tego typu
konstrukcji, a jej historia sięga drugiej połowy XIX wieku. Pierwsza
platforma widokowa powstała tu w 1875 w formie kamiennej piramidy. W
latach 80. XIX wieku szczytem zainteresowało się Morawsko-Śląskie
Sudeckie Towarzystwo Górskie, które planowano wznieść wieżę murowaną.
Ostatecznie stanęła drewniana, której otwarcie odbyło się 9 lipca 1890.
Pięciopiętrowa wieża mierzyła 13 m i miała kształt ściętego ostrosłupa.
Jej wygląd stał się inspiracją dla potocznej nazwy - Aussichtspyramide –
piramida widokowa.
Nowa atrakcja przyczyniła się do wzrostu ruchu turystycznego, jednak
już 10 lat później wieża została uszkodzona podczas burzy. Mimo
przyznania kwoty na remont, sekcja Zlate Hory postanowiła zburzyć wieżę i
wybudować nową. Otwarta 26 sierpnia 1898 roku nosiła imię Franz Joseph
Warte na cześć obchodzącego 50-lecia panowania cesarza Franciszka Józefa
I. 18 m wysokości wieża cieszyła się ogromną popularnością wśród
turystów i już w pierwszym roku odwiedziło ją 2 tys. osób, a w następnym
już blisko 6 tys. Po II Wojnie Światowej obiekt szczęśliwie uniknął
zburzenia i aż do 1966 był otwarty. Później swój epizod miał tutaj
działający do 1990 roku przekaźnik czeskiej telewizji. Po kapitalnym
remoncie w 1996 roku obiekt ponownie został udostępniony turystom.
Dekadę później zapada decyzja o budowie schroniska u podnóża wieży,
która utyka jednak jeszcze w fazie fundamentów.
Widok ze szczytu wieży jest imponujący i wart pokonania lęku. Przy dobrej
pogodzie widoczne zarysy Karkonoszy, Gór Stołowych i Sowich, panorama
miasta Zlaté Hory oraz zbiorniki Nyski i Otmuchowski.
Z każdego szczytu trzeba jednak w końcu zejść. Jak zwykle droga w dół mija znacznie szybciej, a w głowie chodzą nam już refleksje z dziś i kolejne plany na przyszłość. Gdzie dotrzemy jutro, już wiemy, niezagospodarowany pozostaje jednak jeszcze kolejny dzień urlopu. Pamiętamy też, że schodząc trzeba zajrzeć jeszcze do jednej dziury w ziemi. Otóż, jak już wspominałem wczoraj, Góry Opawskie są mocno podziurawione przez górników. Szukali tu złota, ale nie tylko. Jednak z takich sztolni znajduje się właśnie przy naszym szlaku i postanawiamy tam zajrzeć. Wejście oczywiście chroni krata, bowiem korytarze zaanektowały nietoperze. Udaje się nam jednak okiem obiektywu zerknąć i doświetlić resztę lampą błyskową, bo oczywiście zapomniałem latarki. Ale temat sztolni jeszcze raz odłożę na kolejną wyprawę, kiedy nieco dokładniej zagłębię się w temat górnictwa i poszukiwania złota w tutejszych górach.
Lubię tutejsze zakamarki - bo i ciekawe i czuć klimat przedwojenny. W dolinie Bystrego Potoku było jeszcze i sanatorium, ale nie przetrwało :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i polecam Dolny Śląsk:)