Mieliście kiedyś wrażenie, że ktoś śpiewa tylko dla Was? Może niektóre piękniejsze niewiasty odpowiedzą twierdząco, jednak dla zdecydowanej większości z nas to raczej nierealne marzenie. Tymczasem dziś wieczorem, siedząc w pierwszej ławce, na samym środku, trzymając dłoń bliskiej sobie osoby, czułem się, jakby koncert był zagrany tylko dla nas. Artysta na wyciągnięcie ręki, nastrojowe światło, uśmiechy i znakomity kontakt Roberta Kasprzyckiego z widownią sprawił, że mimo głośnego śpiewu widowni, czuliśmy się tam całkowicie sami i wyjątkowi.
O koncercie w Tychach dowiedziałem się już jakiś czas temu oficjalnymi kanałami, tajemnicą były jednak owiane wszelkie szczegóły. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności jednak zadzwonił do mnie Konrad, że koncert odbędzie się w... jego rodzinnej parafii. Czy można lepiej trafić, niż w środku urlopu? Pojechaliśmy więc z Agnieszką czując, że to będzie koncert, jakich wiele. Gdy jednak weszliśmy do kaplicy (sic!) i pierwsze ławki były jeszcze wolne, postrzeganie świata zmieniło się radykalnie. Chwilę później trio Robert Kasprzycki, Maksymilian Szelęgiewicz i Krzysztof Wyrwa pojawiło się na scenie i rozpoczęli szybką próbę akustyczną. Tymczasem zdziwiona Pani Ménagerie dopytywała jak się dowiedzieliśmy o koncercie.
Sam koncert... niesamowity. Jak już pisałem, klimat jakbyśmy tylko my dwoje byli na widowni. Choć cała sala znakomicie się bawiła i śpiewała każdą piosenkę, którą zaproponował do współudziału Robert Kasprzycki. Repertuar był znakomicie dobrany a żarty i zapowiedzi, choć z pogranicza Krainy Łagodności i Mordoru, były smaczne i wysublimowane. Bawiłem się przednio i śpiewałem niemal każdą piosenkę wygrzebując z pamięci nawet drugi głos, który zdarzało się popełniać, w duecie z Kasprzyckim,Januszowi Radkowi. Był to chyba najlepszy koncert Roberta, na jakim miałem przyjemność być. Ba, uczestniczyć, wszak nie siedzieliśmy sztywno nastawieni na odbiór. Życzę każdemu takiej przyjemności, że siedząc w sali czujecie nie tylko wspaniałą atmosferę, ale także wyjątkowo indywidualne podejście do tłumnej widowni na miarę Bryana Adamsa, który w gigantycznej Sydney Opera potrafi zrobić taki kameralny klimat, jakbyś był tylko Ty, widz, i On, artysta.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)